Piotrek Oprządek - MANIFEST ZŁODZIEJA SKLEPOWEGO
- zakladmagazyn
- 20 mar
- 7 minut(y) czytania

Miałem sen. Sen, w którym kradli wszyscy. Kradłem w Galerii Krakowskiej, jak w życiu, a ludzie dookoła wynosili ze sklepów całe naręcza towarów, bramki pikały, ale nikt na nie nie reagował, bo ochroniarze też kradli. Cudowny widok. Przeciąłem się wzrokiem ze starszym małżeństwem z Niemiec. Oboje byli obwieszeni fantami jak kwietnymi naszyjnikami na Hawajach.
W kolejnym sklepie ładowali już hurtem do plecaków Alpinusa! Z uśmiechem wyraziłem aprobatę, a po przyjaznym small talku zapytałem, czym się zajmują u siebie w kraju. “Polizei”, wyszeptała zawstydzona kobieta – nie byli małżeństwem, tylko emerytowanymi partnerami. Po latach krzywdzenia złodziei przejrzeli na oczy i przyjechali na pokutną jumę do Polski.
Sen skłonił mnie do publicznego coming outu. Jestem złodziejem sklepowym. Nienawidzę pracować, uwielbiam kraść. Zacząłem w podstawówce. Pierwsze były archiwalne numery „Playboya” i „CKM” pod Halą Targową. Kosztowały dwa złote, ale wstydziłem się o nie poprosić i po każdym wuefie znikały w torbie ze strojem na przebranie. W gimnazjum wynosiłem czterobrony z Carrefoura, przede wszystkim, żeby uniknąć pytania o dowód. Te szczeniackie wybryki okazały się o tyle ważne, że poznałem słodki smak bezkarności. Nic nie pikało. Nie łapali mnie. Umowę społeczną zabezpieczają strachy na wróble.
Trochę podrosłem i poznałem gorzki smak spułkania. Na chwilę. Dzięki tamtym doświadczeniom odważyłem się sięgnąć po oddolne stypendium rozwojowe i odtąd żyję lepiej, niż gdybym dysponował przeciętnym budżetem. Mogę sobie pozwolić na każdą zachciankę. Dopiero teraz dociera do mnie, że nawet przez sekundę nie pomyślałem o znalezieniu „normalnej” pracy. Po co? Mógłbym tyrać w pocie czoła lub trwonić talent w agencji reklamowej, żeby na kanapkę położyć rozszponkę zamiast pietruszki, a zamiast bokserek z bazaru nosić Calvina Kleina, tylko po co, skoro mam je za darmo? Musiałbym zwariować, żeby wydać 159 euro na nieporęczny portfel Comme de Garcon lub 580 złotych na koszulkę Armani Jeans, która skurczyła się po pierwszym praniu, więc oddałem ją byłemu chłopakowi swojej dziewczyny. Zewnętrzne oznaki statusu społecznego bywają jednak przydatne, choćby przy zdobywaniu kolejnych. Mając jeden zestaw drogich szmat, łatwiej ukraść kolejne, bo gdzie byś nie poszedł, nie patrzą ci na ręce. Takie są reguły gry. Nie będę jednak pomstował na konsumpcjonizm ani na kapitalizm, bo choć w dobrym tonie, byłoby to nieszczere. Przecież żeruję na nich każdego dnia, jak ptaszek wyjadający resztki z zębów hipopotama.
Tak, miewałem wątpliwości. Kiedyś. Raz na zawsze rozwiał je najmądrzejszy z moich przyjaciół, mądry mądrością centaura Chirona: „Nie spinaj się, ja szanuję i propsuję każdą formę złodziejstwa, oczywiście poza okradaniem kolegów i bidoków. Uważam, że złodziejstwo jest bardzo potrzebne i gdybym w tej sekundzie miał okazję bez większego ryzyka ukraść coś dużego, to zrobiłbym to bez mrugnięcia okiem”.
