top of page

Kajetan Poniatyszyn - Świrologia w erze bitcoinów

(dwugłos wokół książki Łukasza Krukowskiego Mam przeczucie; por. też: M. Gliński, Bój się normalu)




Łukasz Krukowski to młody autor weird fiction z całkiem pokaźnym jak na swój wiek dorobkiem literackim (powieść Bieganie po torach z 2020 roku, zbiór opowiadań Układ, wydany rok później, mnogość rozproszonych opowiadań w różnych antologiach). Dotychczas publikował w oficynach „specjalistycznych”, skupiających się głównie na szeroko pojętej literaturze grozy (Dom Horroru, Wydawnictwo IX), w tym roku jednak wypłynął na szerokie wody mainstreamu – a to za sprawą krótkiej powieści Mam przeczucie, która ukazała się nakładem wydawnictwa Cyranka. W swojej wcześniejszej twórczości Krukowski łączył częste we współczesnej weird fiction motywy (o których parę słów później) z fascynacją grami losowymi oraz samymi graczami, która uwidoczniła się jeszcze bardziej w jego nowej książce.


Zacznijmy od paru ogólników. Dzisiejsi pisarze i pisarki weird fiction zainteresowani są eksplorowaniem sytuacji oraz przestrzeni liminalnych, granicznych. Ich narracje osadzone są tam, gdzie zaciera się granica między tym, co mistyczne i zwyczajne, samowite i niesamowite (w znaczeniu Freudowskiego Unheimliche – a więc fenomenu posiadającego cechy tego, co znamy, a jednocześnie pozostającego czymś obcym i tajemniczym). W powieści Krukowskiego już na pierwszy rzut oka widać elementy niezwykle często występujące we współczesnym weird fiction. Po pierwsze, mamy tutaj wyjątkową uwagę poświęconą przestrzeni – główny bohater, hazardzista i student Artur, z którego perspektywy obserwujemy akcję, czuje się zduszony przez olbrzymią metropolię: „od zawsze też trochę się ich [wieżowców] bałem – tych potwornych betonowych kolosów – a teraz było jeszcze gorzej” (s. 12). Miasto staje się żywym organizmem, który nieustannie rozrasta się i pochłania okoliczne tereny, a wieżowce to żarłoczne i przerażające monstra, gotowe przetransformować na swoje podobieństwo mniejsze i starsze budynki. Z drugiej strony mamy wieś, na której Artur spotyka się ze swoim wykładowcą-preppersem (człowiekiem przygotowującym się na nadejście kryzysu, katastrofy). Tam również, w porywie poszukiwania sprawczości we własnym życiu, bohater podejmuje próby zbudowania bunkra, w którym mógłby przetrwać apokalipsę.

Po drugie, występuje tu szary i rządzony wieloma lękami, a także paranoją, główny bohater. To typowy dla weird fiction homo viator, człowiek wędrujący w poszukiwaniu prawdy kryjącej się za okrutnym kształtem świata, która ostatecznie okazuje się boleśnie niepoznawalna. Artur przemieszcza się więc z miasta na wieś, w finale zaś znów wraca do znienawidzonej przez siebie metropolii, w której odkrywa, że znajome miejsca obróciły się w ruinę, a wszystko spowił fioletowy dym. Wszystkie te elementy – antropomorfizacja miasta, lęki nowoczesności odbite w głównym bohaterze, jego szaleńcza pogoń za wiedzą i poszukiwanie sprawczości – same w sobie stanowią obiecujące elementy do eksploracji oraz interpretowania powieści Krukowskiego. Jednak czymś, co łączy je wszystkie, jest pewne specyficzne przeświadczenie na temat tego, co kieruje ludzkim losem i czy można w jakiś sposób wpłynąć na tę instancję – co jest także tematem przewodnim prozy Thomasa Ligottiego, zagranicznego autora weird fiction, do którego Krukowski często nawiązuje w swojej twórczości.


