top of page

Szymon Stoczek – Wyjątkowe wydarzenie Stanisława Gulpowicza



Koncepcja i kierunek artystyczny: M. Tuzinek, obraz wygenerowany przez AI, za pomocą OpenAI DALL·E i Leonardo.ai




Stasiu przed spaniem zawsze trzy razy zamykał drzwi sypialni.


Robił to nawet, gdy wyrósł ze swego zdrobnienia. Obawiał się, że jeśli drzwi zostaną uchylone, coś obcego zdoła się wśliznąć przez szpary. Kiedy wyprowadził się z rodzinnego domu i zajął mieszkanie w nowym budownictwie, jego obawy jeszcze się wzmogły. Do drzwi sypialni dołączyły drzwi do mieszkania.


Stanisław zawsze kilkakrotnie sprawdzał czy je zamknął. Czasem w połowie drogi na przystanek, tknięty obawą, że może pozostały otwarte, zawracał, by upewnić się w tym, co już i tak było pewne. Drzwi były zamknięte. Zawsze.


Pamięć mięśniowa Stanisława działała bez zarzutu. Wyćwiczony ruch rękoma bezwiednie wykonywał tak samo i tylko kapryśna pamięć miewała problem, by ten ruch należycie zarejestrować. Powtarzalne czynności miały to do siebie, że wszystkie zlewały się w jeden rwący strumień. Toteż własne ciało – chociaż w praktyce niezawodne – nie mogło być źródłem zaufania. Stanowiło wehikuł, którego działania domagały się solennego potwierdzenia przez zajęty milionem spraw umysł Stanisława. Dopiero kiedy Stanisław kilkakrotnie sprawdził stan zamka – kontury drzwi blakły w jego myślach, a ich moc chwilowo słabła.


Skąd przy tym brał się przemożny wpływ drzwi? Czego tak bardzo obawiał się Stanisław? Nie posiadał nic nadzwyczaj wartościowego. Jego pensja pracownika biurowego nie była niczym, na co ktoś chciałby się połasić, a sama dzielnica, w której mieszkał, uchodziła za nadzwyczaj spokojną. Doskonale wiedział, że prawdopodobieństwo, że ktoś (lub coś) odwiedzi go nocą było niskie, lecz niestety nie zerowe.


Możliwość wystąpienia zjawiska była druzgocąca i sama w sobie nosiła znamiona pewności. Co było możliwe, musiało zaistnieć. Tak jak przysłowiowa małpa, która mając do dyspozycji nieskończenie wiele czasu i zasobów kiedyś dorówna Szekspirowi, tak i niedomknięte drzwi na pewno wreszcie zwabią przestępców.


***

Drzwi domagały się uwagi i dziś, wewnątrz lustrującej go z każdej strony windy. Aby uciec od swojego odbicia Stanisław pogrążył się w rozmyślaniu o pracy, gdy nagle stałe pytanie znowu dało o sobie znać. Czy zamknął? Trzydzieści sekund temu, kiedy trzymał klucze, wydawało mu się, że musiało tak być, ale teraz nie miał już pewności. Śpieszyło mu się, więc mógł zapomnieć, a więc ktoś będzie w stanie wejść. No i co wtedy? Wystarczy, że dojrzy okazję, któryś z tych podejrzanie wyglądających dostarczycieli pizzy. Na pewno wejdzie, bo czemu miałby nie wejść? Andrzej co prawda nigdy nie wszedłby do obcego mieszkania, ale kto inny – to co innego!


Winda otworzyła się na czwartym piętrze wpuszczając dwie rozwydrzone dziewczynki w bliźniaczo upiętych włosach. Przekomarzały się nawzajem i robiły straszne miny. Jak to dzieci, zupełnie ignorowały obecność dorosłego, którego umysł próbował przeskoczyć od problemu drzwi do bardziej życiowych spraw, takich jak wizyta w banku, której ważność w oczach Stanisława rosła z każdym kolejnym dniem zwłoki. Chociaż chodziło o dostarczenie zaległej umowy, którą zapomniał wysłać, w umyśle Stanisława sprawa to nabierała powoli rangi WYDARZENIA.


