top of page

Jakub Famulski - Liczba odsłon

  • zakladmagazyn
  • 5 wrz
  • 7 minut(y) czytania


zdjęcie ze strony wydawcy
zdjęcie ze strony wydawcy

[recenzja 5 Szymona Biry]


„A jak z recenzjami? lubisz recenzje?” – tak mógłby się zaczynać ten tekst, bo w 5, piątej książce Szymona Biry, sięga się po chwyty z repertuaru à la Marcin Sendecki, iteruje wcześniejsze pomysły i w ten sposób dostajemy wiersz zaczynający się: „a jak z jabłkami? lubisz jabłka?”, remiksujący [Lubisz ananasy?] z 1,1, czwartej książki Szymona Biry. Skojarzenie z trikami autora Do stu, który podmieniał przykładowo „Mrau, maszyno” na „Mrau, ptaszyno”, wydaje się uzasadnione, tym bardziej, że Sendecki przyozdobił nawet blurbem 3,5, trzecią książkę Szymona Biry. Jednak, czy to aby na pewno słuszny trop? Sprawa nie jest taka oczywista, bo choć nowsze utwory poety nie są już ani tak zanurzone w onirycznej otoczce jak w Podręczniku królowej, drugiej książce Szymona Biry, ani równie minimalistyczne co w świetle umieraniu, pierwszej książce Szymona Biry, wciąż pozostają tzw. poezją trudną.


Rozwiązanie, które ukoi skołatane nerwy niepewnego czytelnika, to pójście na skróty, czyli zerknięcie do poprzednich omówień twórczości autora. Może w ten sposób uda się potwierdzić własne przypuszczenia, by móc z większą werwą zabrać się do lektury. Sięgam do recenzji 1,1 autorstwa Adama Partyki o wdzięcznym tytule Bardzo sumienne machanie rękami i czytam, że w rzeczy samej hermetyczność śląskiego twórcy każe… zakryć go innymi nazwiskami. To znaczy: poczytajmy raczej Ilonę Witkowską, Emilię Konwerską, Jakuba Kornhausera czy Pawła Harlendera, a może przy okazji uda się coś wspomnieć o Szymonie Birze. Ironizuję? Nie! Jestem po prostu przerażony wyzwaniem, które mnie czeka w związku z 5. Może to pojedynczy przypadek, myślę, i łapię Złącza, recenzję 3,5 Jakuba Skurtysa. Niestety, ta decyzja jedynie potęguje moje lęki – jeszcze nie skończyłem pierwszego akapitu, a tu już: Roman Honet, Konrad Góra, Sławomir Elsner, Grzegorz Kwiatkowski…[1] Nasuwają się przynajmniej dwa wnioski: po pierwsze, przywołanie Sendeckiego było o tyle w nie najgorszym guście, że na piśmie poprzednicy jeszcze tego nie zrobili, po drugie i ważniejsze, o samym Birze, nie zasłaniając się rzędem innych autorów, najwyraźniej pisać się nie da…


Gdyby jednak spróbować? Mamy w końcu do czynienia z poetą nienowym, a jeśliby trzeba się do czegoś odwołać, to można sięgnąć przecież do poprzednich książek autora. Postanowione – od tego momentu będzie o Szymonie Birze i tylko o nim. Pozostaje więc zapytać, co się liczy w 5? Może:


liczba spięć w punktach

nastraja przebiegi 


interesuje nas to co stół kuchenny 

prawda tych wszystkich jego ujętych 


do reszty poza jest gumeczka 

trochę wkładam w rzut stołu 

w to co widać.


Ten pierwszy wiersz ze zbioru ujawnia już centralny konflikt książki: napięcie między realnością, namacalnością a wirtualnością, sztucznością. Rozgrywa je tutaj stół kuchenny (czyli też owa wielka kategoria: prawda), który wprowadzony zostaje w tekst jako przedmiot z jakiegoś powodu istotny, ale każdy kolejny wers problematyzuje jego status. Bo przecież „jego ujętych” znajduje się blisko ujęcia kamery, a „gumeczka” gotowa jest wymazać „rzut stołu”, czyli szkic. Kiedy czytamy na końcu: „w to co widać”, ciśnie się na usta pytanie: co właściwie widać, i czym jest to, co widać – stołem, jego fotografią bądź rysunkiem, a może samą prawdą?


Ledwo się zaczyna, a już trafiamy na głębokie wody filozofii istnienia, ale kryje się w tym utworze jeszcze więcej. Chociażby na samym początku objawia się nam tytułowe 5 w „liczbie spięć”, więc może to, co rozgrywa się między realem a wirtualem w tej twórczości, również wypadałoby przepisać jako napięće. Tym bardziej, że właśnie ta liczba „nastraja przebiegi” i nie okażą się one wcale puste. A zdaje się, że taki zarzut bywali gotowi wystosowywać niektórzy czytelnicy poety, stykając się z eliptycznymi frazami i remiksowanymi fragmentami – znakiem rozpoznawczym Biry. Choć to wszystko tutaj jest, całość jawi się bardziej „w punkt” czy też „w punktach”. Być może właśnie na to wskazuje sam tytuł: po prostu 5, nie 3,5, nie 1,1, pięć i tyle – aż tyle?


