top of page

Karol Poręba - Antologia polskiej poezji erotycznej w odcinkach. 8: Marta Podgórnik



[Erotyk jako gatunek w polskiej poezji ostatnich trzydziestu lat nie cieszył się dużą popularnością. A jednak zainteresowanie erotyzmem, cielesnością czy pornografią literacką, przejawiające się w twórczości autorek i autorów niejednokrotnie bardzo od siebie różnych, jest istotnym elementem krajobrazu poetyckiego. Antologia polskiej poezji erotycznej w odcinkach stanowi próbę pomyślenia, w jaki sposób erotyzm funkcjonuje w rodzimej liryce, zwłaszcza najnowszej. Każda odsłona cyklu składa się z jednego wybranego wiersza i krótkiego komentarza. Odcinki, choć w zamierzeniu autonomiczne i doraźne, razem tworzą katalektyczną (tj. złożoną z katalektów) mapę rozmaitych form erotycznych.]


Marta Podgórnik

Gdy mijam Twoje miasto, i pociąg nieprędki zwalnia troszeczkę, bym mogła popatrzeć


Nie ma miłości i nie ma dziewczyny. Umarła nagle, tak jak umrą wszyscy. Nie ma powodu, żeby się użalać, bardziej dotkliwa bywa śmierć za życia. Lubisz zadawać mi tę śmierć, nieprawdaż? Śmierć do odrobienia jak lekcje ze znienawidzonego przedmiotu ścisłego. Posłuchaj zatem, proszę na mój wykład. Mam swoją teorię a swój całun szyję najbardziej osobiście. Nie zawiedziesz się, odnaleziony w zamęcie lat skarbie.


Nie ma miłości, no i chuj, że nie ma. Uważałeś, że była? Szła z Tobą po torach, hen, do wielkiego miasta? Było wielkie wczoraj? Polerowała przeciwsłoneczne okulary, leżała na łące, rozkosznie zmęczona spacerem, rozchylała uda, o tysiąc mil podmorskiej żeglugi ładniejsza ode mnie. A teraz cudne ciemnie, dotrwać do wieczora. Nieporozumienia załatwiane naprędce strachem przed bliskością.


Nie było miłości, Ty powiesz, że była. Ja powiem, że się śniła, bo nasz świat był młody.


Nie było miłości; były papierosy palone w przejściu, pożar niewidomych. Brałeś moją walizkę, jakbyś dźwigał trumnę. Nie martwiłeś się o mnie, martwiłeś się o nią. Nieżywą, nieistotną, pozbawioną głosu.


Nie było miłości, bo nie było śmierci. Ona taka zabawna, organoleptyczna. Udawała, że będzie, ale uciekła, zostawiając nas na pohybel fałszywych hierarchii.


Nie było miłości, bo nie było Ciebie. W tym łóżku hotelowym spał wtedy ktoś inny. Wziął tabletki nasenne, wzgardził moim ciałem. Był sobie winny więcej, niż można by przełknąć. Przed karnawałem kupował confetti, ale ze złym zamiarem. Już wtedy go znałam, nie miałam słodkich złudzeń, szpilek ni torebki.


Nie było życia, bo nie było śmierci. Ciało kobiety, którą tak kochałeś, rozkładało się zgodnie z naturalnym rytmem. Moje ciało smutniało, bo nie byłeś pierwszy i nie będziesz ostatni; odwrócę klepsydrę i wrócę do tamtego września, października, i będziesz śmiał się wdzięcznie, jak pięknie utykam. Nie będzie w tym miłości. Nie będzie słownika.


Powiem: Nie było śmierci, bo nie było życia.




Kiedy czytam wiersze Marty Podgórnik, dochodzę do przekonania, że autorka Zimnej książki wierzy w miłość. Więcej nawet: nie tyle wierzy w uczucie, co w jego ideę, w możliwość nazwania go; w wyobrażenie o miłości, które nie kwestionuje słowa „miłość”, nie wymyka się mu, tylko mości sobie w nim miejsce. Poetka wierzy w „miłość” (dalej konsekwentnie będę stosował – dla rozróżnienia – cudzysłowy) tak samo, jak zdaje się wierzyć w „prawdę”, o czym zresztą zdarzało się jej mówić. Przypomniał też o tym lapidarnie – choć dosadnie – Roman Honet w posłowiu do wyboru wierszy Nic o mnie nie wiesz, gdzie zastanawiając się nad znaczeniem twórczości Podgórnik, odpowiada jednym słowem: „prawda”.


Marta Podgórnik wierzy w „miłość”. Banalne? Pretensjonalne? Ryzykowne? Jeśli podejmuję ryzyko, twierdząc, że wiem, w co wierzy gliwicka autorka, to celowo wystawiam się na strzał, ale jednocześnie mam silne przekonanie, że tym właśnie – między innymi – jest stawka, o którą toczy się gra w erotykach Podgórnik: na ryzyku „miłości”.


