Kamil Kawalec - Wspólnota flaków. Herezje Tomasza Gromadki
- zakladmagazyn
- 22 minuty temu
- 5 minut(y) czytania

[o książce „(PP i pp) Przygody Pitera i pępowinowego psa”]
W pierwszym kontakcie z tytułem – Przygody Pitera i pępowinowego psa (czyli tytułowe PP i pp) – trudno oprzeć się nawiązaniom do Adventure time (w polskim tłumaczeniu Pora na przygodę). Debiut Gromadki zdaje się bezpośrednio odwoływać do przygód człowieka Finna i psa Jake’a, popularnej animacji krytyczno-weirdowego studia Adult Swim, i to nie tylko tytułem czy przeniesieniem charakteru relacji głównych bohaterów. W obu przypadkach duet człowiek-pies jest zespolonym w jedno organizmem (u Gromadki postacie są dosłownie złączone ze sobą pępowiną), ciałem z ciała, podążającym za sobą i będącym czymś na zasadzie nie-ludzkiego przedłużenia bohatera.
Zbieżność gatunkowa, o którą nietrudno, gdy poruszamy się w obszarze weirdu, nie ważne, czy to w kreskówce, filmie czy literaturze, opiera się na wykręceniu narracji do ekstremum. Już na wejściu czytelniczka może poczuć się rozsmarowana po wielobarwnej palecie bodźców za sprawą wykorzystania spójnego, bajkowo-magicznego języka, którym posługuje się Gromadka, wprowadzając w nowy, fantastyczny świat. Tyle że ten dziwny świat to codzienność, pozornie nie mająca w sobie nic magicznego. Autor konstruuje w swoich opowiadaniach wybujałą narrację, przepełnioną lawiną twistów i metafor, które w iście szalonym stylu robią z głowy balonową gumę.
Charakterystyczne dla języku Gromadki są wydzieliny, gluty i śluzy, stanowiące pewnego rodzaju pulpę, wyróżniającą się nie tylko szorstkością i brutalnością. Stosowane przez autora zabiegi wytwarzają ambiwalentne wrażenia – podczas lektury czytelniczka raz kluczy między poczuciem wulgarnej abstrakcji, by innym razem zostać otoczona troską i opieką, płynnie nawiązującymi do praktyk animacji edukacyjnych z obszarów męskiej czułości grupy Performatywne Chłopaki. Praktyki te łączą się z, godną pozazdroszczenia, poetycką wrażliwością, która odsłania się w kolejnych zdania, konstruowana bardzo świadomie takimi frazami jak: „Pies to miłość, która jest o tobie”.
Pojawiające się wspólnotowe wątki w PP i pp – miłość i troska, live laugh love, nieco memiczne, choć bardzo autentyczne, szczere i uderzające – są w dużej mierze zapośredniczone przez realne struktury społeczne związane z codziennością i z funkcjonowaniem w małych, lokalnych środowiskach. Za doskonały obraz tego uznać można choćby fragment o wspólnocie lokatorskiej, będącej karykaturą wszelkich wspólnot, pojawiający się w opowiadaniu „Ulica Sflądy”. Ta zarysowana w książce zdaje się podchodzić z dużą troską do głównego bohatera opowiadań:
Najważniejsze to unikać ostrych kantów i rozbitego szkła, drutów, blach i rdzy. (s. 15)
Wyciera się z krwi i łez rękawem flaneli, sztruksem. Krew dołącza do czerwieni koszuli, zanika w czerni spodni. Z mroku spodni wyłania się kolor psa. Szarawy, biało spiczasty, sino sterczący destruktor życia liże Piterowi bose stopy nabite szkłem, poranione. (s. 17)
