Patryk Kosenda - Czarny Dzięcioł (odcinek 1)
- zakladmagazyn
- 5 sie
- 4 minut(y) czytania

W knajpach lubił bitwy „każdy każdy każdy na każdego”.
Piguła - Opowieść
- Już za dzieciaka chciałem mieć byłą żonę i problem alkoholowy.
- Rewolwer?
- Tak, teeeż. I melonik. Moje pierwsze wspomnienie dotyczy śmierci. Mam trzy lata, może trzy i pół, mieszkam na czwartym, najwyższym piętrze bloku na Osiedlu 22 lipca, przez babcię Jasię zwanego Lipcokami, zaraz zrobili z tego Osiedle Starzyńskiego, ale długo się utrzymywały w głowach ludzi te Lipcoki, trudno się dziwić też, całkiem fajnie to brzmi, nie mówiąc już o jakiejś nostalgii po prostu, przyzwyczajeniu, może, kurczę, też lekkiemu buntowi przeciwko tym wszystkim zmianom, no i bawię się kapslami na wykładzinie w jezdnię, tam było chyba całe miasteczko, takie wyrwane z Listonosza Pata, bardzo swojskie, no i biorę do rączki kapsel EB, niucham syk piwnej pianki z jego odwrotki i myślę o przemijaniu. Obok leży książka z grubszą okładką niż zawartością, tak robią albo robili książki dla dzieci, format albumowy taki, no i jest o naturze, np. dinozaurach, że wyginęły, wiadomo. Chyba. Jest tam też informacja, powiedziałbym, dość, wybaczy pan, pojebany news, że słońce kiedyś wygaśnie czy coś takiego, generalnie przestanie działać należycie i ziemia, no i ziemianie, i ktokolwiek będzie na ziemi, nie tylko ziemianie, ktokolwiek tu będzie przebywał w tym czasie i nie ogarnie się w porę, że to słońce to już nie działa tak na tip-top, no to hmmmm, no to wszystko, za przeproszeniem, pierdolnie i wyginie. Byłem niewiele starszy, gdy kilka chłopaczysk znęcało się nad piegowatym Urukiem. Uruk był również rudy i pulchniutki, więc gdy graliśmy w piłkę bez koszulek w lipcokowym upale, to co bardziej głupiomądrzy wołali za nim: CYCUSZKI! Raz wziąłem takiego gładkiego kamienia…
- Panie Zagłada, rewolwer?
- Taaak, również, tak. Ale jak mówiłem…
- Panie Zagłada, czemu przyniósł pan broń na naszą pierwszą sesję? To ma być jakaś demonstracja?
Mike Zagłada, 34-letni prywatny ćwierć-detektyw, ćwierć-urzędnik, ćwierć-poeta i dla nielicznych pozostałych znajomych ćwierć-czarodziej, całkowity szarlatan, a trochę też zaburzony gostek po prostu, przestał bawić się bębenkiem swojego Gwarda. 38 Special i spojrzał na zniesmaczonego i obesranego terapeutę-pigularza. To znaczy, no zwykły psychiatra, ale z uprawnieniami do terapii i sobie łączy praktyki, oksss, co ma chłopina nie łączyć, niech sobie łączy przecież.
- Demonstracja? Zmierzałem do opowieści o tym, co mi najbardziej leży na sercu, o mojej pracy, jej korzeniach, sednie, po to tu w końcu jesteśmy. Między innymi.
- Rozumiem, tylko czy w tle opowieści o trudach hmm jednego ze swoich zajęć, musi pan przekładać z ręki do ręki, podrzucać, kręcić, łapać w stopy i dmuchać w lufę groźnego, wręcz śmiercionośnego narzędzia, jakim, przyzna pan, jest rewolwer?
- Ujmę to tak, przepraszam z góry za sarkazm. Czy jak przychodzi do pana górnik, to kilof zostawia w domu? – Mike zaśmiał się z własnego konceptu. Należy wtrącić, że sztukę samorozśmieszania rozwinął do, właśnie, poziomu sztuki.
- No tak.
- Och, zamknij mordę – szepnął Zagłada, tak, by tępiduch i debil jebany, jak zaczynał o nim myśleć, go nie dosłyszał. – Ok, panie doktorze, widziałem rzeczy, o których wam, pigularzom się nie śniło. Sieroty na castingu adopcyjnym na zapleczu plugawego Hotelu Szabernakulum, żonglujące naładowanymi rewolwerami ku uciesze anonimowych przedsiębiorców, którzy szukali narybku do swoich kiddo-firemek. Skandynawskiego ducha opierdalającego na ciepło grzech z pańskiego stołu, ale to jest inna historia. Sieroty i rewolwery to jest clue.
