tropiki
z gardła wypadła mi ślina i zaśliniła cały dom,
mój dom przypomina teraz wnętrze jamy ustnej.
pokazałabym ci ją chętniej, niż tym mi swój dom, ale
brzydziłbyś się nawet spojrzeć w kierunku śródmieścia.
tak jakbym miała w domu ślinianki i popsute zęby,
których używam, gdy chcę zjeść człowieka. nie jem
ludzi, wykorzystuję ich. robię z nich swoich przyjaciół,
a potem zmuszam, żeby chodzili na moje spotkania autorskie.
gdzie z kolei udaję, że nie pluję śliną, a czytam wiersze.
prawda jest taka, że potopiły mi się w domu tropikalne pająki.
wnętrze:
masz w sercu serce z kamienia, masz głaz
w spojrzeniu i pachniesz żwirem. jesteś martwy
od urodzenia, bo matka, rodząc cię, zainfekowała cię czymś,
pewnie zimnem. to wirus zwany językiem sopli.
mówisz: pisz, gdy jesteś zła. więc piszę, moje zimno,
bo życie mnie nie głaszcze, tylko smaga,
jakbym miała skórę nosorożca, jakby moja skóra była
z metalu, najlepiej twardego jak orzechy. czasem zbieram je
i łupię, i patrzę, a w środku jest ziemia, są ludzie
i jest moje życie w skórze nosorożca. to pomyłka -
mówisz. wiem, ci ludzie z orzecha się mylą
i nawet ja z orzecha mam zagwozdkę.