Rozdział poświęcony wspólnocie jednocześnie wprowadza do sieci przedmiotów, których obecność, podobnie jak częste odniesienia autora do szerokiej gamy kolorów, tworzy szczególną atmosferę opowiadań. W Przygodach Pitera i pępowinowego psa uderza to w o wiele większym stopniu niż w przypadku Trash story Mateusza Górniaka i łatki gadających przedmiotów, która została na wyrost przypięta do jego debiutanckiej książki. Wykorzystanie (momentami sadystyczno-odrażających) akcesoriów, kojarzących się z rzeczami istniejącymi w osmozie świata ludzkiego, wydaje się aktem wpuszczenia i dostrzeżenia wszelkich drobnych, pozornie niechcianych, niewidocznych rzeczy, które w sieci relacji ludzko-nieludzkiej mogłyby otrzymać miano aktorów (zgodnie z koncepcją ANT Brunona Latoura). Porównanie Gromadki z Górniakiem wydaje się zasadne choćby z uwagi na zarys rozwijającej się w Polsce w ciągu ostatnich pięciu lat sceny prozy weirdowej. W zestawieniu literatury z tego okresu z pewnością znaleźliby się też Michał Trusiewicz, Marcin Czub, Aleksandra Kasprzak czy Weronika Stencel. Gromadka wyróżnia się jednak przede wszystkim podejściem do formy – jako jedyny opublikował zbiór opowiadań z elementami dramatu, tj. podziałem opowiadań na kwestie. Książka z pewnością może zostać wykorzystana jako scenariusz serii animowanych przygód czy sztuki teatralnej.
Ważnym elementem historii Pitera są też relacje damsko-męskie. Gromadka prowadzi czytelniczkę przez ich gęstą sieć, wybebeszając stereotypy i stawiając postaci opowiadań w autoterapeutycznych kleszczach. To „wspólnota flaków”: „Panowie? Czy już widać, że tworzymy grupę?”. Można dopowiedzieć – wspólnota pięszczoty, co mogłoby być dalekim odniesieniem do książki poetyckiej Karola Ketzera (2016), ale u niego mniej było męskości, inna fizyczność i na pewno brak było „wspólnoty obitej mordy”, patronującej wszystkim chłopcom, facetom i każdemu, kto znajduje się w imadle stereotypowego ojcostwa, w roli męża czy kochanka. Miękka różowa psia parówa jest tak samo piękna, jak pocierające grzbiet dłonie – tego można nauczyć się z książki Gromadki, przy czym ta poprzeczka relacji międzyludzkich, międzygatunkowych i międzyorganicznych dostała zawieszona dość wysoko. Czytelniczka może odnieść wrażenie zmieszania fluidów i uwspólnotowienia traum związanych z byciem wtłaczanym w role płciowe. Mężczyźni są tu toksyczni, ale nie jednowymiarowi. Jak czytamy: „Facet to jak wdepnąć w gówno i nie wytrzeć buta, przez lata spać z nim, jeść z nim i pierdolić się, aż cię zostawi”, tylko że w międzyczasie skończyli oni wieloletnią terapię i teraz i potrafią przyjebać, i wytłumaczyć, skąd się to u nich bierze.
Zupełnym przeciwieństwem męskości przedstawionej przez Gromadkę jest ta obecna w twórczości Victora Ficnerskiego. W jego tekstach czytelniczka nie odnajdzie złożonej, tożsamościowej sieci relacji ani pogłębionej refleksji nad współczesnymi konstruktami społecznymi. Zamiast tego spotyka modelowego „wrażliwego chama” – postać, która „jak bije, to kocha”. To męskość brutalna, pozbawiona niuansów, niepoddana krytycznej analizie. U Gromadki męskość wydaje się sfeminizowana – choć nie poprzez klasowe wypłaszczenie czy emancypację spod jarzma patriarchatu. Wątek feministyczny realizuje się w języku, odbijając się w świecie książki niczym flux (tutaj bliżej wydźwięku ekokrytycznego), będąc pierwiastkiem, który napędza, pobudza, podnieca, a jednocześnie reguluje, miarkuje i wyznacza rytm wszystkich kędzierzawych skórek, ulic i relacji, będących pięknym zakrzywieniem wszystkiego, co uznajemy za normalne.