Słowo „złodziej” w polszczyźnie ma krzywdzący rodowód, dlatego osobom niekradnącym zalecam używanie angielskiego „shoplifter”, trafniej oddającego stan faktyczny i pozbawionego dyskryminującego wydźwięku. Ja jednak na przekór będę nazywał się złodziejem, choć konia z rzędem temu, który mi wskaże, co niby złego się dzieje: sieci są ubezpieczone, pracownicy nie pokrywają strat, a co nie zostanie w porę ukradzione, ląduje na śmietniku. Nikt nie traci, tylko złodziej zyskuje. A jeżeli trafi się jeszcze złodziej bystry, który godziny zaoszczędzone na bezmyślnej harówie poświęci na samodoskonalenie, z czasem zyska całe społeczeństwo.
Celowo nie zwracam się tylko do artystów i wolnomyślicieli. Kradzież nie jest elitarna. Kradzież jest dla każdego. Nie wymaga zezwolenia. Potrzebujesz czegoś – wynosisz to ze sklepu. Nic prostszego. Chce mi się płakać, gdy dociera do mnie, ile osób cierpiących niedostatek ma opory przed okradaniem hipermarketów. Dlatego się ujawniam. W tych trudnych czasach dojrzałem, by promować złodziejski styl życia, zapewnić naszej społeczności reprezentację w kulturze i dzielić się swoimi umiejętnościami z każdym potrzebującym. Popularyzacja shopliftingu pozwoli uniknąć wielu nieszczęść, do których prowadzi archaicznie pojmowana uczciwość. Tak, w warunkach niedoboru kradzież może okazać się złem. Ale dzisiaj? Trzeba kraść, póki można. Unikaj tylko drobnych prywaciarzy, w tym franczyzobiorców, bo to prawie jak okradanie drugiego człowieka. Oni to odczują. Wybieraj wielkie sieci, a nigdy nie będziesz musiał mierzyć się z rozterkami natury etycznej.
Ani stać w kolejkach. Staniesz się dyskretnym VIP'em. Będziesz dumnie i swobodnie lawirował między regałami i jak magik przemieniał towar na półkach w swoją własność. Zręczny, spostrzegawczy, nieuchwytny i zadbany, precyzyjnie odcinający klipsy i wykuwający w codziennej praktyce własne patenty: wózek dziecięcy, aluminiowe pudło, lordoza lędźwiowa, kieszenie-złodziejki w katance levisa, na lunatyka, na Serpico, na Autolikosa, do wyboru, do koloru, byle się udało.
Autolikos był synem Hermesa, dziadkiem Odyseusza, pierwszym śmiertelnym złodziejem w historii świata i od razu prawdziwym mistrzem, a do tego wybitnym paserem. Potrafił przemienić każdą sztukę ukradzionego bydła z rogatego na nierogate, z białego na czarne i odwrotnie, dzięki czemu unikał przypału. Na jego chwałę pakuję w sklepie jednej sieci do siatki z logo drugiej sieci. Gdy ktoś zapyta, powiem, że to od konkurencji. I co mi niby zrobią?
W Polsce do umówionej kwoty kradzież jest tylko wykroczeniem karanym mandatem, jak przejście na czerwonym świetle. Prawdziwe ryzyko leży gdzie indziej, do czego jeszcze wrócę. Póki nie przekroczysz progu przestępstwa, nie masz czym się przejmować. Do samego końca idź w zaparte, a jak się nie da, bądź uprzejmy i nie rób siary. Awanturowanie się w niczym nie pomaga, a zostawia złe wrażenie i cierpi na tym cała nasza społeczność. Ewentualne wpadki wykorzystuj do nauki. Obserwuj i słuchaj, szukaj słabych punktów na przyszłość. Kiedyś udało mi się zlustrować papier z inwentaryzacji w jednym z dyskontów. Człowieku, najpopularniejszych produktów znikało więcej niż połowa!
