(recenzja książki Kot Bułhakowa Addy Djørup, przeł. Zuzanna Zywert)
Jak przeciwdziałać masowemu ginięciu pszczół? Jak pomóc ofiarom politycznych terrorów? Jak radzić sobie z ekstremalnymi falami upałów? Jak odnieść się do małżeństw zawieranych przez nieletnie dziewczynki? Jak nie pozostawać obojętnym wobec sex traffickingu? Jak przezwyciężyć twórczy kryzys? Jak pogodzić wielość ról społecznych – kobiety, matki, pisarki – nie tracąc przy tym zmysłów i zachowując jednocześnie szacunek oraz miłość bliskich? Jak nie popaść w obłęd – a w wypadku niepowodzenia, jak powrócić do względnej „normalności”? Odpowiedzi na te i wiele innych pytań nie znajdziemy w prozatorskiej książce Dunki Addy Djørup o intrygującym, zwłaszcza dla pasjonatów klasyki literatury, tytule Kot Bułhakowa, która w sierpniu tego roku ukazała się w polskim przekładzie autorstwa Zuzanny Zywert pod banderą wydawnictwa ArtRage. Lektura ta dostarcza za to wiele emocji – od smutku, poczucia bezsilności wobec problemów współczesnego nam świata, przez zdziwienie, zachwyt, po nawet podniecenie – oraz… wątpliwości.
Zwątpieniem napawają już pierwsze karty powieści. Narratorkę – samotną matkę i autorkę wielu książek, która z pisarskiego rzemiosła utrzymuje zarówno siebie, jak i kilkuletnią córkę – poznajemy w momencie, gdy przeżywa jeden z poważniejszych twórczych kryzysów w swojej karierze. Świadczą o tym reakcje osób z otoczenia pisarki – choćby redaktorki, która nie wierzy, że jej wieloletnia podopieczna byłaby w stanie zrezygnować z tworzenia nowych dzieł literackich. Tym, co odróżnia ten konkretny raz od minionych, a może i przyszłych razów, jest fakt, że eksautorka przechodzi od słów do czynów – począwszy od zamknięcia laptopa pod kluczem, po odcięcie się od wszelkich źródeł stymulujących jej twórczą wyobraźnię, takich jak literatura, sztuka czy telewizja. Podejmuje nawet próbę znalezienia dla siebie nowej drogi życiowej i zawodowej – choć fantazjowanie o możliwej przyszłej pracy, np. jako seksowna pielęgniarka, trudno nazwać konkretnym, ukierunkowanym na osiągniecie określonego celu działaniem. Wszelkie sposoby odciągnięcia uwagi od nadrzędnej, napędzającej do życia siły, jaką jest pisanie, zdają się jednak niewystarczająco skuteczne. Zdarza się też, że przynoszą skutek odwrotny od zamierzonego. Narratorka wpada wówczas w twórczy szał, który doprowadza ją na skraj psychicznej wytrzymałości, a nawet swego rodzaju obłędu.
W powieści duńskiej pisarki jest zresztą wiele momentów granicznych – niektóre z nich niekoniecznie dotyczą, przynajmniej bezpośrednio, głównej bohaterki. W tok narracji często wplatane są zarówno wątki związane z problemami społecznymi, politycznymi, ekonomicznymi, jak i ekologicznymi. Topniejące lodowce, wyspy z plastiku, bieda, głód, uchodźcy klimatyczni, wojny domowe – to tylko niektóre z niepokoi, zaprzątających myśli narratorki. W opanowaniu lawiny wyrzutów sumienia nie pomaga też dręczące kobietę poczucie winy – związane z jej „uprzywilejowaniem”:
Urodzona w przerwie między wojnami. W wolnym, zamożnym i demokratycznym społeczeństwie. Człowiek, kobieta, matka, uwarunkowana, podporządkowana i zdominowana, ale mimo to w znacznym stopniu pani własnego czasu, ciała i duszy. Czego mi brakowało? Czego tak naprawdę, poważnie mi brakowało? Niczego! Niczego, no może poza… może tylko… Gdyby tylko można było dostać troszkę… (s. 70).
Kryzysy zdają się nawarstwiać, tworząc ciężką, przygniatającą kulę – niczym z kociej sierści. Przytłacza poczucie bezsensu pracy twórczej – a konkretniej pisania – wobec problemów współczesnego świata, wyrzuty sumienia spowodowane byciem niewystarczająco obecną jako matka, samotność i brak satysfakcji z życia seksualnego oraz miłosnego. Nie pomagają także nasilające się halucynacje, których bohaterem jest intrygujący, choć jednocześnie przerażający, wielki Kot Behemot. Widok słynnego pomocnika szatana z Mistrza i Małgorzaty – notabene ulubionej powieści z młodości narratorki – i jego coraz bardziej nachalna ingerencja w życie bohaterki powieści Djørup zdają się zwiastować swego rodzaju wyzwolenie zarówno z duchowej, jak i fizycznej stagnacji – jednak tylko chwilowe i jedynie pozorne.
