Karolina Krasny - Marine walczy ze wstydem...
- zakladmagazyn
- 4 lip
- 2 minut(y) czytania

...żeby napisać tekst o wielkich rzeczach, które przeżyła latem
Mam na imię Marine i nienawidzę wstydu, bo to przez niego nie ma mnie w miejscach, gdzie
nawet noce są ciepłe. Kucam na piasku i żuję gwiazdkę anyżu. Mam morską spódniczkę,
morską koszulę i klapki. Gdyby nie wstyd, nie miałabym już niczego i nikogo. Mam dziesięć
lat i choruję, mam piętnaście lat i choruję, mam sto lat i jeszcze nie wyzdrowiałam, nie
obwiniam za to wstydu, ale wojnę, którą ze sobą prowadzimy. Nie interesuje mnie jak się
skończy i nie interesuje mnie, jak się zaczęła. Nie ufam legendom, gazetom i
przepowiedniom. Wierzę tylko momentowi notowania, Słowom, które nie umieją się
przedawnić, bo opisują wszystko i nic, mnie i leniwy poranek, żółć i róż – opisują je tak,
jakby żółć i róż były bielą i czernią, jakbym ja była nocą, a poranek czymś nieprawdziwym.
Spódniczka Marine sięga jej za kolano. Spluwa tym, co zostało z gwiazdki, wysuwa stopę z
klapka i podwija palce, wszystkie, oprócz największego. Prostym palcem rysuje na piasku
mapę i spręża twarz, zgniata brwi, bo nigdy nie rysowała przestrzeni stopą, bo zawsze miała
problem z równowagą. Gdy Marine spada na biodro, morza są już gotowe.
Mam na imię wstyd i nienawidzę Marine, której prawdy błyszczą się na słońcu, która rzuca
zaklęcia i wybacza ciałem, zamiast wybaczyć spojrzeniem. Odciski paproci, które nosi na
plecach, już dawno powinny zniknąć. Gdy kładzie się na brzuchu, naciągam jej skórę i
czekam na biel, bo płaską taflę najłatwiej jest rozbić, bo bladą dziewczynę najprościej jest
skrzywdzić.
Ja, Marine, pogodziłam się z naszą wojną.
Ja, wojna, zanim nadam kształt Marine, najpierw uczę ją rumieńca i mówię: w twoich
słowach jest dużo pułapek, twój kolor niebieski jest bombą, twoje puste morze jest bombą,
twoje ciepłe noce postrzelą cię w czoło, gdy tylko położysz się spać. Jak się czujesz, Marine?
Twój tekst to pole bitwy, a gdy wszystko jest czerwone, to nic nie jest czerwone, gdy Słowo
goni Słowo, czytelnik jest nieszczęśliwy, albo Miłość, albo Umieranie, noc, albo poranek,
Marine.
Marine nie rozumie, po co ktoś chciałby wyjść z tekstu żywy. Kładzie się na brzuszku i
podpiera dłonią twarz. Dmucha w piach, z rzek na mapie robią się autostrady, a potem jest
burdel i rozpierdol, wielka, ciepła piaskownica. Samotny klapek obrasta zielenią, bo już
może. Marine dzieli się na dwie, ma cztery, na szesnaście. Pod każdym z jej języczków
wygrzewa się kosmos.




