top of page

Michał Gliński - Bój się normalu

(dwugłos o powieści Mam przeczucie Łukasza Krukowskiego; zob. też: K. Poniatyszyn, Świrologia w erze bitcoinów)

grafika, Agata Nowosielska




Nie gadaj do mnie sprawdzam kwit online Pod materacem trzymam Bitcoina Taconafide – Kryptowaluty


Nowoczesna paranoja zmienia wektory i kierunki, o to w niej chodzi. Kiedyś paranoik rozglądał się na boki i przez ramię, za siebie, czy go nie śledzą – dzisiaj cię nie śledzą, bo nie muszą, sam się śledzisz. Paranoik współczesny patrzy zatem w dół na ekran telefonu, który naświetla go nerwicą klimatyczną i prowadzi po stromych stokach wykresów kryptowalut. Patrzy też w górę, na wieżowce piętrzące się złowieszczo, na chemtrailsy i drony, i na ptaki, których już nie ma przez 5G albo są i szpiegują dla rządu. Wertykalność paranoi, widmowe zagrożenia, rozproszone prawdy – o tym wszystkim mogłaby być powieść Łukasza Krukowskiego Mam przeczucie. I trochę jest, ale nie całkiem.


Książka jest o takim Arturze, który ma przeczucia i gra – na giełdach, kryptowalutach, u bukmachera. Jest on hazardzistą, i to z tych, którzy liczą, rozkminiają, szukają pęknięć w strukturze. To predestynuje go do bycia szurem. Przeczucia Artura, a konkretnie jedno, wielkie Przeczucie o Końcu Świata, są motorem napędowym książki, która staje się przez to opowieścią o czymś, co sam autor nazywa „logiką obstawiania”. To fajna koncepcja, która dobrze współgra z rozszczepieniem współczesnego świata, złożonego z postprawd i pikseli. Kiedy nic nie jest pewne, nic nie jest na 100%, wówczas rzeczywistość staje się systemem probabilistycznym, w którym można lawirować jedynie oceniając szanse, przeliczając prawdopodobieństwo, robiąc zakład za zakładem: „trzeba na jakąś stawiać kartę, ale rozsądniej grać – czy śmielej?”. Nowy kapitalistyczny sen i nowa gorączka złota – załapać się na następny boom, na następną Dużą Rzecz, dobrze ocenić sytuację, zagrać va bank i wygrać.


Jak już pisałem, w Arturze narasta przeczucie nadchodzącego końca. Logika obstawiania ma w sobie coś metafizycznego, hazard jest wyzwaniem rzuconym Absolutowi. Skoro Bóg istnieje, to tak samo pewny jest wynik ruletki, gol Duvana Zapaty w meczu z Realem czy termin Sądu Ostatecznego, a obstawianie (jednego, drugiego i trzeciego) jest niczym innym, jak zgadywaniem Woli Boskiej. Krukowski uwspółcześnił tę kwestię, ale też zepchnął na drugi plan, bo nie znalazł dla niej ostatecznie wiele miejsca w swojej krótkiej książce. Mimo tego Mam przeczucie wyświetla w głowie oczywisty kontekst Dostojewskiego, który genialnie rozumiał metafizyczny, faustowski wymiar hazardu, i przywodzi na myśl jego Gracza, który także jest o obstawianiu życia. Na sygnał puszczony przez Krukowskiego, przekierowany przez Dosto, odpowiada także także Coetzee, który w Mistrzu z Petersburga zagłębia się w tę wizję zbawienia-poprzez-zakład, obecną w europejskiej kulturze co najmniej od czasów Pascala. A z Krukowskim łączy go to, że przeciwko trącącej mieszczańską przezornością logice ojca słynnego zakładu, broni wartości przeczucia jako czegoś prawdziwszego od pewności, i tam, gdzie Pascal każe uprawiać duchowy hedging (strategię „polegającą na doborze portfela aktywów o przeciwnie skorelowanych trendach”), Dostojewski Coetzeego i Artur Krukowskiego pokazują nam straceńcze piękno (ale i praktyczną niemożliwość) stawiania na jedną kartę („Stawianie na wszystkie numery – czy to można nazwać hazardem? Bez ryzyka, bez poddania się głosowi skądinąd w rzucie kości, co w tym pozostaje boskiego?” [1]).