Wypierana z pamięci, odwlekana, wracała niczym natrętna reklama na YouTubie. Jeszcze dzień, jutro to załatwię. Może w przyszłym tygodniu tam podjadę – mówił do siebie ilekroć gmach banku nieproszony stawał mu przed oczyma. Szary, ponury, niezachęcający. Ciągłe odsuwanie na bok wizyty niosło w sobie iluzoryczny posmak bycia wyjątkowym. Stanisław mógł sobie pozwolić na zwlekanie. Miał czas, a to bank musiał na niego czekać – tłumaczył sobie pokrętnie.


Winda wreszcie wypuściła pasażerów na parterze. Dziewczynki wybiegły pierwsze, radośnie przekrzykiwały się imionami postaci ze streamingowych bajek i naparły na drzwi wejściowe, tak aby wypuścić dorosłego. Stanisław zwlekał jednak, zatrzymany niewidzialną siłą przy korkowej tablicy. Zwyczajowy kolaż urzędniczych ogłoszeń i błędnie zaadresowanych listów przykryło zawiadomienie nowego, niespodziewanego rodzaju.


Stanisław stał onieśmielony tym zjawiskowym pismem. Przy trzeciej linijce zaczął się pocić z podniecenia. Oto jego największe obawy znajdowały potwierdzenie, nie były tylko czczym wymysłem! Zagrożenie z powodu niedomkniętych drzwi istniało i było na tyle realne, by doczekać się reakcji administracji budynku. Nowy dokument ostrzegał przed plagą kradzieży, która ma miejsce na osiedlu. Aby ustrzec się przed złodziejami, należało, nie mniej, nie więcej, a właśnie „ dobrze zamykać drzwi.”


Dobrze.

Dobrze, a więc nie byle jak.

Dobrze, a więc zgodnie z pewną sztuką.


Stanisław jeszcze raz przebiegł wzrokiem pismo, szukając dalszej wskazówki, rekomendacji co do metod i sposobów przekręcania klucza. Początkowe podniecenie ustępowało pod naporem lękliwego pytania. Czy aby on dobrze zamyka drzwi? Komu o tym wyrokować, jak to sprawdzić? W tej sprawie nie istnieli trenerzy, ani doradztwa. Psychologowie i psychiatrzy także byli bezradni. Cała odpowiedzialność spoczywała na nim, a ciężar ten obecnie był na tyle duży, że Stanisław z miejsca zapomniał o planowanej wizycie w banku. Myślał już tylko o drzwiach.


Czy na pewno dobrze je zamknął?


***

Kolejne kilka dni minęło w atmosferze nerwowości, która towarzyszy zwykle oczekiwaniom na wyjątkowe WYDARZENIE. Stanisław częściej niż zwykle budził się w nocy z poczuciem nagłej potrzeby dotknięcia klamki. Szorstki metal każdorazowo utwierdzał go na powrót w poczuciu bezpieczeństwa i pozwalał na kolejne godziny snu.


W trakcie swoich nocnych peregrynacji Stanisław miewał wrażenie, jakby jego zmysły uległy nagłemu wyostrzeniu. Nasłuchiwał dochodzących z klatki dźwięków. Szelestu kroków, odgłosów przekręcania klucza, tupotu zwierzęcych łap, uderzeń ubłoconych butów o wycieraczkę. Wyczuwał bijący z sąsiednich drzwi zapach zalewanej o drugiej w nocy zupki chińskiej. Woń otwartej paczki po chipsach. Odór przepoconej piżamy.


Cały ten wachlarz sensualnych doznań stanowił jednak wyłącznie lekką niedogodność w uporządkowanym życiu Stanisława. Tak jak co dnia sprawdzał drzwi (choć już trzy razy, a nie tylko dwa, tak dla świętego spokoju) i chodził do pracy. Robił zakupy i wracał do bezpiecznych czterech ścian.