Gdy bohaterka ulega wreszcie narastającej fascynacji – intelektualnej oraz seksualnej – słynnym Kotem, odczuwa ulgę na wielu płaszczyznach. Niesamowite, pełne erotyzmu i dreszczyku emocji chwile spędzone z Behemotem odrywają kobietę od przytłaczającej codzienności. Przeżywa wówczas najlepszy seks w życiu, a także doznaje duchowego spełnienia w filozoficznych dysputach z godnym „przeciwnikiem”. Poznaje dekadencki świat pełen splendoru, zwierzęcej wręcz erotyki oraz nieczystych układów i intryg. U boku szatańskiego wysłannika czuje się niezwykle swobodnie – pozwala sobie na wiele, ignorując wszelkie społeczne reguły oraz własne bariery i moralne zasady. Wzbija się wysoko w powietrze, nie tylko w sensie metaforycznym – na grzbiecie Behemota w szaleńczym pędzie przemierza bowiem prawie cały świat, przecinając „granice kontynentów i stref czasowych” (s. 79), mknąc „z wiatrem wiejącym w plecy nad ciemnymi, zielonkawymi falami Morza Północnego” (s. 79), szybując i zataczając „powoli i majestatycznie […] kręgi nad norweskimi fiordami” (s. 79).
Groteskową przygodę narratorki przerywają dwa iście upiorne incydenty – spotkanie twarzą w twarz z potworną istotą, która okazuje się odbiciem jej przyszłego „ja” oraz bal „szkaradnych dziwolągów” (s. 104). Rzeczywistość ponownie uderza – tym razem ze zdwojoną siłą – a marazm i wizja niepewnej przyszłości przygniatają oszołomioną przeszłymi wydarzeniami kobietę. Bolesny koniec „miłosnego haju”, choć przywraca w pewnym stopniu trzeźwość umysłu narratorki, nie pomaga jej w walce ze stanem, który śmiało można nazwać nie tylko kryzysem twórczym, ale również epizodem depresyjnym.
Nie bez znaczenia dla książki – zarówno jej warstwy materialnej, jak i fabularnej – jest podział na trzy rozdziały, które odpowiadają trzem kwartałom roku. Pierwszy z nich – Kwiecień, maj, czerwiec – reprezentuje miesiące przełomowe i okres przejściowy pomiędzy późną wiosną oraz wczesnym latem. Drugi – Lipiec, sierpień, wrzesień – to czas upalnych, długich i słonecznych dni oraz dusznych nocy, co zresztą doskonale oddaje klimat środkowego, a jednocześnie najdłuższego rozdziału powieści Djørup. Za to trzeci – Październik, listopad, grudzień – to moment nadejścia szarej, smutnej i ciemnej jesieni, zwiastującej nachodzącą zimę. Symptomatyczna jest zarówno długość wszystkich trzech części, jak i ich klimat. Pierwsza i trzecia należą do porządku „realnego” – narratorka boryka się w nich z przytłaczającą codziennością i z trudem trzyma się okruszyn codzienności. Zajmują ją zwykłe bolączki, takie jak utrzymanie domu, rodziny, opieka nad córką, praca zarobkowa. Pojawia się jednak wiele znaków – zwłaszcza w rozdziale Kwiecień, maj, czerwiec – zwiastujących przyszły „kryzys”, który na jakiś czas oderwie ją nie tylko od problemów, ale też rzeczywistości. Oderwanie, które następuje w części drugiej, można interpretować na różne sposoby – ucieczka od rutyny, fantazja, w tym również ta erotyczna, senne marzenie lub koszmar, a nawet obłęd. Tego typu interpretacjom sprzyja zarówno niezwykle postmodernistyczny klimat opowieści, abstrakcyjność opisywanych zdarzeń, jak i osobliwość bohaterów, wśród których najbardziej absurdalną postacią wydaje się ogromny Kot, zachowaniem przypominający bardziej człowieka niż zwierzę. Wszystko jednak zmienia się, gdy sielankowy, pełny erotycznych, a nawet hedonistycznych uniesień „sen na jawie” przechodzi w turpistyczny koszmar. Miesiące wiosenne (jak i te wczesnoletnie) oraz jesienne w życiu bohaterki przypominają kolejno umiarkowany, a następnie ciężki epizod depresyjny. Niemoc, która ogarnia ekspisarkę, utrudnia jej funkcjonowanie i doprowadza ją na skraj psychicznej wytrzymałości. Za to lato, które początkowo wydaje się pełne przygód, niespodzianek, palącej wręcz namiętności oraz eksploracji samej siebie, odpowiadać może w rzeczywistości manii – okresowi charakteryzującemu się: „nadaktywnością, wzmożonym poziomem energii, wysoką nadpobudliwością”.