Dawniej zaliczyłem multum wpadek. Zazwyczaj na własne życzenie: nieodpowiedni ubiór, rozbiegany wzrok lub skacowana morda działają jak magnes na obczajaczy. Najsumienniejsi tapetują kanciapy wydrukami z kamer. Modele utwierdzili mnie, że wyglądając jak człowiek jest się poza podejrzeniami, bo albo byli szarzy, przepici i ze sportowymi torbami, albo aż świecili od markowych logotypów na każdym elemencie stroju. Jedną trzecią stanowiły kobiety. Na zdjęciu w drogerii dwie panie w różnym wieku myszkowały przy jednej półce. „Matka i córka kradną Chanel i Dior”, dopisał ktoś ołówkiem.
Wśród ochroniarzy zdarzają się zawzięte łby, częściej jednak należycie szanują robotę. Zapytałem kiedyś dwóch miłych rencistów, ilu takich ananasków jak ja wpada im w ręce.
– Panie, właściwie codziennie mamy jakiegoś. A bywają dni, że nawet dwóch-trzech.
Był to wielkopowierzchniowy hipermarket połączony z dworcem kolejowym, przez który każdego dnia przewija się kilkanaście tysięcy osób. Morał dopowiedz sobie sam.
Innym razem zatrzymał mnie duży chłop z tatuażem na przedramieniu. Przyłapałem go na udawaniu, że przegląda damskie dżinsy i zachłyśnięty bezkarnością przezwałem „cywilnym cerberem”. „Co tam słychać, cywilny cerberze?”, tak dokładnie powiedziałem. Zamierzałem odpuścić tamten sklep, ale przy samym wyjściu połasiłem się na dziesięciopak skarpet, bo nie miały pikacza, no i BUSTED.
– Ty chyba nie myślisz, że mi się chce łapać wszystkich? Taka praca: ktoś kradnie, a ktoś łapie, bo jakby nikt nie łapał, to zaraz nie byłoby co kraść. Wszyscy by kradli, gwarantuję ci to, chłopaku, więc szanujmy się nawzajem. Sam mam sporo za uszami, ale ten twój komentarz to był durny.
Czekając na patrol obaj łypnęliśmy na monitoring akurat, jak młody chłopak przebiegał przez pipczącą bramkę.
– Zwariowałeś, jak myślisz, że będę go gonił. Nie chce mi się.
Doradził mi jeszcze, że jeśli mam „coś” przy sobie, to żebym się tego pozbył, kiedy „nie będzie patrzył”. Przyjechali policjanci, uścisnęli mu dłoń i przystąpili do wypełniania papierów, a ja w międzyczasie rozszyfrowałem jego rozmytą dziarę: CHWDP.
Policjanci mają lepszy stosunek do złodziei niż do studentów pijących na ławce. Przyjeżdżają, rewidują, wypisują mandat, rzucają kilkoma dowcipasami i po bólu. Raz wpadłem z dwiema puszkami Rio Mare i aż się spociłem, gdy pies wyciągnął z mojej torby piętnaście bambusowych mieszadełek DUKA po sześć dych sztuka, co jak łatwo wyliczyć, kwalifikowało się już jako przestępstwo.
– Wszystko już bierzecie, co? Oj, teraz przed świętami to będzie się działo.
Odłożył mieszadełka, a że same tuńczyki kosztowały osiemnaście złotych, ukarał mnie stówą mandatu i życzył wesołych świąt. Powinien życzyć raczej obfitych łowów, bo pod koniec roku można obłowić się na cały kolejny. Najpierw Black Friday, potem Mikołajki, a potem świąteczne szaleństwo. Gdy kradniesz, odwraca się perspektywa i tłumy w galeriach handlowych stają się błogosławieństwem.