Kolejny z elementów opowiadań, poddających się zakrzywieniu, dobrze reprezentuje przygotowujący się do matury z geografii Bojan, który we fragmencie z rozdziału „W audi jak w dżungli” ma trudności z zapamiętaniem położenia granic: „Marzy o kwadratowych krajach, które stworzą światowy porządek”. Granice są jednak poszarpane, organiczne, wulgarne jak ciało – wraz ze wszystkimi jego członkami – przywołujące skojarzenia z teoriami wywłaszczeń klasowych i społecznych Silvii Federici. W PP i pp nie mamy jednak do czynienia z bezpośrednim odniesieniem, lecz z echem, krzywym zwierciadłem systemowej opresji, która rykoszetem odbija się na Piterze i pozostałych bohaterach opowiadań. To stany i sytuacje, które sprawiają wrażenie heretyckich odstąpień od konserwatywnego rozumienia świata i relacji. W tej „herezji” Gromadki można dostrzec święto dobrostanu i celebrację wspólnotowych przestrzeni – choć nie jest to typowe świętowanie przy zastawionym stole i włączonym telewizorze. To raczej specyficzne zrekonfigurowanie przestrzeni opowiadań: rzeka Urdąg, zmieniająca się w lawę, albo powrót psa, pozwalający dostrzec psychoanalityczne aspekty książki. Gromadka, abstrahując od ziejącej ogniem wulgarności, buduje przestrzeń dającą się odczuć jako safe space: krąg czułości, dopuszczający wszystkie emocje i doświadczenia, dający przywilej postaciom z opowiadań do podzielenia się traumami, przeszkodami czy umożliwiający ujście afektom. Śledząc sytuacje i przeszkody, z jakimi spotyka się Piter, czytelniczka może odnieść wrażenie obcowania z rozlanymi kształtami atramentowych kleksów, w których zobaczy albo starą babę, albo uśmiechniętą bunię z kreskówki Chojrak – tchórzliwy pies; grupę przyjaciół jajcującą w pierzynie albo scenę zbiorowego sadomaso gwałtu. Trudno oprzeć się wrażeniu, że w książce PP i pp wszyscy się ze sobą ruchają. Seks rezonuje, ale opowiadania i poruszane w nich wątki są bliższe ideom takim jak: romantyczna miłość, przyjaźń, samoakceptacja czy zrozumienie otoczenia.
Gromadka zdaje się operować dużą skalą barw, starając się poruszyć nie tylko wyobraźnię czytelników, ale także przekształcić wykreowane surrealistyczne obrazy w formę performatywnej funkcji czytania, która ukazuje się w nieregularnie rozmieszczonych w książce momentach. Polega ona na afektywnym odbiorze tekstu, który w bezpośredni sposób zdaje się nakłaniać czytelniczkę do określonych postaw, stając się czymś w rodzaju pomostu, łączącego lekturę z własnymi doświadczeniami, skonstruowanymi wokół zmagazynowanych stereotypów. Tym sposobem lektura PP i pp niesie ze sobą ryzyko dobrze wykonanego falsyfikatu wrażeń, wypływającego ze źle ocenionych intencji autora. Zakrzywienie konwenansu powodowane przez schizoidalne sytuacje, w jakich znajdują się bohaterowie dwudziestu opowiadań, można odczytać w kategorii bad tripu, rzutującego na afirmatywny wydźwięk tego dziwnie skonfigurowanego świata. Nadmuchany balon z gumy do życia pęknie, zostawiając czytelniczkę w krainie czarów, sympatycznego psa i robota. Jednak nad wszystkim czuwa Gromadka:
[...] Gdy jest was więcej niż dwoje, to jestem z wami.
PAPUGA
SZCZĘŚCIE możliwe jest w GROMADCE. (s. 147)
Z satysfakcją odkładam książkę na zasłużoną przerwę, oddalając się z uśmiechem kota z Cheshire – nieco rozszczepiony, ale bogatszy o nowe formy czułości i rozumienia.