top of page

Patryk Toboła - Gruby eunuch

ilustracja, Maria Staciwa



Pracowałem z tym gościem na magazynie w Suchym Lesie. To jedna z najbogatszych gmin w Polsce. I ten magazyn też był super w porównaniu z innymi.

– Tu będziemy odkładali Poznań, tam Inowrocław i Bydgoszcz.

Ciągnąłem za sobą wózek z pustą paletą, a on prowadził mnie w głąb magazynu, wskazując kolejne regiony wysyłkowe. Tak doszliśmy do końca hali, gdzie w nieładzie poniewierały się dziesiątki kartonów.

– Masz tu listę do kompletacji. Przesyłki rozpoznajesz po czterech ostatnich cyfrach kodu kreskowego – powiedział i pokazał mi, jak odczytać kod z etykiety umieszczonej na kartonie.

– Chyba sobie poradzisz, co?

Kiwnąłem głową.

– Tak myślałem. Ja muszę wrócić do biura.

Odszedł, a ja rozejrzałem się po wysokiej, opustoszałej hali, jeśli nie liczyć tych kartonów na końcu. Wysokie rusztowania regałów nie miały pięter. Spełniły już swe zdanie albo czekały na rozwój wypadków. Zabrałem się do roboty.

Nauczony doświadczeniem nie spieszyłem się, ale pracowałem systematycznie, aby czas się nie dłużył i nikt nie mógł mi nic zarzucić. Mimo to uwinąłem się szybko i nie wiedziałem, co ze sobą począć. Nie spostrzegłem wokół żadnego innego pracownika, przysiadłem więc na chwilę na podłodze, ale czułem się nieswojo pod nieruchomym spojrzeniem kamery. Wstałem i zacząłem szwendać się między kartonami, ściemniać, to jednak co każdego kolejnego dnia pracy wydaje się normalne, pierwszego dnia budzi wyrzuty sumienia. Nie chcąc ryzykować zwolnienia, chwyciłem za wózek, który potoczył się za mną z głośnym grzechotem.

Zapukałem do biura i popchnąłem drzwi. Okazało się niewielkim, ciemnym pomieszczeniem wydzielonym z magazynu. Ten gość był w nim sam. Siedział na fotelu przed komputerem, naprzeciw drzwi. Monitor oświetlał długi nochal cętkowany w wągry i wąsko rozstawione, wodniste oczka.

– Już? – spytał, nie odrywając wzroku od monitora. Potwierdziłem, a on wskazał na dwie kolejne listy leżące na biurku.

– Tu masz Inowrocław i Bydgoszcz. Jak skończysz, możesz zrobić sobie krótką przerwę. Palisz?

Potaknąłem.

– No to sobie zapal. Tylko nie wyrzucaj peta na rampę.


Nauczony doświadczeniem nie spieszyłem się, mimo to po godzinie wszystkie przesyłki kierowane na Inowrocław i Bydgoszcz czekały na odbiór w polu obramowanym białą farbą. Z tyłu hali pozostała jeszcze połowa kartonów. Niewiele.

Wyszedłem na rampę i zapaliłem. Dwa magazyny przylegające do naszego zdawały się puste, w zasięgu wzroku nie było żywego ducha. Usłyszałem warkot silnika, gdy zza łysych drzew okalających ogrodzenie wyłonił się biały samochód dostawczy. Skręcił na plac przed magazynem i zaparkował tuż przede mną. Kierowca trzasnął drzwiami, zapalił i podał mi dłoń.

– Nowy?

Potaknąłem.

– I jak się podoba?

Wzruszyłem ramionami. Kierowca wypalił papierosa na trzy machy i wyrzucił peta na rampę. Zanim ruszył do biura, poklepał mnie po plecach. – Będzie dobrze – powiedział, uśmiechając się dobrodusznie. Też dopaliłem, schyliłem się po jego peta i wraz ze swoim wrzuciłem do puszki po coli, którą znalazłem na placu.

Wróciłem na magazyn. Przez okno biura widziałem, jak tamci dwaj wesoło sobie gadają. Kierowca nachylał się nad magazynierem, który pokazywał mu coś na monitorze. Nagle magazynier podniósł wzrok i nasze spojrzenia się spotkały. Zastygłem jak dzieciak przyłapany na gorącym uczynku i ruszyłem, dopiero gdy gestem dłoni przywołał mnie do środka.