Od niechcenia zagadywał w windzie o nastroje sąsiadów. Chciał wybadać czy w zdawkowym „jakoś leci” nie kryje się aby fałsz, który przy pogłębieniu mógłby ujawnić nieudaną (miał nadzieję) próbę włamania. Raz nawet wydawało mu się, że w istocie przydybał na kłamstwach mieszkającego obok właściciela warsztatu samochodowego. Dalsze przesłuchanie wykazało, że jego zdenerwowanie ma źródło w poliamorycznych kłopotach sercowych, nie zaś w ogłoszeniu, którego mężczyzna nawet nie przeczytał.


– E, głupoty piszą, ludzi straszą. Bezsensu. – Upierał się, kiedy Stanisław próbował wyperswadować mu zmianę zdania – Pan niech sobie zamyka te drzwi i sto razy, ale ja raz i się nie wracam.

– A jak pan zapomni?

– To mnie okradną. Albo i nie okradną – odpowiedział obojętnie.


Sąsiedzi to jednak potrafią zaskoczyć. To samo złodzieje, myślał sobie potem, byle by tylko podsycić w sobie pewność, że to co robi jest słuszne. Ta słuszność zresztą była w tym okresie poddawana próbie nie tylko przez ignorancje mieszkańców bloku, ale i przez administrację. Stanisław przeraził się, kiedy odkrył, że tak ważny dokument został przykryty przez obwieszczenia o wywozie wielkogabarytowych śmieci.


Postanowił zareagować i kiedy nikt nie patrzył przepinał ostrzeżenie o złodziejach na wierzch innych ogłoszeń. To, że na razie nikogo tutaj nie okradziono nie oznaczało, że zagrożenie minęło. Wręcz przeciwnie! Pozorny spokój powinien skłonić do wzmożonych środków ostrożności. Przebiegli złodzieje zapewne sami byli świadomi urzędowego pisma, a więc zmienili swoją taktykę. Liczyli, że mieszkańcy z czasem zapomną o ostrzeżeniu i powrócą do swoich lekkomyślnych przyzwyczajeń, a wtedy zapewne planowali uderzyć.


Tego dnia zamykał drzwi całe pięć minut.

Nawet już nie liczył, ile razy zawracał.


***

Kolejnej nocy obudziło go dobiegające skądś łomotanie. To nie było zwykłe pukanie, ale agresywne walenie. Zapalił szybko światło. Po serii uderzeń nastąpiła chwila ciszy, a potem niezwykle powolny odgłos pociągnięcia za klamkę.


Zrzucił z siebie kołdrę. Nagimi stopami dotknął zimnych paneli i delikatnie uchylił drzwi sypialni. Szpara w drzwiach wejściowych była za mała, aby upewnić się, czy na korytarzu pali się światło. Żeby to zrobić musiałby podejść do drzwi i zajrzeć przez judasza, a przed tym się wahał.


Coś między radością, a lękiem, coś nie dającego się łatwo pochwycić, ani nazwać, rozgościło się na samej krawędzi jego świadomości. Oto działo się zdarzenie, na które tyle się szykował. Stanisław mógł być z siebie dumny – przygotował się. Drzwi były dobrze zamknięte, intruz nie mógł wejść, a mimo to… Poza poczuciem zadowolenia odczuwał także rozczarowanie. To już, czy to wszystko?


Zacisnął usta. Stopa sama zrobiła pierwszy krok w stronę drzwi. Zrozumiał nagle, że jego lęk – do tej pory chroniący go przed konfrontacją, tym razem gwałtownie zmienił swój biegun. Zapraszał do brawury. Przeraźliwa wizja włamania została zastąpiona wizją jeszcze straszliwszą, w której on nie jest w stanie wyjaśnić innym zaistniałej sytuacji. Opowieść, w której wstaje nocą, bo ktoś dobija się do drzwi domagała się ciągu dalszego – jakiegoś efektownego zwieńczenia. Potrzebował dowodu. że to naprawdę się dzieje – że po drugiej stronie naprawdę ktoś był.


Judasz, tylko on mógł ten dowód dostarczyć.