Wiersz miłosny może, ale nie musi być erotykiem; nie każdy erotyk jest wierszem miłosnym. W przeciwieństwie do erotyku, który – w największym uproszczeniu – jest eksplikacją doświadczenia braku, utwór o charakterze miłosnym stanowi formę przeżywania miłości samej w sobie. Dorota Walczak-Delonois zauważyła, że jednym z kluczowych aspektów poezji tego gatunku – bo w liryce miłosnej dostrzegam właśnie rodzaj twórczości gatunkowej – jest sytuacja komunikacyjna, w której wyraźnie zaznaczono obecność podmiotu wypowiedzi oraz jej adresata. Adresatem może być w tym wypadku zarówno druga osoba, spersonifikowane uczucie lub – rzadziej – sam podmiot, który zwykle usytuowany jest w centralnym, poddanym swego rodzaju wiwisekcji miejscu w wierszu. Z oczywistych względów wyznacza on także temat wiersza miłosnego, jakim może być wyznanie, deklaracja lub zwierzenie się z uczucia. Podmiot z reguły wpisuje sam siebie w jedną z trzech typowych dla gatunku triad lub paraleli: miłość i brak miłości (zobojętnienie, niechęć i tym podobne); „ja” i nie „ja”, uobecnione zazwyczaj w „ty” lub „on”/„ona”; centrum świata (w którym często umiejscawia się podmiot bądź uczucie) i peryferia.


„Nie ma miłości, no i chuj, że nie ma. Uważałeś, że była? Szła z Tobą po torach, hen, do wielkiego miasta?”


Liryka miłosna w wielu swoich odmianach, zwłaszcza tych bardziej popularnych czy wyrastających z szeroko rozumianej konwencji tak zwanej literatury środka, skutecznie opierała się (i nadal opiera) przemianom, a więc ma cechy – nazwijmy je tak z braku lepszego określenia – „ponadczasowe”, co samo w sobie powinno wzbudzić naszą nieufność. Rekwizytorium poezji miłosnej nie zmieniło się zasadniczo. Co do zasady wiersz miłosny poprzestaje na sferze uczuć i szuka paraleli dla niej w naturze lub w przestrzeni miejskiej. Poza pojedynczymi, znakomitymi wyjątkami liryka ta nie przynosi też nowych spojrzeń na samą cielesność. Co najwyżej zauważalne jest śmielsze wyeksponowanie kwestii samej percepcji darzonego afektem ciała (lub afektu per se), które w ten sposób staje się nie tyle przedmiotem opisu, ile pretekstem dla silniejszego zaznaczenia własnego „ja” podmiotu utworu.


Choć w literaturze ostatnich kilku dekad wierszy miłosnych nie brakuje, często pozostają one wtórne wobec wypracowanych w poprzednich wiekach schematów i konwencji mówienia o uczuciach. Zachowują względnie stały kształt, osadzony w historii poezji oraz jej recepcji, i jako takie wymykają się jednoznacznym kwalifikacjom czy wręcz ocenie artystycznej. Naruszenie owego kształtu, a więc dążenie ku indywidualizmowi, oryginalności czy większej personalizacji wypowiedzi, wiąże się zazwyczaj z przekroczeniem normy i skrętem w stronę innowacji językowej lub metaliterackiego namysłu nad rolą języka w mówieniu o uczuciu (na uwagę w tym kontekście zasługuje zwłaszcza poezja nieheteronormatywna). O ile bowiem wiersz miłosny jako taki dąży zwykle do możliwie jak najpełniejszej eksplikacji czy do wizualności, będącej gwarantem wiarygodności wyznania, i posługuje się w tym celu różnego rodzaju wziętymi z kultury obrazu kliszami, to odniesieniem dla erotyzmu, dla przekroczenia pewnej wyznaczonej przez konwencję granicy normy jest właśnie język. Można by zatem powiedzieć, że podczas gdy obraz stanowi naturalny kontrapunkt dla wiersza miłosnego, to erotyzm miejsc oparcia szuka w języku.


