Szymon Bira - Lipiec (fragment)
- zakladmagazyn
- 4 lip
- 4 minut(y) czytania

W nieodległej przyszłości świat czeka zasadnicza korekta.
— Edwin Bendyk
Zrozumieliście jak należy? Za czym golnijcie spory łyk, bez wody.
— Francois Rabelais, Gargantua i Pantagruel
[…]
Pojawiają się kolejne osoby. Coraz więcej dań i napojów ląduje na stole.
Ruth: Religia to jest chwast!
Malarz-Miś: Oj, oj, oj. Aj…!
Chłopak: Chwast to może, aż jednak, nie.
Ruth: [mocno] A właśnie, że jednak! Chwast!
Malarz-Miś: Ja tam nikomu nic… Wiadomo… Nic, nie… No, ale. Ja… I moja… Nie narzucamy nikomu nic. O!
Chłopak: Titanic wyrusza na skały. W sensie, po wszystkim, jak sobie już posiedzimy. Tam się rozbija naturalnie… To naturalne. Takie są następstwa naturalne. Dlatego to żegnanie. Dlatego powoli się żegnamy.
Dziewczyna: Dzisiaj, fakt, to prawda, sporo domawiamy. I zmieniamy też często lokale.
Chłopak: Czas mamy do rana. Czasu niewiele przed nami.
Malarz-Miś: Eee, to jak ja bym wiedział, to po co tak Pomponik szorował te lakierki… No chociaż i racja, na koniec może się i pokazać warto!
Ruth: Nic się nie wydarzy. Możecie się objadać. Do rana. Nie do rana.
Chłopak: Wydarzy się wydarzy. Może nic wielkiego, ale się wydarzy.
Ruth: No jestem przeciekawa. To nic wielkiego. Co? No to co niby? Takiego. Jestem ciekawa.
Chłopak: No wyginie i tyle… Ojej tam, ja mówię, że to nie jest, aż tak znowu, nie wiadomo co.
Ruth: Co wyginie? Znowu.
Chłopak: Gatunek.
Ruth: Wielkie mi wydarzenie. Wyginie gatunek. Tylko tyle?
Chłopak: Ludzi, no. Ludzki. Mówię. Gatunek ludzki wyginie.
Ruth: I tyle?
Malarz-Miś: Eee, no to ja nie wiem za bardzo, czy aż tak było warto z tymi pomponikami, to znaczy lakierkami, Pomponiku, jak tu mówią takie rzeczy, nie wiem co za bardzo, ale coś tam wyginie słyszę.
Tiger Lily: A jest budyń?
Kelner cały czas donosi nowe dania.
Ruth: Po co my tu, właściwie, coś robimy?
Miś-Malarz: Słyszałem, że to bal… I jakiś niby koniec potem. Czegoś.
Tiger Lily: Bal? Ach bal, jak ja uwielbiam bale! Czy taki z maskami? I konikami? Misiu powiedz, powiedz czy z konikami?
Ruth: Po co my tu właściwie jesteśmy? I tak nic się nie wydarzy.
Tiger Lily: Misiu, czy taki z maskami i złotem? Czy ten bal jest ze złotymi płatkami? Ja chcę wiedzieć?
Koleżanka: Jezus Chryste! A gdybyście przestali? Nie mówcie już tak… Przecież było zabraniane. A syk? A pukanie?
Chłopak: Jezus Chryste? Chyba, Jezu Chryste. Żegnamy. Nasz świat. Zapamiętany. Pełen możliwości korzyści stuprocentowej samorealizacji i z niej płynącej satysfakcji dostojeństw, taki różnorodny, zupełnie od nas zależny, taki dający tyle potencjałów. I atrakcji. Cudowny, taki wspaniały. Taki. Nasz. No. Tak. Żegnamy.
Dziewczyna: Bałam się o kluseczki. Makaronowe. Czy pyszne tu dają. Bo zawsze jak brałam, pamiętasz, to dawali. Żeby na darmo tak nie zamawiać. Ale jednak dają. I takie są, dość nawet, zgrabne, zgrabnie podane. Nie za bardzo rozgotowane. Na wpół, jak to się mówi, twardy. Twarde.
Klaus: Ja tylko nie wiem kto zgasi światło. Za bardzo.
[głośno] Kelner, kelner!
Kelner: Czy coś państwu podać? Na koniec…?
Chłopak: Dla mnie szczupak. Z kolendrą!
Dziewczyna: A dla mnie awokado z małą łyżeczką. No, wiadomo, pokropione.
Ruth: Ta wymowa. Ha, ha. Czy coś podać na koniec? Następny i kolejny, jak to się mówi, idiota.