To wciąż poezja, która nieustannie usidla i zmusza do kolejnych lektur tych samych fragmentów, odsłaniających coraz to nowsze drobiny znaczeń. Tak właśnie wyłania się przełomowość [liczby spięć w punktach] na tle wcześniejszych wierszy Biry, które rozpoczynały jego tomy. Nigdy wcześniej nie uświadczyliśmy w nich orzeczenia w pierwszej osobie liczby pojedynczej – a bardziej po ludzku (bo o to tu chodzi): jeszcze nigdy podmiot nie odsłonił się tak bardzo już na wstępie. I w kolejnych tekstach dane będzie dowiedzieć się o nim wiele więcej, niż do tej pory pozwalały okazje.


Dobry przykład stanowią powracające z wcześniejszych zbiorów chwyty, takie jak datowanie, którego uświadczymy na przykład przy okazji frazy: „– czy transfer się nie zrzyga po drodze?*” z przypisem: „*13.10.2024”. Co istotne, ten zabieg nie polega wcale na bezrefleksyjnym powtórzeniu tego, co było w dwóch pierwszych książkach, gdzie każdy utwór miał datę powstania. Czytać go można raczej zarówno jako swoistą sygnaturę rzeczywistości – że tak było naprawdę i w określonym miejscu w określonym czasie coś zostało wypowiedziane, a nie jedynie przesłane (transfer) czy wygenerowane – jak i przyznanie się do siebie z przeszłości, której podmiot nie musi się wstydzić i może zadeklarować: „tak, tak pisałem, tak, teraz tak nie piszę, ale to część mnie”. 


Na tapet wracają także tematy podejmowane w poprzednich książkach. Od tych równie przyziemnych co te jabłka, kontynuujące ananasy, ale i tu inaczej się rzecz rozgrywa, bo gdzie indziej ananasy przenosiły od razu do rejestru wyobraźni zbiorowej: „Ze swojej kultury nie wyniosłem / niczego poza wiedzą, / że sperma po nich smakuje // lepiej”). W sprawie jabłek podmiot zostaje przy swoim doświadczeniu: „przez tyle lat / był czas dorosnąć do tego, że / lepiej już tego nie poskładam”, a ostatecznie znów odsłania się: „ale jem, jem, lubię / nawet, tę czerwień soczystą, / soczystą czerwień jabłek”. Jeszcze ściślej grają ze sobą dwa wiersze mierzące się z pogodą:


trap


grek dał mi muszlę

trzydzieści pięć

stopni w cieniu

majfrend majfrend

wrócisz do mnie

zapach suszonych ośmiornic


nie rozumiem żadnej 

innej kultury, która

nie marznie nie czci

zmarłych nie kocha ich

grobów



lacie


jeśli chodzi o pogodę

w polsce zwyczajnie cierpię

ale się nie wyprowadzę 

bo tu mam swoje groby, 

język


Rzuca się w oczy jasna deklaracja podmiotu, który już nie zastanawia się, nie dywaguje, a twardo stoi na swoim: nie wyprowadzi się. Równocześnie lacie na zakończenie przynosi nam kwestię zasadniczą, zajmującą Birę od lat, właściwie od pierwszej książki, czyli język. Ten sam język, który zdobi okładkę 5, przypominając na niej autonomiczne stworzenie, może rybę, ale na pewno nie byt, nad którym sprawować można kontrolę. Może właśnie uznanie, że nigdy nie będzie się nad nim w pełni panować, prowadzi do gotowości na kolejne odsłonięcia, choć one niosą ze sobą ryzyko, że przeinaczy je język.


I tak Bira dzieli się swoimi lekturami, przykładowo w wierszu z cytatem z Chamstwa Kacpra Pobłockiego, czy też tym, jakiego rapu słucha – w tej roli WU z kawałkiem Co Ci byda godoł. Bo 5 można też czytać jako bezkompromisowe przyznanie się do śląskiej tożsamości i języka oraz jako opowieść o zanurzonym w nich doświadczeniu dzieciństwa: „lecą z klopsztangi, jak / miki mantry: – maaa-mooo / (w odpowiedzi potem jakby / nagranie) kup-mi batt-kii” – tego jeszcze w tej poezji nie było. 


