top of page

Jakub Skurtys - Krytyka tematyczna (1)


Pluszowe misie: o trudnym kunszcie stykania się (i jednym wierszu w gratisie)


fot. Kamil Kawalec / Festiwalik 3.0


Plusz. Temat może wydawać się miękki i przyjemny, bo stykamy się z nim od małego, kiedy pierwszy miś – ten Christophera Robina zapewne, a w rodzimej wersji po prostu Krzysia – wyszedł był do nas z okładki. Oczywiście u początku chodziło raczej o misie trocinowe, a określenie „pluszaki” nie znajdowało się w powszechnym użyciu, więc i stykanie się z nimi wypadało raczej szorstko. Z czasem jednak, czyli pod koniec XIX wieku, w Niemczech zapewne, które eksportowały swój pomysł do USA, które potem eksportowały go dalej, choćby do Japonii, szorstkość misia ustąpiła przytulności i szeroko rozumianej uroczości (kawai). Ale co plusz to obyczaj, więc sprawa jest otwarta i jeszcze nie do końca niepozszywana. Ojczyznę naszą wakacyjną dręczy „inwazja misiów na Krupówkach”, a relacje pluszaków z poezją są co najmniej tak skomplikowane, jak relacje Ducha z Narodem u Hegla, więc wymagają szczególnej uwagi. Historia polskiej kultury to przecież tyleż historia Maryi Zawsze Dziewicy i jej matczyzny, co historia Misia, począwszy od tego z okienka, zapodającego Piosenkę chmurek, aż po tego słomianego, będącego wielkim chochołem, na jaki nie wpadłby sam Wyspiański. To zawsze miś „na miarę naszych czasów”, chociaż czasy – o dziwo – wcale nie zmieniają się tak bardzo, jak smucił Bob Dylan. Jak widać z powyższego, poniższy cykl krytyki tematycznej będzie dotyczył tematów granicznych, a otworzy go pasto-esej o stykaniu się (z misiem).



Figura pierwsza to miś inicjująco-inicjacyjny, tzw. I-I Bear. Na otwarcie playlisty Legendarny Afrojax, a więc Michał Hoffman, „raper, performer, muzyk, poeta”, znany też jako Wielki Skatolog Dworu, autor tomów gdzie dziryt prawdy tkwi oraz post mortem kompost,. Taką recenzję przeczytałem gdzieś w necie: „Afrojax najmądrzejszy z raperów obok Łony i Rogala. Mniej pizdowaty Jan Kochanowski, wygrana w 1 z 10 wiecznie w moim sercu”. W moim też, bo Hoffman rzeczywiście kiedyś wygrał, a misie zawsze były mu bliskie, że przypomnę – z jednego z wywiadów – niezwykłą słabość poety do misia z fioletowej włóczki. Ale ten akurat miś jest wyjątkowy, bo narusza granice między swoją i naszą cielesnością w stopniu nawet bardziej ruchliwym, niż słynny Ted (2012) ze słynnym aktorem o kamiennej twarzy. Trudno się w tym połapać, ale w pewnym sensie był to amerykański wariant odwiecznej opowieści o misiu szukającym miłości, tej samej, do której zaprasza nas Afrojax okładką Anarcho Porno Gran Turismo. Tak, nagłówki portali muzycznych musiały to wówczas napisać: „pluszowy miś gwałcący Afrojaxa”. Ekipa siedziała nad tym całą noc i nie wymyśliła nic mądrzejszego (jest też taka wokalistka – Misia Furtak, ale to chyba inny temat, chyba że akurat przypomnimy sobie Jak Misia wędrowała Bohdana Zadury: „Misia w Korei / Misia na Bałkanach // Misia na wzgórzach Golan / Misia w Czadzie”; gdzie Misia nie była, czego Misia nie widziała i o czym Misia nie zaśpiewa). Cytatów z piosenek Afrojaxa przytaczać nie będę, bo darujmy już temu misiu.



Najsłynniejsze w branży poetyckiej są oczywiście nie troskliwe, lecz „złe misie”, a ten w analnym styku z Legendarnym Afrojaxem się do takich zalicza (choć troski też w nim sporo). Cieszą się one największym zainteresowaniem twardych facetów pokroju Franza Mauera i Gruchy. Ba, nawet najtwardszy poeta polskiego przełomu transformacyjnego do misiów miał słabość i, jak na twardego poetę przystało, zadał Kasi Nosowskiej na płycie Złe misie (2001) nie lada fragment o tym właśnie gatunku stowarzyszonym: „złe mi się”, „złe mi ssie” (chociaż pewnie kiedyś były to świerszcze; - chcesz? - nie chcę). Wyszło takie coś między Afrojaxem, Masłoską i commingoutem Mirona, fajnie wyszło w sumie i do tego na wiele lat przed, nim przyszło mu uciekać z Gotham z Kobietą Kotem, inną, bardziej lateksowo-skórzaną wersją pluszaka z piwnicznego fandomu dla twardzieli.


