top of page

Olga Stehlíková, tł. Zofia Bałdyga - zestaw trzech wierszy




I tak będę sprzątać w twoim pokoju


tam w środku i po lewej w moim sercu

twoje pranie w oknie będzie pachniało

tanim proszkiem z południa nawet na ulicy

czarne koszulki będą fikać

i kropić przechodniów

w łazience maszynka i niebieski ręcznik wciąż wilgotne

filiżanka na najmniejszą kawę, z pianistą jazzowym,

szorowana palcem


w długie popołudnia

będę ci inscenizować wkładanie maski i kamizelki

ciągnąć za ustnik i budować długie zdania o bezpieczeństwie

w językach

będzie raczej kwiecień niż luty

będziesz mieć starą krótkofalówkę i nogę na nogę

okiennice będą półotwarte i barwione indygo

wieczorem otworzysz wino

otworzę słoik oliwek, strzeli


mój pierwszy kot na klapie mruży zielone oczy

– teraz widzi na oba –

praprababcia haftuje poduszkę

ledwie ją poznaję, nigdy jej nie widziałam

przy wejściu obok

mój spragniony młody ojciec

w spodniach roboczych, wciąż jeszcze nowych

podlewa trawnik

– wysyła mnie, żebym ułożyła to drewno –

tutaj też musi zrobić wszystko sam

w twoim pokoju będzie posprzątane



Dzieci to tylko mali dorośli, dorośli to małe dzieci


na przykład tata Pavlíka – alkoholik,

który wrzeszczy na ulicy, słania się przed dworcem

usnął we własnych oparach na korytarzu przy szkieletach spacerówek.

Albo Pavlík, który na czarno dorabia

u małomównego lakiernika zamiast hokeja.

Trzeba to wyburzyć i zrobić miejsce poezji.

Poezja uważnie spaceruje w letniej sukience

wolno, pomalutku,

siada na kupie gruzu, rozgląda się

i z roztargnieniem grzebie w kieszeni.

Wyławia złotą monetę, dwa żołędzie i grzebień na wszy.

Pierwsza noc przesądza wszystko.

Starszy pan śpiewa Jest gdzieś lecz nie wiadomo gdzie,

poezja drży. Nie ma mowy.

Straciliśmy poczucie bezpieczeństwa, którego nawet nie mieliśmy,

mówi premierka społeczeństwu w Nowy Rok.

poezja kiwa egzotyczną kędzierzawą głową, zgadza się.

Rusza do dorosłego miasta na zakupy.

Poezja kocha zakupy jak dziecko.



Kiedyś będzie na nas stać kolejka


a nowe istoty będą w niej mówić spokojnymi głosami

w nieznanych językach.

Ty najwięcej.

Doświadczenie kolejki to bonus, ale każdy chętnie dopłaca.


Eksponat ja będzie stać

ze zgiętym kolanem, przestępując z nogi na nogę.

Obok przechodzi nowa rodzina, zapisuje

elektroniczne notatki w nowych systemach.


Pokazuję, gdzie miewaliśmy włosy.

Korzystasz z rękawiczek.

Sprawdzasz mi zęby.

Gryźliśmy tym, mówię z ustami pełnymi twoich palców

ale nikt z was już od dawna nie rozumie.

Co to za dźwięk? – pyta nowa dziewczynka

nowym językiem.

Chyba trawienie – odpowiadasz nerwowo. Kiedyś pożywienie trawiono.

W przerwach pomiędzy grupkami mrugam na zapas

przed długimi chwilami utkwionych spojrzeń.


Tym pokazuję prawy profil:

widzę eksponat „Siłacz”.

Właśnie demonstrujesz na nim miość.

Ludzie nawiązywali różne typy relacji,

napisano na panelu wystawowym.

Siłacza swędzi ramię.


Witryna „Rodzina komórkowa” składa się z szalki Petriego z mikroskopem.

Na końcu ekspozycji w interaktywnej stołówce

będziecie jeść jak my. Obsługują mali ludzie z identyfikatorami „Dziecko”.

Nie będzie to tanie, ale ty masz nową walutę.

Na parterze można spróbować ludzkich rytuałów:

wybierasz pogrzeb, twoja żona popołudniową herbatkę.

Tłumaczysz zwierzęta domowe.

Palcem u nogi dyskretnie przesuwam swój opis

w stronę eksponatu Starucha. W końcu mnie poznajesz.


bottom of page