W wypadku wiersza miłosnego rola konwencji, posługiwanie się łatwymi do rozkodowania kliszami, jest nie do przecenienia – nie na ostatku stanowi przecież utwór miłosny przede wszystkim wyznanie, a więc wypowiedzenie, akt komunikacyjny rozgrywający się między dwiema konkretnymi (konkretność ta może być oczywiście jedynie zaprojektowana przez autorkę lub autora) osobami i mający na celu przekazanie określonej afektywnej treści. Nie do przecenienia jest także rola konwencji w wypadku estetyk erotyzmu czy pornografii, z tym że – jak można to z łatwością wykazać na przykładzie wierszy Podgórnik – konwencja wyznaczać będzie raczej to, co należy przekroczyć, z czym autor lub autorka muszą się cały czas mierzyć. W lipcu – jednym z utworów ze zbioru Paradiso, opublikowanego siedemnaście lat przed przytoczonym tutaj wierszem Gdy mijam Twoje miasto… – Podgórnik napisze:


wyratuj mnie z powodzi tandetnych poruszeń

zbyt łatwo wpadających w ucho lejtmotiwem, bo

rzucona z nagła na głęboką wodę

utonę z brzytwą w zębach ciągnąc świat za nogę


Erotyk, nie inaczej niż wiersz miłosny, karmi się „lejtmotiwem”, zamiast jednak czerpać z niego w celu zbudowania płaszczyzny komunikacyjnej, będzie się od niego twórczo odróżniał, poszukiwał idiomu, języka prywatnego i własną prywatność naruszającego poprzez wystawienie jej na publiczny ogląd czytelniczek i czytelników.


Gdy mijam Twoje miasto… to pod wieloma względami konwencjonalny wiersz miłosny. Bohaterka zwraca się do zapisanego na modłę epistolarną (wielką literą) „Ty”, co sugeruje, że jej słowa skierowane są do konkretnej, innej niż ona sama osoby. Całość zorganizowana jest wokół tematu miłości przekraczającej granicę życia i śmierci, od razu przywodzącej na myśl romantyzm niemiecki czy mickiewiczowskiego Gustawa. Obrazowanie opiera się w znacznej mierze na zgranych motywach: „[…] leżała na łące, rozkosznie zmęczona spacerem, rozchylała uda, o tysiąc mil podmorskiej żeglugi ładniejsza ode mnie”, albo: „papierosy palone w przejściu”. Nawet tytułowy „pociąg nieprędki” – już od czasów Sigmunda Freuda kojarzony z pożądaniem i ruchem pragnienia – czy pojawiająca się pod koniec utworu przestrzeń hotelowa, należą do repozytorium stałych motywów liryki miłosnej. A jeśli tego wszystkiego byłoby mało, kilkakrotnie, w nagłosie kolejnych fragmentów pojawia się „miłość”, której może i nie ma, ale przecież nie dlatego, że nie istnieje. Nie dlatego nawet, że nie mamy na nią (dobrych) słów. Jeśli można bowiem o uczuciu powiedzieć, że go nie było, znaczy to, iż mamy dostęp do jakiejś „prawdy” na jego temat, choćby takiej, że da się w sposób obiektywny stwierdzić, kiedy jest. W końcu otwierające drugie zdanie wiersza orzeczenie „umarła” odnosić się może w równym stopniu do „miłości”, jak i do „dziewczyny”. Podobnie dzieje się w kolejnych strofach, najwyraźniej może w drugiej, gdzie Podgórnik pisze: „Nie ma miłości, no i chuj, że nie ma. Uważałeś, że była? Szła z Tobą po torach, hen, do wielkiego miasta?”, a dalej następuje przytoczony już przeze mnie opis odpoczynku na łące, w którym – jak podpowiada forma gramatyczna zdania – jakaś ona (miłość?) jest „o tysiąc mil podmorskiej żeglugi ładniejsza” od mówiącej w wierszu.


A jednak jest dla mnie oczywiste, że wiersz Podgórnik, ogrywając wszystkie te konwencjonalne motywy, zdradzając się z wiarą w „prawdę” i w „miłość”, przekracza, kwestionuje i dekonstruuje sam siebie. W żadnej mierze nie jest bowiem celebracją uczucia, ani trwającego, ani wygasłego, nie jest też celebracją „miłości” – kulturowo-tekstualnej idei tego uczucia – choć jednocześnie sądzę, że idea ta i społeczne sposoby jej funkcjonowania od początku stanowiły kluczowe tematy liryki miłosnej Podgórnik (ciekawie i wyczerpująco pisała o tym Monika Glosowitz w książce Maszynerie afektywne). Nie chcę widzieć też w tekście Gdy mijam Twoje miasto… autokreacyjnego wyeksponowania usytuowanej w centrum jaźni, choćby dlatego, że bohaterka przefiltrowana zostaje w nim przez szereg konwencji, które ją przesłaniają. „Nie było życia, bo nie było śmierci” – pisze autorka pod koniec utworu, wiążąc życiodajny aspekt miłości z ryzykiem, z groźbą końca. I na tym właśnie – jak sądzę – polega erotyzm wierszy miłosnych Podgórnik: na nieustannym uczasowianiu idei „miłości”; idei, która – sama w sobie – jest bez końca, a więc martwa.


Banalne? Pretensjonalne? Ryzykowne?

bottom of page