Światowy Dzień Pluszowego Misia wypada 25 listopada, więc niejako sponsoruje ten esej. A kogo nie może zabraknąć w taki dzień? Muzycznie – Tymona oczywiście (swoją drogą, z przypominajki na tropach „Białego Misia” polecam reportaż kolegi ze studiów, a dzisiaj już dziennikarskiej szyszynki i międzynarodowego specjalisty od holenderskich plemników). A poetycko? Nie powinno zabraknąć jednego z założycieli legendarnego dwutygodnika „Miś”. Niezastąpiony Czesław Janczarski, autor takich hitów poetyckich jak Świerszczykowe nuty (hommage à Świetlicki) i Jak Wojtek został strażakiem (hommage à Buczyńska – tu i tu), mistrz wierszyków dla dzieci, w słynnym duchu PRL-owskiej samopomocy, odbudowy i oddolnej mobilizacji, pisał tak:


Kto misiowi urwał ucho No kto pytam cicho, głucho Nikt się jakoś nie przyznaje Może jechał miś tramwajem Może upadł biegnąc z górki Może go dziobały kurki Może Azor go tarmosił urwał ucho nie przeprosił. Igła, nitka rączek para Naprawimy misia zaraz. O już sterczą uszka oba Teraz nam się miś podoba.


Naprawimy misia to jest sztos oczywiście, bo wszystkie polskie dzieci wiedzą, że miś klapnięte uszko ma, a tu mu sterczą oba, więc coś nie styka. Nie tylko antycypował w ten sposób Janczarski projekt Adama Kaczanowskiego „Zużycie”, który w ogólnym zarysie polega na zużywaniu obiektów szybko zużywalnych (batoniki, szamka, lulki) i nadużywaniu obiektów wolniej zużywalnych (książki, szafki, lalki Barbie). Do tego pana jeszcze wrócimy ze specjalnym zamówieniem, ale nie, nie chodzi u Janczarskiego o zużycie misia. Chodzi o misia naprostowanie. O postawienie go do pionu, na sztorc. O wpisanie w kanony piękna.

„Igła nitka rączek para” to też tylko pozornie wezwanie do kolektywnego szycia, w rzeczy samej idzie bowiem o poezję gestualną, o iście awangardowy gest przetwarzania i naprawiania świata wzięty wprost od Przybosia, oraz o pracę, która w jednym ruchu ręki łączy utopijne pragnienie zaangażowania się politycznego i działania poprzez język. A co robi rączek para, to już zostawiam pracy Państwa brudnej wyobraźni i stawiam na półce obok innych dzieł na podobny temat: Co robi łączniczka (2005) i Co robimy w ukryciu (2014).



Zapytacie może, co ja tutaj robię, tutaj, to znaczy w tym pato-eseju? Oczywiście tworzę na dowolny temat ANTOLOGIĘ PLUSZU. To tak na fali wysypu zaangażowanych antologii, o których kolega Bójka napisał był kiedyś na marginesie. Bo zawsze trzeba sięgać głębiej, w przepastne fałdki brzuszków, w miękkie podbrzusza, w futerka i pod powierzchnię, do dzieciństwa, zanim magma zastygnie i wielość się zjedna, a grzybnia zarośnie. Tak np. sięgał czasem Jarniewicz, gdy mu „mijał gorący czas pluszu i siatek na owady” (Miękkie podbrzusze). Trzeba sięgać, bo inaczej czeka nas utowarowiony miś, jak ten u MLB w Wiązance pieśni bojowych: „BONUS GRATIS / TYLKO DZIŚ / tłusty miś”. Albo miś bojowy, o, takiego też mamy, proszę: Batalion misiów i inne opowiadania (2001) – Krzysztof Jaworski i jego prozopoetycka lista przebojów, oddająca ducha kruszących się rozpaczliwie i trącących trocinką lat dziewięćdziesiątych. Ostatnia wielka mobilizacja polskiej armii pluszu. Kto nie czytał, ten lis w kurniku.


Można też, jak Jaś Kapela w pięknym wierszu moje misiaczki potrzebują czułości dokonać wiwisekcji polskiego homoniewiadomo na moment przed wyjściem z szafy (a w szafie, jak wiadomo, plusz!; nie wiem, czy Klub Trup Dra Misio się liczy, na pewno liczą się Misiowie Puszyści Siekiery). A w sprawie trupów, jak „rozpalony rakarz na pluszowego jamniczka” rzucał się swego czasu Patryk Kosenda w debiutanckim tomie (matowe próżniaczki). Takie pierdoły nie interesowały zaś Tomka Pułki, który pisał raczej, podobnie jak Andrzej Sosnowski, o misjach i e-misjach, więc troszkę szkoda, no bo jednak o tego misia mógł jakoś zahaczyć. Niby jota w gardle, ale e-miś to już nie to. Ania Adamowicz co prawda napisała w Nebuli, że „wiersz to potężny hrabonszcz, / którego ubierasz w brokatową piżamkę typu pajacyk” (small talk), ale nie sądzę, żeby miała na myśli to samo ubieranie, z którym mamy do czynienia w przypadku miłośników misiów: nakładanie czapek i szaliczków, ewentualnie spodenek.