Stanisław cicho dostawił do lewej stopy stopę prawą. Poruszał się ślamazarnie, obawiając się że byle drobny dźwięk może spłoszyć intruza.


Był już niemal w połowie drogi, kiedy uświadomił sobie przykrą dziurę we własnym rozumowaniu. Po co właściwie intruz miałby wyczekiwać pod jego drzwiami, skoro dookoła miał tyle innych klamek, za które także mógł pociągnąć? Kto wie, czy nie wszedł właśnie do sąsiadów… a wtedy, jeśli był na tyle sprytny, by zatrzasnąć za sobą drzwi, co ma zrobić Stanisław? Jedyną radą, byłoby niejako wziąć na siebie rolę samego złoczyńcy i chodzić od drzwi do drzwi, ciągnąc za klamki, by, o ironio, upewnić się, że mieszkania sąsiadów są bezpieczne.


Stanisława na samą myśl o takiej ewentualności oblał pot. Zapomniał o środkach bezpieczeństwa. Doskoczył do drzwi i przyłożył oko do Judasza. Jest, światło! Ale poza plamą światła nikogo nie było widać. Złapał za klamkę i przekręcił zamek. Zasuwa szczęknęła, blask wdarł się do środka.


Drzwi były otwarte.

Zapraszały.


Stanisław wyjrzał na korytarz. Nie pomylił się. Ktoś tam był. Długowłosy mężczyzna w płaszczu stanowczym krokiem zmierzał w kierunku windy. Coś groźnego pobrzękiwało w jego lewej ręce.


– Ej! – Umysł Stanisława oszacował odległość od nieznajomego i z całego bogatego słownika wyłuskał dwie płochliwe literki. Tyle wystarczyło, aby wywołać reakcję.


Mężczyzna obrócił się w stronę Stanisława. Smoliste włosy zakołysały się, do połowy zakryły pokrytą zmarszczkami twarz. Szare zdezorientowane oczy rzuciły mu zbolałe spojrzenie. Szczelina ust obrośnięta szczeciną poruszyła się, jakby coś przełykał. Jednocześnie jego ręce wysunęły się spod futrzanych rękawów długiego płaszcza w geście, który umysł Stanisława najpierw odczytał jako wrogi, by zaraz zdekodować jego właściwe znaczenie.


Mężczyzna uniósł przepraszająco prawą rękę. W lewej trzymał reklamówkę z pobrzękującymi o siebie butelkami.


– Przepraszam, że obudziłem. Chyba pomyliłem piętra – wydukał z siebie.


Stanisław dopiero teraz rozpoznał w mężczyźnie sąsiada z ósmego piętra i momentalnie poczuł rozczarowanie. Cała ta sytuacja była zwykłą pomyłką, nie wartą nawet wzmianki podczas biurowych plotek. Był dalej bezpieczny. Nic się nie stało… ale skoro nic się nie stało, jego wyjście na korytarz nie miało sensu. Nie było WYDARZENIEM.


Poczuł się jak idiota. Nie powinien przecież otwierać drzwi w środku nocy od tak, skoro obawia się złodzieja. Co on sobie myślał? Jeszcze raz spojrzał na zakłopotanego sąsiada. Zrozumiał, że tylko w jeden sposób może wybrnąć z tej sytuacji.


– Proszę na siebie uważać. Zamykać dobrze drzwi. W okolicy są złodzieje – powiedział poważnie.


Na darmo oczekiwał jakiegoś „dziękuje”, jakiejś mikro-reakcji wdzięczności, która nadałaby znamiona sensu tej nocnej przygodzie i spowodowałaby, że Stasiu mógłby znowu poczuć się jak Stanisław. Patrzyli na siebie, ale to nie mogło trwać wiecznie. Sąsiad tylko wzruszył ramionami i odszedł w stronę windy. Stanisław jeszcze chwilę stał na klatce sam, po czym wrócił do środka. Położył się w łóżku. Przez chwilę nie myślał, czy na pewno dobrze zamknął drzwi.


Myślał o banku. Jutro wreszcie to załatwi.


bottom of page