top of page

Przemysław Suchanecki - Panna (poemat krindżowy)

  • zakladmagazyn
  • 29 lip
  • 3 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 17 wrz


Utraciłem siebie,

gdy powołano mnie do życia. 

Oczy zalał mi miód, owoc długiej pracy. 

Napięty jak struna, grałem niezwykłe melodie, 

dociskany przez mocną rękę w odpowiednich miejscach. 


Na sznurkach i wstęgach zwisały kable i łańcuchy, a w końcu i wiązki drutów, na których wiszą mosty, 

ale i to nie utrzymało ciężaru na barkach przyjaciół. 


To były wstęgi, które drążą sen, 

bukiet zapylany przez żaby i skorpiony, 

noszą w szczypcach pytania w językach Wenus. 


Z drogi przywiozłem obwieszczenia. 


Fortem są granice liścia z ciała, 

fort jest konstrukcją o dwudziestu ciałach, 

twierdzenia mnie nie mylą: zapadłem się i błyszczę w piwnicach, 

nie przeznaczonych dla mnie. Nigdy nie wątpiłem. 

Nigdy nie wątpiłem.

Otworzyłem oczy.

A wtedy kamień w kącie oka zaczął przybierać kształt

kłącza, w którym mogłem się schować, z którego mogłem wyjść, 

i zatańczyć bez mylenia stylu. 


Nie można dzielić świata: nie można dzielić świata.


Kiedy włączył się prawy panel, zamówiłem zorzę. 

Kiedy runął lewy most, przysiągłem, że nie odmówię. 

W liniach papilarnych zamieszkał obronny urok, 

podróżuję w nich bez opłat celnych, bez wypadku. 

Jeden dech zmienił wszystko. 


Obtoczony w hałasie ulic, 

rozstrzelany przez zdania z obu chodników

szedłem bez świadomości, że byłem z każdego kraju, każdej płci, 

mój blask ogromniał z każdym rokiem życia, 

mówiłem co? 

w każdym języku naraz,

bo była wojna, która trwała od zawsze, 

z pręcikiem kwiatu, z nogą i z papierem, 

a ponadto hostel z piętrowymi łóżkami, w którym spało życie był 

przeznaczony do wyburzenia, bez zapewnienia miejsca dalszego pobytu. 

Gdy rozmawiałem z dozorcą 

z ust lała mu się smoła i gadał coś 

o Baalu, 

posłach gigantów, 

deszczu lawy.


Zapytasz, gdzie front, który to wszystko zaczął? 

Gdzie pytanie? Gdzie jego ciekawość?

Znalazła się, bez większego wysiłku z naszej strony

na gargantuicznej tratwie dowodzonej przez prezydenta tej wyspy.


Biblia maszerowała po dywanie wody rozłożonym jak jezioro 

i kąsała nas.

Bhagawadgita została ofiarą handlu. 

Jego ryba, jego ryba przestała nam słać swoje pędy.

Kwiaty na dłoniach jak zawsze pomagają utrzymać stałość i klarowność wywodu. 


Drastyczne obrazy czekają na tych, którzy nie chcą się uczyć, bo nie było jeszcze tak, 

żeby można było się zabić samym dźwiękiem, 

Osadzasz się na łydkach latem, ściekasz po skroniach i pękasz lekko pod żuchwą

jak samouk, którego malujesz na pięć barw kosmosu, 

Jego powieki zaciskają się jak kwiat granatu w czasie wojny i tortur, 

niepokoju i strachu, 

podziału i przerostu.


Znów się utraciliśmy, a nasze lampy na biurku zadźwięczały, 

gdy rozmowa przestała być sobą, 

gdy terapie przestały wypluwać pięknych ludzi, 

a zaczęły obalać kamienne kręgi,                                                                                                                                                             

Farmakologia nie przedstawia już sobą tak niebieskiego obrazu 

i tworzy ocean rubinowej stali, 

którego nic nie zmaże, a wszystko ustali natychmiastową tradycją. 


Wszystko i nic to cztery strony tej samej obręczy.

 

Kiedy rozmawialiśmy, tak naprawdę kochaliśmy się, 

ale żadne z nas nie chciało tej prawdy objąć. 


Kiedy ekspres wiózł nas przez czas, widzieliśmy siebie 

w kilkudziesięciu kombinacjach, z których każda zakładała rozkwit. 


Wciąż kołysaliśmy się i to zawsze razem, 

ale z każdej strony na tej obręczy leżą miliardy duchów, 


nie są w stanie odczepić się od przyszłości

i gotują wciąż ten sam posiłek w wielkich, starych kotłach.

 

Zabierzcie ode mnie miasta

i zróbcie dla nas drogę z soczystych, barwnych kwiatów, 

kiedy w bramach będą stać policjanci bez zajęcia, 

kiedy w sklepach nie będzie kas, 

kiedy słodycz wyciągnąć będzie można ze skrzynki na listy, 

jej treść będzie tajemna, bo to wszystko będzie odliczaniem

do najwyższej rozkoszy porozumienia, 

a przestrzeń bez powietrza będzie muzyką, której nikt nigdy nie słyszał, 

a widok tej rozkoszy będzie kolorem, którego nikt nigdy nie widział, 

wszystko co ścina życie będzie długo i źle umierać, 

bo deszcz będzie stał jak znak i wskazywał wrzask ziemi, 

której opary to wyraz koniecznej równowagi, 

bez której nie moglibyśmy rozmawiać, 

a ten film nigdy by nie powstał, 

nie mógłbyś o nim napisać, 

nie mógłbym tego przeczytać, 

wyrobić sobie opinii, 

zdzielić nią kogoś

albo dodać do swojej tożsamości

jako kolejny przycisk portretu, 

namalowanego przez najczystszych ludzi.

portretu planet i ich misternego układu, 

który jest odbity w ziemskiej ekonomii ciał. 


To tylko przeciąg na powierzchni komórek. 

Oczy portretu wypatrują zatracenia jak to wszystko, co widzisz. 

Znak odbija się w sobie, powtarza siebie w nieustannym orgazmie. 

Faluje tak, żeby nie tracić łączności z tym, który go stworzył, 

a który nigdy się nie pokaże, bo tak jest napisany.  

ZAKŁAD
magazyn społeczno-poetycki

Redaktor naczelny:
Kamil Kawalec

Redakcja: 
Agnieszka Wolny-Hamkało
Jakub Skurtys
Malwina Hajduk-Kawalec
Andrzej Graul
Piotr Brencz
Kinga Borto

Projekt animacji i strony internetowej:
Kinga Bartniak

Kontakt:
zaklad.magazyn@gmail.com

  • Instagram
  • Facebook
  • YouTube

Wydawca:
Towarzystwo Aktywnej Komunikacji
Adres: ul. Hermanowska 6A, 54-314 Wrocław
KRS: 0000045825 NIP: 894-25-67-840 REGON: 931998437

ISSN: 2956-7173

logo-tak.png
logo WIK.png

Partner Wydawniczy w ramach Wrocławskiego Programu Wydawniczego: Wrocławski Instytut Kultury

PL_02.png
bottom of page