***


Ostatecznie autor postawił na coś, czego nie rozumiem – może nie miałem zrozumieć. Krukowski dwie poprzednie książki opublikował w obrębie nurtu i wydawniczej niszy weird fiction. Nie znam ich. Ogólnie nie rozumiem za dobrze weirdu ani jego środowiska, zapewne umykają mi gry odniesień i konwencji. I patrząc na Mam przeczucie bez tej kompetencji, widzę, jak jej cenny realizm nagle rozpada się i nie oferuje mi w zamian niczego ciekawego. Większość powieści wyciąga na wierzch mięso z prawdziwych typiarzy, bukmacherskich rozkminiaczy o podkrążonych oczach, krypto-degeneratów i teorystów spiskowych, którzy chodzą pośród nas, zresztą, sam nieraz odświeżałem wykres patrząc, jak przez port USB w telefonie wylatuje mi kasa z konta, a wczoraj postawiłem jakiś kombinowany kupon na mecz z Albanią [update 11.09.2023: przegrałem]. Chodzi o to, że to jest mi bliskie i ciekawe, a w pomnożeniu przez stan psychiczny głównego bohatera i w sprzężeniu z jego apokaliptycznymi wizjami – fascynujące. I jest takie do momentu, w którym ten słynny koniec faktycznie nadchodzi. Wiecie, jak się mówi o Dziecku Rosemary - że gdyby Polański pokazał to tytułowe dziecko, jakąś gumową kukłę made in 1968, to spuściłby powietrze z całego swojego dzieła, rozwiązał napięcie i skazał się na śmieszność. Tutaj nie jest tak źle, ale Krukowski niepotrzebnie spełnił tytułowe przeczucie, skazując Metropolię, w której mieszkał Artur, na śmierć w oparach purpurowego dymu i cokolwiek niewspółczesnych dziwno-strasznych rekwizytów.


Wiem gdzie i kiedy żyję, i widziany przez pryzmat tej wiedzy weird przeraża mnie dużo mniej niż normal. Kiedy w dzień Apokalipsy będę wchodził schodami na szczyt Molocha, nie zastanę tam upiornej scenerii grozy, a czyste, korporacyjne wnętrze, dużo szkła i otwartych przestrzeni, trochę roślin. Nie będzie on pompował w powietrze duszących oparów, w ogóle nie będzie robił niczego widzialnego, choć pozostanie jasno rozświetlony i, być może, wypełniony nienachalną muzyką, a winda na pewno wciąż będzie działać. Moloch nie wywierci ludziom dziury w głowie, a sprzeda im produkt, pewnie cyfrowy, a oni się z niego niespecjalnie ucieszą, ale będzie ok. Chodzi o to, że innego końca świata naprawdę nie będzie, a książka Krukowskiego na ostatniej prostej staje się, wbrew swojemu potencjałowi, marzeniem właśnie o innym końcu świata. O takim, który będzie trwały i widzialny, i nie rozpłynie się w powietrzu wraz ze wszystkim, co stałe; i będzie straszny, a przez to bezpieczny. Być może za tymi obrazami z powieści stoi chęć nadania temu końcowi jakiejś wzniosłości poprzez grozę, ale literaturze naprawdę trudno opisać coś bardziej niepokojącego, niż zdjęcie Elona Muska z nagim, bladym i dziwnie zdeformowanym torsem albo jego planowany freak fight z Markiem Zuckerbergiem. Tak myślę.


***


Poprosiłem ChatGPT, żeby opisał koniec świata w 2023 roku, ale nie chciał, bo „przewidywanie przyszłości, zwłaszcza tak dramatycznych wydarzeń jak koniec świata, jest niemożliwe i opiera się na spekulacjach”. Poprosiłem więc, żeby zrobił to wcielając się w autora fikcji; oto końcowy fragment:


Tak więc koniec świata w 2023 roku nie był spektakularnym wybuchem ognia i chaosu. Był to raczej cichy zanik, który pozostawił za sobą pustkę i niespełnione marzenia. Świat zamarł w apatii, a ludzkość zniknęła w otchłani cyfrowej abstrakcji, zostawiając tylko echa tego, co kiedyś byliśmy.

(sic).

 

[1] J.M. Coetzee, Mistrz z Petersburga, przeł. W. Niepokólczycki, Kraków 2005.

 

Łukasz Krukowski, Mam przerzucie, Wydawnictwo Cyranka, Warszawa 2023, s. 166


bottom of page