Nie było też takiego cyklu jak zestaw pięciu wierszy, zaczynających się słowem „tyle”, na który natkniemy się w końcowych partiach książki. Skupia on jak w soczewce dwa najważniejsze motywy zbioru: napięće między prawdą i fake’ami oraz odsłanianie się ze swoją tożsamością podmiotu mówiącego. Równocześnie jako całość stanowią one jedną z najmniej skomplikowanych pod względem logiki wywodu wypowiedzi poetyckich Biry: 


tyle jest pracy teraz 

do zrobienia, wszystkiego 

na złoty medal 


że trochę jest jak z zoo, niby 

spoko, ale jednak 

chujowo 


tak siedzieć na stałe 

w tym zoo, jak to 

siedzą dzikie zwierzęta


Przy czym, jak widać na załączonym obrazku, nie mamy do czynienia z poezją konfesyjną, a raczej z próbą wypracowania nowej formy, gdy poprzednie się poecie w jakimś sensie wyczerpują. Wciąż pojawia się tutaj znajoma ironiczność autora: „tyle się teraz rozmawia / na szczęście jest też obraz / obraz znacznie lepiej / pasuje do naszych namiętności”, lecz temat utworów sam przychodzi, nie trzeba go wywoływać z lasu. Jeżeli przypomnieć sobie zakończenie 3,5, w którym podmiot stwierdza: „na spacji na pauzie na piździe / nazywamy się gromadnie / i jest fajnie”, to tyle stanowiłoby refleksję mieszkańca tego naszego niedziałającego świata, który nie wierzy już ani w fakt, że wspólnota ot tak zbawia, ani że wirtualność stanowi dla niej szansę. Zrezygnowany, ma siłę jedynie zapytać: „tyle jest teraz namiętności / ale w końcu trzeba / jasno sobie odpowiedzieć // na pytanie: // – na chuj nam tyle tego?”.


Czy zatem odsłonięty Bira się przeliczył i okazał defetystą, dziadującym o tym, że dziś tylko smartfon, a kiedyś to był trzepak – przepraszam: klopsztanga? Wystarczy doczytać 5 do końca, żeby się przekonać, że jednak tak nie jest . Oto ostatni wiersz:


zlizy napięć


dalej już tylko fala gorąca

np. żółte pole (fala) 


rozlane miejsce, każdy 

układ jest wynalazkiem


– musi być wspaniały, jego 

zlizy napięć, dochodzi do 

kresu i zupełnie wraca


Choć początkowo fala gorąca skojarzyć się może raczej z katastrofą klimatyczną i przenieść nas przykładowo do takich obrazów jak żółw krztuszący się plastikiem z 1,1 („jest coś szorstkiego / w języku żółwia / plastik jest gładki jak kość”), taka interpretacja okaże się ślepym strzałem (pustym przebiegiem?). To już nie ten Bira, ukryty za swoim wierszem, lecz odsłonięty – i pewnie, podjęcie tego ryzyka sprawia, że zdarzy mu się zadziadować, ale to też jest ok. Bo dzięki odsłonięciu może można wreszcie go czytać jako Birę właśnie i wtedy dowiemy się, że nie trzeba się domyślać, o co chodzi, bo sam nam podaje jak na tacy, co dla niego ważne. A „żółte pole” będzie po prostu żółtym polem, czyli rzepakiem, od którego się nie wyprowadzi, bo jest niczym gryka, ale nie białe; bo też „falę”, „rozlane miejsce” wkłada tu („trochę wkładam”) (a nie przychodzi do niego) z „suchego przestworu oceanu”. Dlatego ja też nie muszę się bać głośno powiedzieć: Adam Mickiewicz, bo to nie przesłania już Biry, bo on sam się odsłonił. Co więcej: „każdy / układ jest wynalazkiem // – musi być wspaniały”, w tej odsłonie takie wyznanie wiary w moc wiersza nie wydaje się naiwne i pozwala sprzedać pstryczek w nos Andrzejowi Sosnowskiemu (tak, od teraz wymawiam też jego nazwisko), bo u Biry wiersz-układ-wynalazek „dochodzi do / kresu i zupełnie wraca”. Co robi się wierszem? Działa się językiem, używa się go, żeby odsłaniać, czyli zlizywać wierzchnią warstwę, docierać do namacalnego (nalizalnego) – może pora zaufać, one są możliwe, owe:


 zlizy napięć.


ree

[1] Żeby obronić się przed zarzutem o hiperbolizowanie, w tym przypisie załączam w formie wyliczenia pozostałych autorów i autorki przywoływanych przez wrocławskiego krytyka: Marcin Czerkasow, Justyna Bargielska, Julian Tuwim, Paul Celan, Kira Pietrek, Józef Czechowicz, Jerzy Franczak, Łukasz Podgórni, Maciej Taranek, Andrzej Sosnowski, Maciej Melecki, Edward Pasewicz.


ZAKŁAD
magazyn społeczno-poetycki

Redaktor naczelny:
Kamil Kawalec

Redakcja: 
Agnieszka Wolny-Hamkało
Jakub Skurtys
Malwina Hajduk-Kawalec
Andrzej Graul
Piotr Brencz
Kinga Borto

Projekt animacji i strony internetowej:
Kinga Bartniak

Kontakt:
zaklad.magazyn@gmail.com

  • Instagram
  • Facebook
  • YouTube

Wydawca:
Towarzystwo Aktywnej Komunikacji
Adres: ul. Hermanowska 6A, 54-314 Wrocław
KRS: 0000045825 NIP: 894-25-67-840 REGON: 931998437

ISSN: 2956-7173

logo-tak.png
logo WIK.png

Partner Wydawniczy w ramach Wrocławskiego Programu Wydawniczego: Wrocławski Instytut Kultury

PL_02.png
bottom of page