Nieodzownym elementem rodzimej tradycji złodziejskiej jest juma. Musisz przynajmniej raz w życiu zaliczyć ją jak pielgrzymkę do Mekki. Najbezpieczniejszy jest Berlin, gdzie nie sposób odróżnić biednego bezdomnego od bogatego hipstera, więc nawet butiki stoją otworem. Stara zasada sprawdza się wszędzie – im droższy sklep, tym słabiej pilnują, chyba że na pierwszy rzut oka odstajesz od reszty klientów. Z resztą, cała zachodnia Europa się nadaje. Odradzam tylko Austrię, bo tam akurat łatwo zjechać na puchę za byle co. Za to w Szwajcarii byle stacja benzynowa wygląda jak u nas bufet w hotelu, a większości marketów nawet nie instalują kamer, bo nie mieści im się w głowach, że można kraść jedzenie. Bierzesz torbę Adidasa i wynosisz na jeden strzał z Coopa lub Migrosa sześć butelek ziołowych nalewek, cztery wina, dziesięć tabliczek Ovomaltiny, pięć kilogramów raclette i całego strudla w cenie 16 franków za 100 gramów i nikt cię przy tym nie niepokoi. Szwecja, Norwegia – cudeńka! – za to w pozornie łatwej Francji warto zachować ostrożność, bo na wyrywki sprawdzają plecaki, torby i torebki, nawet staruszkom. Do czego jednak służą kieszenie, jeśli nie do kitrania pasztetów, sufletów i procentowych syropów, Picon, Creme de Cassis czy nawet Cointreau, mimo odrobinę zbyt pękatej butelki?
Ukradłem w życiu więcej, niż niejeden bananowiec kupił. Kradzież sklepowa tak weszła mi w krew, że od lat nie daje skoku adrenaliny. Zacząłem postrzegać ją jako coś statecznego, wręcz mieszczańskiego, jako logiczną konsekwencję oszczędności. Na listach postanowień obok „zdrowej diety” i „regularnych treningów” każdorazowo umieszczam hasło „więcej kraść”. Ciebie też zachęcam, żebyś z następnych zakupów nie wyszedł z pustymi kieszeniami. Zanim jednak zaczniesz, musisz być świadomy konsekwencji. Tych prawdziwych, nie prawnych.
Utrata poczucia wartości pieniędzy i umiejętności dysponowania nimi. Ocknięcie się po czterdziestce bez żadnego innego doświadczenia zawodowego. Ograniczona wyporność shopliftingu – rodziny z tego nie utrzymasz. Niska świadomość społeczna. Większość ludzi wciąż nie odróżnia kradzieży sklepowej od jej nikczemniejszych odmian i gdy coś zginie, mogą cię oskarżyć i weź im później tłumacz, że nie okradłbyś ich nie tylko jako człowiek, ale także, a nawet przede wszystkim, jako szanujący się shoplifter.
Najdotkliwsze jest jednak wyjałowienie, gdy kradniesz bez umiaru, o co łatwo, gdy nie trzeba za nic płacić. Na półkach dostrzegasz tylko ceny, im wyższe, tym większą czujesz ekscytację, przynajmniej póki nie wyjdziesz ze sklepu, bo potem przychodzi rozczarowanie ukradzionym przedmiotem. Wyżerasz kajzerką kawior za 475 złotych, nie czując smaku, bo tak żałujesz, że nie wziąłeś jedynego droższego. Trącasz łokciem czajnik elektryczny za 615 złotych, ale trzask rozbijanego szkła nie robi na tobie wrażenia. Jutro będziesz miał nowy. Podkoszulków i skarpet nie chce ci się nawet prać. Łatwiej ukraść nowe. Kradzież wymaga pokory i szacunku do fantów, inaczej ryje psychikę i staje się nałogiem, szkodliwym jak każdy inny.
Chyba wszyscy pamiętamy fragment „Ustroju politycznego Sparty” Ksenofonta, w którym legendarny ustawodawca Likurg zaleca chłopcom kraść jedzenie, by stali się zręczniejsi i bardziej wojowniczy. „Ale mógłby ktoś zapytać, dlaczego, skoro kradzież uważał za coś dobrego, kazał wymierzać schwytanemu wiele razów? Na to odpowiem, że i w innych dziedzinach, w których ludzie nauczają, karany jest ten, kto źle wypełnia powinność. I oni zatem karzą schwytanych na tym, że źle kradli.”.
Nie kradnij źle. Kradnij dobrze. A będziesz miał dobre życie.