top of page

Ilona Witkowska - Rozkręcić maszynkę

(recenzja „Przemiany” w reż. Grzegorza Jaremki w Nowym Teatrze)

Fot. Maurycy Stankiewicz


Najsłabszy spektakl roku. A najgorszy w tym spektaklu jest tekst. Ani jednego błyskotliwego zdania, risercz z Kafki biedniutki, żadnych odniesień pozakafkowskich. W ogóle – przecież Kafka się skończył jeszcze za życia, nawet się nie zaczął tak naprawdę. Żaden z niego autor. A żeby jeszcze z nim pracować, badać go – kpina! Najmarniejsza literacko rzecz, jaką widziałam w teatrze od lat. Zwyczajnie niepotrzebna.


Aktorstwo? Wprost żenujące. Decyzja, kto był najgorszy – trudna do podjęcia, choć skłaniam się do wyboru między Eweliną Pankiewicz a Bartkiem Bielenią, których komizm był w naprawdę najniższym guście. Niemniej, mocna jest konkurencja: legendarna Chaja, Janek Sobolewski – też byli beznadziejni. Nikt nie dał z siebie nic.


Produkcja leży i kwiczy, scenografia i kostiumy wołają o pomstę do nieba, a już scena latania nie robi żadnego wrażenia. Andrzeja Chyrę chyba pojebało, że pierwszy wstał do oklasków.


Fot. Maurycy Stankiewicz


...że tak sobie spróbowałam napisać fejk. Ale nie pociągnę, bo wcale nie łatwo powiedzieć wszystko odwrotnie; trochę jak w tym teleturnieju, gdzie odpowiadano pytaniem na pytanie: dodatkowa praca intelektualna. No, to od początku:


Och, teatr. Kiedy chcę zobaczyć coś, co nie rozczaruje mnie na żadnym z podstawowych poziomów, to jadę za granicę. A i tak zdarza się, że te świetnie wyprodukowane, oświetlone i zagrane rzeczy opierają się na tekście typu informacje z wikipedii. Jakże wspaniale więc i niespotykanie, kiedy nic nie zawodzi.


Ale skoro jesteśmy tu w takim, prawda, literackim gronie, to kogo na dobrą sprawę obchodzi, że Jaremko jest elegancki, nowoczesny i obdarzony świetnym gustem i prawdopodobnie zrobi wielką karierę w nowym, postprzemocowym polskim teatrze? (życzymy, życzymy! - my, czyli ja).


Mało jest rzeczy ważniejszych, niż dobry gust (osobista refleksja). To taka cecha (umiejętność?), która idzie wskroś wszystkich departamentów bycia w rzeczywistości: od odzieży po wybory polityczne. Na widok dowodów dobrego gustu, z dowolnej dziedziny, moja twarz rozjaśnia się.


Albo, że Piotr Polak ma energię porównywalną z jego elektryczną siostrą? Kogo zainteresuje, że choreografia nie jest wcale nadmiarowa i nie służy jako usprawiedliwienie mielizn, a stanowi istotny element dokręcający maszynowość maszynki, w której obracają się bohaterowie? Kto zamrze z otwartymi ustami, jak dziecko, wgapiony w mocną, jednak nie dominującą scenografię, będącą tak samo intensywnie w pracy, jak ludzie? Kogo zachwycą kostiumy, jednocześnie organiczne, kampowe i bardzo fashion, jak to mówią w dwudziestoletnim programie o drag queens? Kto doceni, że wszystko jest, jak trzeba: światło, muza, technika i technologia? Że wysłuchamy nawet utworu granego na pile? Zakładam, że nikt. Dlatego będę pisać o Górniaku.


Fot. Maurycy Stankiewicz


Zawsze, gdy mam się zobaczyć z Górniakiem, wyskakują mi pryszcze. Nawet nie, że pryszcze. Pryszcz. Najpierw myślałam: żeby się odmłodzić. Mój organizm pragnie jeszcze przez moment być w tym samym punkcie, co on – koleżka spóźniony o dekadę. Ale potem przyszły głębsze ezorefleksje: problemy ze skórą świadczą o konflikcie wewnętrznym. Oczywiście – konflikt wewnętrzny. Z jednej strony: podziwiam, uwielbiam. Z drugiej, rzecz jasna, zazdroszczę; w sposób, który można sprowadzić do zdania: też o tym myślałam! a on napisał to lepiej.


No i mamy w Przemianie mnóstwo napisanych lepiej rzeczy: o pieskach, które rzygają dramatycznie, o ludziach, którzy prześladują nas sprzecznymi wymaganiami, w końcu o tym, dlaczego dobrze jest być robakiem. Dlaczego? Oprócz czterech stron powodów, od jakich zaczął swoje istnienie monolog Grety, można podać i ten: dobrze jest w tym zrecyklingowanym do imentu świecie, gdzie wszystko, co jest, jest przeróbką, podróbką, odbiciem lub odpryskiem czegoś, co już było, zobaczyć coś po raz pierwszy. Doświadczyć nowego. Nawet, jeśli to doświadczenie należy do przerażających. Do tego budzi się Gregor Samsa: do nowego, które jest też końcem.


Jako piewca (wiem, że piewczyni, ale ja – ja jestem piewcą) eskapizmów, znam ich wiele: można uciekać w przeszłość, jak Adam Zagajewski, żeby długo nie szukać. Można uciekać w bok – na margines lub do lasu – to mój ulubiony wariant, stylowy i skuteczny. Można też oczywiście – do przodu – co jest najpopularniejszą formą, w ogóle nie traktowaną, jak ucieczka. A można też od razu na koniec.


Przy odrobinie dobrej woli, śmierć uznać za obietnicę niespodzianki a koniec świata – za prezent.


Uwolnienie, które przywodzi na myśl (mnie – bo nikt inny go nie zna) zdanie Tomka Pułki, które wypowiedział, kiedy myliśmy razem zęby przy wielkim lustrze w mojej łazience we Wrocławiu. Zdanie to brzmi: mycie zębów z zamkniętymi ustami to też jest jakaś sztuka. To zdanie towarzyszy mi od momentu, kiedy zobaczyłam Przemianę, codziennie. I nawet niech ono dla nikogo poza mną nie brzmi, jak filozoficzna zasada programowa, trudno. Ja w nim słyszę: nieustająca subwersja. Coś jest jakieś? A nie ma drugiej strony, która jest zupełnie inna? A na pewno? Obróćmy to. Obróćmy wszystko natychmiast. Czy nie wszystkim ostatecznie idzie się zabawić, jeśli tylko starczy głowy? Odpowiedź brzmi: no jasne! (nawet wewnątrz litery można zrobić rozgardiasz).


Fot. Maurycy Stankiewicz

 

Reżyseria: Grzegorz Jaremko

Scenariusz i dramaturgia: Mateusz Górniak

Fragmenty Przemiany Franza Kafki

w tłumaczeniu Juliusza Kydryńskiego

Współpraca dramaturgiczna: Jowita Mazurkiewicz

Scenografia: Anna Maria Karczmarska, Mikołaj Małek

Kostiumy: Rafał Domagała

Światło i wideo: Szymon Kluz

Muzyka: Justyna Banaszczyk

Choreografia: Iza Szostak

Charakteryzacja: Zuzanna Siemińska, Liliana Szłapa-Boratyńska Produkcja: Zuzanna Kubiak Inspicjentka: Marta Śmierzchalska

Obsada: Bartosz Bielenia, Małgorzata Hajewska-Krzysztofik, Ewelina Pankowska, Piotr Polak, Magdalena Popławska, Jan Sobolewski

bottom of page