– Siadaj tu, o tej porze roku na magazynie jest chłodno – powiedział, wskazując na krzesło obok tego, na którym siedział wąsaty kierowca. Za naszymi nogami z cichym pomrukiem pracowała rozjarzona farelka.

– Zrób sobie kawy czy herbaty, co chcesz – wskazał na czajnik.

Wstałem i zrobiłem kawę. Tamci gadali o biletach kolejowych i autobusowych. Zrozumiałem, że gość z magazynu planuje podróż. Piłem kawę i patrzyłem na nich. Kierowca przeglądał listy leżące na biurku, sunąc od góry do dołu zrogowaciałym paluchem. Potem z kieszeni odblaskowej kurtki wyciągnął paczkę gum, poczęstował nas, a jedną sam włożył do ust. Przez cały czas dobrodusznie potakiwał magazynierowi, który właśnie tłumaczył, że jakiś bilet obowiązuje tylko w województwie pomorskim od piątku do niedzieli.

– Najpierw pojadę autobusem do Grudziądza. Kupiłem bilet już miesiąc temu, bo była mega promocja i kosztował tylko pięć złotych. Zastanawiałem się, jak go wykorzystam, ale teraz wszystko stało się jasne. Z Grudziądza pociągiem, na tym bilecie weekendowym, pojadę do Trójmiasta, a stamtąd na Hel.

Kiedy tak opowiadał, drażnił mnie jego wysoki głos i maniera, trochę ciotowata, to znowuż kojarząca się z przemądrzałym uczniem. W każdym razie irytująca. Może już wtedy pomyślałem, że wygląda jak gruby eunuch, a może dopiero, gdy zauważyłem, że chodząc, zamiata biodrami na lewo i prawo niczym czarnoskóra tancerka. On ciągnął jeden wózek, ja drugi. Szybko zapakowaliśmy na dostawczaka Inowrocław i Bydgoszcz. Kierowca poczęstował mnie papierosem, wypaliliśmy i odjechał.


Samochód po przesyłki do Poznania przyjechał dopiero przed siedemnastą. Przez resztę czasu siedzieliśmy w biurze. W rogu pomieszczenia stał rozdarty karton, eunuch wyciągnął z niego paczkę chipsów, a z szafki butelkę fanty. Drapiąc się po długim nochalu, opowiadał mi o swych podróżach po kraju. Wyjeżdżał gdzieś w każdy weekend. W tym celu wyszukiwał najtańsze bilety kolejowe i autobusowe. A kiedy już zwiedzi cała Polskę, powiedział, przyjdzie czas na podróże zagraniczne. Uprzejmie kiwałem głową, spoglądałem na zegar zwieszony nad drzwiami i licząc upływające minuty, zastanawiałem się, kiedy wreszcie przyjdzie tu jakiś szef i zakończy sielankę wulgarnym okrzykiem.

Ale nic takiego się nie stało. Przed siedemnastą przyjechał drugi samochód. Młody kierowca był bardzo ruchliwy – spieszył się do domu, gdzie czekała na niego żona z dzieckiem. Przeprosił nas, chwycił jeden z wózków stojących na rampie i popędził z nim w głąb hali.

– Zapal sobie – polecił mi eunuch. Zapaliłem więc i obaj patrzyliśmy, jak tamten wykonuje naszą robotę. Kiedy skończył, eunuch spytał, czy nie podrzuciłby nas do centrum. Kierowcy średnio to pasowało, w milczeniu rozłożył ręce i wzniósł wzrok ku niebu, był jednak zbyt młody i zbyt dobry, by nam odmówić. W drodze eunuch powiedział, że jutro pokaże mi, gdzie wynajduje najtańsze bilety.


W kolejnych dniach wyglądało to bardzo podobnie. Siedzieliśmy w biurze, chrupiąc orzeszki, chipsy czy paluszki. Co rano robiliśmy internetowy przegląd prasy bulwarowej i kroniki towarzyskiej. Eunuch komentował, ja słuchałem, z rzadka dorzucając coś od siebie.

– Ta laska ubiera się jak zwykły kurwiszon – powiedział, przekręcając monitor w moim kierunku. Potem z goryczą, że tak zwane gwiazdy nic nie wiedzą, a zarabiają miliony, nie to, co my. Spytałem, czy chciałby zarabiać tyle, co gwiazdy.