Chłopak: Mi się tu bardzo podoba. Mnie się. To znakowanie. Ten koniec nawet w zdaniu. W kawałku. Języka.
Ruth: Nawet do języka przenika. To zakłamanie. Ale nuda z wami!
Klaus: A potem światło zgasi się same. Ha, ha. A niby dlaczego zakłamane?
Ruth: Bo nic nie nastąpi i nic się nie wydarzy. Przecie to jest normalne. Właściwie jak zawsze.
Klaus: No to światło najwyżej zostanie.
Ruth: Ale właściwie to nikt nie odpowiedział na moje pytanie. Skoro nic się nie dzieje, i nic się nie stanie... To po co? To wszystko? Ten cały głupi bal i to całe gadanie.
Dziewczyna: E, no głupie to aż może nie. Nie wiem, zresztą. Ja tam nie wiem. Za bardzo. Trudno tak powiedzieć. Od razu. Nie wiem, zamówiłam miękkie awokado, ale czy oni wiedzą w ogóle, że to się kropi lekko kwaśną cytryną, tylko kilkoma kroplami. Żeby mi całego nie skrapiali.
Klaus: No bal jak bal, siedzimy, nie wracamy. Pewnie już i tak nie mamy gdzie wracać… Więc siedzimy, nie wracamy.
Chłopak: Siedzimy, no ogólnie, jest miło, ostatecznie, trochę też domawiamy.
Klaus: Siedzimy. No na tym niby waszym balu. Na rynkach wojna, zaraza, ogólny jakiś pod-upadek, a nasz rynek teraz taki… O… Nooo…Taki… Już nie taki, jak to się mówi, chłopa kawał.
Ruth: Rynek? Chłopa kawał?
Klaus: Ooo, no nie taki już chłopa kawał. Taki się chłopczyk zrobił. Mama, papa. I żeby za nim stanąć trochę. Postawali. Teraz nagle. Taki się zrobił chłopczyk, ze śpikiem w nosie, trochę mały chłopczyk z karteczką na czole: „dajcie, dajcie mi trochę”.
Dziewczyna: Ze śpikiem? Tak się mówi? Chyba ze szpikiem.
Klaus: Jeszcze słowo i zamówię wrzątek!
Chłopak: A może wypijemy za nowy świat?
Ruth: Co? Po co znowu?
Chłopak: Jak to znowu? No to przecież w ogóle możemy, tak po prostu. Przecież jakiś tam, w końcu, kiedyś nastanie. Nastąpi. Coś tam. Kiedyś.
Ruth: Coś tam, kiedyś! No to nawet nie wiesz. Za co chcesz się napić.
Chłopak: No nie wiem, nikt nie wie chyba, za bardzo, no, ale chyba jakoś zawsze się tak dzieje. Że następuje. Nastąpi. No to wielkie mi teraz, że nie mogę się napić. A to może właśnie warto. Teraz dokładnie.
Ruth: Nic nie nastąpi, i nic się nie stanie.
Chłopak: Oj tam nie nastąpi, nie nastanie. Może już nie dla nas, ale przecież nastanie… Dla innych.
Ruth: To co nas to obchodzi! Jak nie dla nas. Jak dla kogoś, coś. Zresztą dla kogo? I co?
Koleżanka z pracy A mnie się wydaje, że wszystko się ułoży.
Chłopak: No na pewno się ułoży, pewnie, że się ułoży. I w ogóle to mi się wydaje, że będzie zupełnie miło i fajnie. Znowu. Będzie nas mniej po prostu. No, jeśli w ogóle…
Koleżanka: Ja nie rozumiem, po co w ogóle o tym my rozmawiamy. Jest tyle przecież innych różnych tematów, zupełnie.
Dziewczyna: Mnie się też wydaje, że za dużo o tym rozmawiamy.
[do Chłopaka] A można by tak jeszcze tę sałatkę, tę lekką, z masłem? I grzanką? Rumianą?
Chłopak: O! O! A ja bym zjadł i chyba wezmę ją nawet. To, co mówisz! Tę. Co mówisz. Z grzanką.
Tiger Lily: Misiu, a o czym oni rozmawiają? Ja nie mam już siły tego słuchać nawet! Ja nie mam siły na nic! I ochoty. Przecież pytałam czy jest budyń z malinami! A psik! Ja chcę budyń malinowy, od dawnaaa!
Fragment dramatu "Lipiec" o jedzeniu i końcu świata!
Redakcja: Mateusz Pakuła
Blurb: Eliza Kącka
Wydawnictwo Katalog Press.
Premiera w 2025 r.