top of page

Maria Krzywda - wina


fotografia, Lila Len



Tłumaczę szczęśliwym dzieciństwem wszystkie moje porażki. Nieudane małżeństwo, nieudane dziecko, sztuczne rybki w szklanej kuli nieudanie imitujące prawdziwe. Symulakrum z taniego plastiku posypane brokatem. Mikroplastikiem szczęścia, który opadł na dno i niemrawo połyskuje w słoneczne dni.

Szczęśliwe dzieciństwo jest dobre na wszystko. Słabe zęby – rodzice przekarmiali mnie słodyczami. Trzeci rok bez awansu – zadowalały ich czwórki i trójki. Zepsuty samochód – pogrzebię w lukrowanej przeszłości i zaraz znajdzie się praprzyczyna.

Rodzice nigdy nie wpędzali mnie w poczucie winy. Dlatego w życiu brakuje mi ambicji. Dziecko słabo się uczy. To wina mojego szczęśliwego dzieciństwa. Grożę synowi wyrzutami sumienia. Nie działa.

Czasami się w tym wszystkim gubię. Szczęśliwe dzieciństwo to nie przelewki. Nie każdemu się zdarza. Może moje dziecko jeszcze wyrośnie na ludzi. Łudzę się. Gorzej z rybkami. Tracą kolor. Pływają ospale, kręcą się, wypinają blade plastikowe brzuchy do światła i świata. Brakuje mi skutecznych rozwiązań. Antidotum na dzieciństwo, którego nie mogę unieszczęśliwić choć trochę.

Żywe rybki mnie brzydzą. Ruchliwe, śliskie i migotliwe, srają do wody. Syn od Wielkanocy męczy mnie o psa; kolega dostał. To dopiero ilość dodatkowego gówna w życiu. Obowiązków i wstawania o świcie, czy piździ, czy nie piździ. Podobno jestem antypatyczny. Tak przynajmniej twierdzi moja nieudana żona. Też miała szczęśliwe dzieciństwo.

Szykujemy się do wyjścia. Jeden but, drugi but. Nie wiem, kiedy dzieciak opanował sznurowadła. Kurtka, kaptur, szalik, rękawiczki. Jedna ręka, druga ręka. Siku. Łazienka. Powtarzamy procedurę. Lewy but, prawy but, kurtka, szalik i tak dalej. Czekam spokojnie.

– Umyłeś ręce? – pytam.

– Nie.

Kurtka, kaptur, szalik i tak dalej minus buty po raz trzeci. Łazienka, kurtka, kaptur, szalik… Patrzę w lustro i widzę pięcioletniego chłopca z rozbitym kolanem, którego pocieszają rodzice. Odwracam się i spoglądam w twarz mojemu dziecku.

– Nie rycz! – krzyczę.

Syn mruga. Nie rozumie, o co mi chodzi. Unieszczęśliwiam mu dzieciństwo dla jego dobra. Niech wyrośnie na ludzi.


bottom of page