– Nie, ale chciałbym przyzwoicie. To znaczy więcej niż teraz.

Gruby Eunuch skończył dwa kierunki studiów: stosunki międzynarodowe oraz socjologię. Ja skończyłem turystykę. Tacy właśnie ludzie spotykali się na magazynach, we wszelkiej maści biurach obsługi klienta, przekazywali sobie woreczki z drobnymi na kasie w supermarkecie, a przy dużej dozie szczęścia zostawali przedstawicielami handlowymi. Jeździli wtedy od miasta do miasta, próbując zainteresować kogoś elektronarzędziami, dywanami lub napojami gazowanymi.

Eunuch powiedział, że jeszcze miesiąc i przejdzie na umowę o pracę, dostanie też podwyżkę. Potrzebował pieniędzy, żeby wreszcie wyprowadzić się od matki. Oszacowałem jego wiek na trzydzieści lat i pomyślałem, że to niedopuszczalne, mieszkać w tym wieku ze starymi, ale powstrzymałem się od komentarza. Zresztą nie musiałem nic mówić, eunuch mnie wyręczył. Wiem, co myślisz, powiedział, to żałosne. Potem dodał, że obawia się, że w końcu puszczą mu nerwy i powie albo zrobi coś, czego potem będzie żałować.

– Trzeba być ostrożnym – podsumowałem głupio.

Nie zwrócił na to uwagi. Opowiadał dalej o porannej sprzeczce, po której musiał pójść do warzywniaka. Bo ona ma chore nogi i wysyła go wszędzie tam, gdzie sama nie daje rady dojść albo gdzie nie chce jej się iść, mówiąc, że ma chore nogi. Od tego biegania po różne sprawunki on też wkrótce będzie miał chore nogi. Już coś go pobolewa w biodrze, ale gdy jej to powiedział, odpowiedziała mu, że jest jeszcze za młody, żeby go bolało. Ją może boleć. Jego nie może boleć. W każdym razie poszedł do warzywniaka, gdzie od wczesnych godzin porannych pielgrzymują tabuny starych bab z osiedla. Stare babska, mówił, ciągnące za sobą wózki podobne do naszych paleciaków, od świtu pielgrzymują do warzywniaka, gdzie sprzedaje taka sama jak one wytapirowana prukwa. Zbierają się tam po trzy-cztery w ciemnym, wilgotnym warzywniaku i godzinami gadają o bóg wie czym. O czym można tyle czasu gadać? To pytanie zadaje mu też jego matka, która okrutnie sobie z nich żartuje, lecz on wie, że w głębi serca chciałaby dołączyć do reszty starych bab, do swojego stada, bo jak tylko wraca z warzywniaka, pyta go, kto był w warzywniaku i co mówił. No więc ostatnio była tam taka baba z tym psem, co się tak strasznie ślini. Pies jest ciekawski i musi węszyć. Nie ma do niego pretensji. To baba powinna go zostawić na dworze i szybko zrobić zakupy. Ale ona musiała wejść z psem, który był zupełnie niespokojny w ciemnym, wilgotnym warzywniaku, jak i ja byłem niespokojny, mówił, bo któż by zachował spokój w tym strasznym miejscu wypełnionym podejrzliwym głosem spiskujących babsztyli. Kręcąc niespokojnie łbem, pies rozrzucał wokół siebie drobiny śliny, a nawet całe kleiste gluty. On stał tam dziesięć minut, w tym czasie zarówno jabłka, jak i marchewki, cebulę i sałatę wypełniające najniżej położone skrzynki pokryła gruba warstwa psiej plwociny. Nie ma pretensji do psa, ale było to ohydne. W końcu nie wytrzymałem, powiedział, biorąc łyka fanty i paluszka. Zwrócił babsztylowi uwagę, a właściwie to wybuchnął, krzycząc: To niedopuszczalne! To oburzające! Zwykle potrafi trzymać nerwy na wodzy, ale nie tym razem. Czy im się wydaje, że on nie ma nic innego do roboty, że ma czas, by czekać, aż one sobie pogadają? Przecież ja kupuję, powiedziała wtedy ta z psem, zszokowana jego zachowaniem. Powiedz mi Dorotko, po ile te jabłuszka – zwróciła się do sprzedawczyni. Trzy złote, odparła sprzedawczyni, rzucając mu gniewne spojrzenie. Jezusie, powiedziała ta od psa, rozochocona gniewnym spojrzeniem sprzedawczyni, Jezusie, powtórzyła, przykładając obie dłonie do policzków, ależ ta młodzież dzisiaj narwana. To tylko mały piesek, powiedziała sprzedawczyni. Mały, kurwa, piesek, powtórzył słowa sprzedawczyni gruby eunuch.