- Panie Zagłada… – westchnął Jimmy Kapuśniak, ćwierć-teraupeta, ćwierć-psychiatra, oficjalnie szatniarz w Szabernakulum Hotel, podstarzała sierota, ochroniarz na castingach adopcyjnych na zapleczu plugawego przybytku do czasu rozpierdolenia interesu przez wścibskiego Ąkłego Mike’a, jak nazywano Zagładę w półświatku. – Mike… jestem ci wdzięczny za przemilczenie mojej roli w pięknie działającym, z jakichś przyczyn nielegalnym, a sprzyjącym rynkowi, więc społeczeństwu, procederze, nazwijmy to po imieniu, w a r s z t a t ó w adaptacyjnych „Odłów”. W zamian zgodziłem się zostać bezpłatnie Twoim terapeutą i lekarzem, ale nie wiem, po co to mówię, bo sam to wymyśliłeś, przystawiając mi swojego Gwarda do ogona.
Tak, Jimmy Kapuśniak, jak nazywano go w półświatku, był wielkim jaszczurem pociągającym tęgo ze srebrnego termosiku kapuścianą, dokładnie zblendowaną zupę w temperaturze pokojowej.
- I choleeernie tego żałuję, Jimmy.
- Bo jestem gównianym terapeutą?
- Coo? Nie! Jesteś super, stary, po prostu to było niemoralne i musiało przysporzyć ci jakiejś traumy, celowałem ci gnatem w ogon, nie wiem, co mi odjebało, plus no złamałem prawo, ale to akurat pikuś, sam przyznasz.
- Ech, Mike… Panie Zagłada – Jimbo The Jaszczur, jak nazywano go w drugim półświatku (oficjalnie jest ich siedem, co nie ma sensu, ale też nikogo to nie interesuje), odchrząknął i wrócił na profesjonalne tory. Dzisiaj kończy nam się czas, zapraszam za tydzień o tej samej porze. Przypiszę panu coś na niepokój, ta przypowiastka o dzieciństwie przyprawiła mnie o ciary, więc pewnie panu też dobrze taki rozkminianie nie robi… siedemdziesiąt pięć pregabaliny rano i sto pięćdziesiąt wieczorem, gdyby czuł pan zbyt dużą senność, to proszę wieczorem zażywać setkę. Będzie to trochę uciążliwe, bo nie ma teraz setek w hurtowniach, dlatego na wszelki wypadek przepiszę panu więcej siedemdziesiątek piątek, proszę wtedy brać jedną i jedną czwartą, to są tabletki, nie kapsułki, więc da pan tak radę, najlepiej te ćwiartki pociąć sobie żyletką i zawczasu odłożyć, żeby nie pogubić, najlepiej stosować taki planer w formie kolorowego pudełeczka na cały miesiąc, mam tutaj jeden, o.
Jimmy Kapuśniak podał Mike’owi Zagładzie kolorowe pudełeczko na cały miesiąc z naklejką przedstawiającą Jimmiego Kapuśniaka w oranżowym swetrze, krawacie w grochy i prostokątnych okularach, ale również z zarzuconym na ramiona bielutkim kitlem, szczerzącego jaszczurze zębiska i wyciągającego kciuka w cooperowskim geście.
- Dziękuję. DżejKej. Jeszcze jedno. Czarny Dzięcioł.
Jimmy cały pozieleniał (z pistacjowego na zgniłą w piwnicy lombardu Kuzyna Fistaszka trawę) i podkulił straumatyzowany ogon.
- Mike, naprawdę powinieneś już iść, zobaczymy się za tydzień.
- „Czarny dzięcioł, czarny dzięcioł…
Zarzuć go, a żaden kręcioł,
nie będzie ci obcy,
serio, w sensie,
pytaj tego gada Jimmiego,
niee, błagaaam,
och na księżycowe stolce,
pierdol się, Ąkły…
ukhuhuhkrrrrh” - taki wierszyk usłyszałem od Staszka Psindaxa na ostatnim wieczorku poetyckim w Spelunie pod Rozgwiazdami. Jim, gdzie znajdę źródło Czarnego Dzięcioła?
Po krótkiej, acz głośnej chwili i pełnej rozbłysków chwili, Mike szedł już ulicą Janickiego, pogwizdując „Po ile ryba?” Scootera, ale w wersji tych Holendrów z lat siedemdziesiątych, gdzie jeden tak śmiesznie robi brwiami, diabeł tańczył Melbourneńskie Shuffle w białych rękawiczkach w świetle księżyca, a stworzenia odpowiedzialne za wrzucenie na rynek morderczo zabawnej czarnej piguły, po której dzieciaki waliły ze śmiechem ryjami w ściany, nie mogły spać spokojnie (stworzenia i dzieciaki), bo Ąkły Mike Zagłada nadciągał w meloniku i za chuja nikt nie wiedział, jakie ma intencje. Nawet on sam.