Niezależnie jednak od stanu psychicznego – czasu stagnacji i niemocy spowodowanej nasileniem objawów depresji czy okresu nadmiernej aktywności i emocjonalności podczas epizodu maniakalnego – narratorce stale towarzyszy literatura. Pozostaje ona kompanką kobiety nawet, gdy ta usilnie próbuje się od niej odciąć, choćby poprzez próbę wyprzedania, a ostatecznie oddanie swojego bogatego księgozbioru staremu antykwariuszowi. Djørup w stosunkowo krótkiej powieści udaje się pomieścić wiele intertekstów. Wśród nich odnaleźć można nawiązania do klasyków literatury światowej – Mistrza i Małgorzaty Bułhakowa, Elegii duinejskich Rilkego, Ziemi jałowej Eliota, słynnego filozoficznego dzieła Kierkegaarda Albo-albo czy komedii Szekspira Wiele hałasu o nic. W przywodzącej na myśl bułhakowską narrację szkatułkową powieści pisanej przez narratorkę, która wpleciona jest w treść Kota Bułhakowa, pojawia się też nie tak oczywiste nawiązanie do Biblii – judaszowy pocałunek. Nie sposób, mówiąc o intertekstualności książki Djørup pominąć także motto, którego funkcję pełni haiku poety uznanego za jednego z mistrzów miniaturowej poezji japońskiej z przełomu XVIII i XIX wieku – Kobayashiego Issy.
Dzieła literatury, które posłużyły autorce jako interteksty, wydają się również inspirować jej styl. Jest on jednakże różnorodny i zmienny w zależności od rozdziału książki. W pierwszym (po części) i trzecim (szczególnie) narracja podporządkowuje się nostalgicznemu nastrojowi narratorki – dominują krótkie urywane zdania i język raczej nie przywodzący na myśl klasycznych dzieł literackich Eliota, Rilkego, Ibsena czy Baudelaire’a (do których nawiązuje duńska pisarka). Za to środkowa część – zwłaszcza fragmenty o dekadenckich, przepełnionych seksem, zabawą i innymi hedonistycznymi przyjemnościami przygodach z Behemotem – obfituje w „kwieciste” opisy. Fascynacja językami klasyków uwidacznia się szczególnie w filozoficznych dysputach z bułhakowskim Kotem oraz rozważaniach narratorki o sensie istnienia człowieka we współczesnym, skonfliktowanym świecie. Djørup udaje się jednak sprawić, że całość zachowuje lekki i humorystyczny, ale też sentymentalny wydźwięk. Autorka nie przybiera tonu głosicielki apokalipsy czy bezwzględnej krytyczki zastanego porządku świata. Mimo poruszania wrażliwych społecznie tematów, zdaje się pozostawać zdystansowana. Nie kończy swojej powieści ani efektownym zapętleniem, ani (na szczęście) edukacyjną puentą. Otwartemu zakończeniu towarzyszy za to powtarzające się wciąż quasi-filozoficzne pytanie – „dlaczego wszystko, co idealne, niczego nie pragnie?”. Pozostaje ono, jak zresztą wiele kołaczących się w głowie narratorki pytań, bez odpowiedzi. Kot Bułhakowa jest bowiem, co potwierdziła w wywiadach sama Djørup, próbą wzięcia w obronę sztuki i człowieczeństwa. Intrygującą, pełną emocjonalno-erotycznych uniesień, okraszonych szczyptą dekadentyzmu, a także uwrażliwiających na jednostkowe i zbiorowe cierpienie, ale wciąż... tylko próbą.
Adda Djørup (ur. 1972 w Aarhus, Dania) zadebiutowała w 2005 roku zbiorem poezji Monsieurs monologer. Publikowała również opowiadania, dramaty i powieści, w tym Den mindste modstand (w Polsce wydana przez Biuro Literackie jako Najsłabszy opór), która zdobyła Nagrodę Literacką Unii Europejskiej w 2009 roku. Kot Bułhakowa to jej druga powieść.
Adda Djørup, Kot Bułhakowa, przeł. Zuzanna Zywert, Wydawnictwo ArtRage, Warszawa 2023