– Wyobrażasz sobie? Przecież to jest nie do pomyślenia!

Roześmiałem się głośno, bo jednak nie ma nic śmieszniejszego niż ludzka udręka. Gruby eunuch nie spodziewał się takiej reakcji, ale dołączył do mnie po chwili konsternacji. Śmialiśmy się długo i coraz bardziej beztrosko. Pomyślałem, że bardzo podoba mi się taka praca, a wtedy on, jakby odgadując moje myśli, spytał:

– Chciałbyś zahaczyć się tu na dłużej?


Prawdę mówiąc, chciałem. Odkąd wróciliśmy do tego miasta, szukałem jakiegoś miejsca, gdzie mógłbym w spokoju przezimować kilka najgorszych miesięcy. Miałem dobry dojazd z centrum i chociaż nie płacili nam za wiele, to przecież nic nie robiłem. Niestety, moja żona nie podzielała takiego zapatrywania na sprawę. Uważała, że na magazynach nie spotyka się wartościowych ludzi, ci bowiem, których do tej pory poznałem, mieli na mnie fatalny wpływ. Według niej było mnie stać na więcej. Powtarzała to w kółko, próbując rozbudzić moje ambicje.

– Skończyłeś turystykę, odbyłeś staż w biurze podróży, na pewno uda ci się znaleźć coś odpowiedniego.

Była niedziela i wspólnie sprzątaliśmy nasze małe mieszkanie na pierwszym piętrze kamienicy. Pod nami znajdowała się piekarnia i w mieszkaniu często pachniało ciepłym chlebem. Nie wątpiłem w jej słowa. Życie nauczyło mnie, że jeśli tylko solidnie nad czymś przysiąść, efekty przyjdą prędzej czy później. I tego się obawiałem, wysyłając kolejne listy motywacyjne.

Wieczorem, leżąc w łóżku, oglądaliśmy serial o ludziach robiących jakieś rzeczy wbrew sobie, a potem płacących za to straszliwą cenę. Przyszła odwilż i przez uchylone okno słychać było psa i zdarte głosy pijaków. Pieczonego chleba już nie czułem. W ogóle ciężko mi się oddychało; poruszając ustami jak ryba, próbowałem zaczerpnąć chłodnego powietrza, ale nie mogłem. Żona głowy przygniatała moją pierś. Wtedy zadzwonił telefon.

Gość po drugiej stronie przeprosił, że dzwoni w niedzielę, ale ma dobrą nowinę. Na podstawie bardzo ciekawego listu motywacyjnego chciałby zaoferować mi pracę w biurze podróży. Żona słyszała każde słowo, nie odstępowała mnie na krok, kiedy wstałem z łóżka i krążyłem po pokoju z telefonem przy uchu. A gdy skończyłem rozmawiać, rzuciła mi się na szyję i pocałowała w policzek.

– A nie mówiłam? – oczy błyszczały jej z podekscytowania. – Wystarczyło się trochę postarać. No co tak patrzysz – nie cieszysz się?

– Cieszę – odparłem – bardzo się cieszę. – Zamknąłem okno i poszedłem do kuchni dolać sobie wina.


Tak zostałem Specjalistą ds. Turystyki. W rzeczywistości sprzedawcą. Przez sześć lat sprzedawałem wakacje. Prawie od tego zwariowałem, słowo daję. Prawie mnie to wykończyło. Musiałem coś zrobić, trzeba jednak wiedzieć, że skończyć z czymś jest o wiele trudniej niż zacząć. Potrzebowałem zdecydowanego ruchu, tak zwanego zimnego indyka. Przypomniałem sobie wtedy o stronie, którą kiedyś pokazał mi gruby eunuch. Miałem trochę oszczędności, ale chciałem szybko przyzwyczaić się do minimalizmu. Kupiłem więc bilet za grosze, pojechałem do jakiejś dziury, znalazłem tam nocleg i wyłączyłem telefon. Myślałem o żonie i magazynie w Suchym Lesie.


bottom of page