W opowiadaniach Amerykanina mniej lub bardziej bezpośrednio pojawia się metaforyczna figura Wielkiego Lalkarza, który bawi się losem ludzkim – bohaterowie są jak marionetki przerzucane od sytuacji do sytuacji, z miejsca na miejsce. Krukowski opracowuje ten motyw na swój sposób – bohater powieści, zaciekły hazardzista, filtrujący wszystko przez logikę obstawiania, kierowany jest przez tryby współczesnego technokapitalizmu, zgrzytające upiornie zębatki bitcoinów oraz wynikające z tego paranoiczne wizje apokalipsy. Nie bez znaczenia jest to, że powieść rozpoczyna się od rzeczy pozornie błahej – zepsucia się termosu należącego do Artura. Od tej pory świadomość bohatera zaczyna się rozjeżdżać, podejmuje on zupełnie nieracjonalne decyzje (jak wydzierżawienie działki i próba zbudowania tam bunkra, co kończy się fiaskiem), jest częstowany przez preppersów podejrzanymi substancjami, wpływającymi na jego percepcję, słowem – wyraźnie nie można mu wierzyć. Podobnie jak w klasycznych opowiadaniach Edgara Allana Poego, również tutaj mamy do czynienia z niewiarygodnym narratorem, którego percepcji absolutnie nie można ufać – możemy się o tym boleśnie przekonać w drugiej części powieści, przy okazji pewnego twistu fabularnego, gdy okazuje się, że narrator nie dzielił się z osobą czytającą nami wszystkimi swoimi tajemnicami.


Można w tym momencie zaryzykować porównanie głównego bohatera oraz przedstawionych w książce preppersów ze zwolennikami teorii spiskowych. Wymienione grupy łączy specyficzne podejście do świata oraz stan świadomości – są oni bowiem przekonani, że nieustanną presję wywiera na nich groźna i globalna siła. U Krukowskiego można ją określić jako niewidoczną i skomplikowaną maszynerię kierującą ruchem bitcoinów, nieuchronnie dążącą do katastrofy. Turbosłowianie wierzą zaś w to, że na współczesnych ziemiach polskich istniało potężne Imperium Lechickie, jednak prawdę historyczną o nim zafałszowali Żydzi, Niemcy czy chrześcijanie – i to właśnie te grupy trzymają w swoich rękach władzę na świecie oraz nieustannie dążą do tego, by „rzeczywista” wersja zdarzeń nie została ujawniona. Podobne zacietrzewienie oraz syndrom oblężonej twierdzy cechuje również zwolenników teorii płaskiej Ziemi, według których wszyscy naukowcy z NASA oraz rządy światowe są połączone zmową milczenia, zawiązaną w celu ukrycia „prawdziwego” kształtu planety. Krukowski tego rodzaju nastawienia do świata wyraźnie nie traktuje poważnie. Momenty, w których główny bohater rozpoczyna swój wielki projekt budowy bunkra, należą w całej książce do najbardziej przepełnionych czarnym humorem.


Wyraźnie widoczne są tutaj również inklinacje do częstego w weird fiction (choćby w opowiadaniach wzmiankowanego już Ligottiego z tomu Teatro Grottesco czy zbioru Niejasne spektakle Dawida Kaina) toposu theatrum mundi. Jest on rozgrywany na kilku poziomach: przede wszystkim w postaci głównego bohatera, owładniętego logiką obstawiania, fali ludzi wyjeżdżających z metropolii, by przygotować się na apokalipsę czy przewijających się w narracji metafora, związanych z cyrkowym imaginarium (szczególnie lalkami i manekinami – co stanowi puszczenie oczka do fanów gatunku).


Główny bohater nieustannie, podążając za frazą tytułową, „ma przeczucie" – bezsensowności wszystkich działań, których się podejmuje, nadchodzącej apokalipsy, gwałtownego zburzenia dotychczasowego porządku świata. Katastrofa ta ma rzeczywiście miejsce w drugiej części powieści – pojawia się pod postacią fioletowego dymu, przywodzącego na myśl smog, spowijającego całą nienazwaną metropolię, w której żył Artur. Kataklizm ten interpretować można na różne sposoby – jako metaforę wypartej przez współczesnego człowieka katastrofy klimatycznej, która powraca ze zdwojoną siłą czy narkotyczny sen głównego bohatera. Najbardziej interesujące wydaje się jednak trzecie wyjście, wyraźnie zaakcentowane na ostatnich stronach – chodzi o gwałtowny spadek wartości kryptowalut. Arturowi, który tak obsesyjnie w trakcie powieści sprawdzał aktualne kursy, mógł w tym momencie zwyczajnie zawalić się znany mu świat – co zostało pokrętnie oddane w formie zasnutej dymem i zniszczonej metropolii, stanowiącej niegdyś symbol nieustannego wzrostu.


Ostatecznie więc Krukowski snuje swoją opowieść, zręcznie posługując się tropami weird fiction, dokładając do tego swoją fascynację grami losowymi, które w przewrotny sposób współdziałają z przedstawionymi nieco prześmiewczo preppersami. Obok nieustannie terkoce tajemnicza maszyneria apokalipsy, wciąż przypominająca bohaterom o rychłym końcu zastanego porządku. W tle zaś pobrzmiewa mroczny śmiech demiurga.

 

Łukasz Krukowski, Mam przeczucie, Wydawnictwo Cyranka, Warszawa 2023, s. 166


bottom of page