Niektórzy pewnie nie wiedzą, ale u podstaw słynnego wiersza Sosnowskiego Lato 1987 (tego, w którym śmierć usiadła w jego cieniu i zaczęła polską poezję raz jeszcze) też znajdował się miś:


Później luki w pamięci, zapatrzenia w okno – tam mała dziewczynka w bloku naprzeciwko uśmiecha się z żyletką pomiędzy zębami. Myślę o jej chłodnych pocałunkach.


Gdzie ten miś, zapytacie? Ano w „luce w pamięci” oczywiście, albo w oknie, bo jak tłumaczył autor, ta scena rzeczywiście miała miejsce, w dzieciństwie, nieco się tylko zmodyfikowała. Była to rozmowa obrazów z naprzeciwległych okien: z jednej misiowy teatrzyk małego Andrzejka, z drugiej żyletka sąsiedniej dziewczynki. I czy aby nie o tym Wojtek Bonowicz do spółki z Fiszem napisali kiedyś Bajki Misia Fisia? Też przednia sprawa. A wiemy też od Jolanty Nawrot, że „czyściec jest pełen / pluszowych misi” (Tak mi się sądzi). Czym zawiniły, poza celowym anakolutem dopełniacza? Brakiem duszy oczywiście, więc może nie czyściec, tylko limbo, takie bezkresne morze misiów w strugach, wiórach i strzępkach. W sam raz na nowy wybór wierszy religijnych od Bonowicza. Z podobnie metafizycznych rejestrów, ale też trochę inicjacyjnych, przychodzą pluszaki Jadwigi Maliny. Najpierw, w debiucie, poetka deklarowała w antykontestacyjnym duchu: „Przytulam żyletki / Jak pluszowe misie” (Już nie), by wiele lat później powrócić do tej metafory w Misiu utraconym i stwierdzić, że jednak życie nieustannie wygrywa z nami pojedynek na żyletki: „Gdybyś tu wrócił, byłbyś królem. / Na górnej półce, razem z Kafką, / Wiódłbyś prym. / Szczęśliwe serce moje kołacz by jadło”. Był taki raj, w którym ludzie i misie… A zresztą, co ja będę się kołatać.


Sprawdźmy jeszcze, co u dziadów. W Świecie. Poemach naiwnych Miłosz rymował nie gorzej, niż Mata rywalizujący o nadwiślańskie schodki z duchem Niemena:


Za po­lem, la­sem i za dru­gim po­lem Ogrom­na woda bia­łym lu­strem lśni się. A na niej zie­mia zło­ta­wym po­do­lem Nu­rza się w mo­rzu jak tu­li­pan w mi­sie.

(Z okna)


Ależ intensywność tego obrazka! Morze misiów i wzorzysty tulipan, który się nurza złotawym podolem. To na Solaris: Tony Halik. Nie mniej kosmogonicznego misia sprezentował nam Hans Magnus Enzensberger w Osobliwym atraktorze (tu w przekładzie Sławomira Leśniaka z Eliksirów nauki), wierszu tak dobrym, że przytoczę go w całości, bo w trakcie usuwania środkowej strofy zatrzymało mi się pluszowe serduszko:


Minuty, godziny, dni

pochylony nad balustradą,

nad milionami

nierozwiązywalnych równań,

patrzę w oko cyklonu,

który patrzy w moje oko


zielonowapiennie, białopieniście

szumi jasna materia,

krążąc hipnotycznie,

wzburzonej wody lśniąca piana,

w powracających wirach,

nie powracając nigdy;


a na wierzchu, niczym puch

w pianie, w świetle

chwieje się, tańczy coś mokrego,

brązowego, co tańczy,

lecz nie tonie,

chwieje się pluszowy miś.


I to jest wiersz makrokosmiczny, ekstatyczny w najczystszej postaci, mówiący mniej więcej tyle: patrz Krzysiu w ten mokry, zimny kosmos pluszu – to jest wieczysta nierozstrzygalność. I kto misiowi podskoczy? Kto potem misia za uszy wysuszy?


W dużej mierze, i to zupełnie na poważnie, stając się fetyszem współczesnej kultury, pluszowy miś kontynuuje tradycję awangardowych lalek i manekinów. Bezgłowy miś – acephalos ursi – stanowi wciąż nieopisaną fantazję surrealizmu z Bataille’em i Bretonem na czele oraz Chiną Mielvillem na ostatniej prostej. Jedną z bardziej organicznych wiwisekcji misia w tym właśnie duchu w rodzimej poezjo-prozie z wizualną odnóżką (oduszkiem? oderwanym uszkiem?) był projekt Bronki Nowickiej Znalazłam mój piasek i rozbudowany komentarz do niego Utopie temporalne: o tu tu, lektura obowiązkowa. Nie wiem jak u Was, ale dla mnie ten proces rozbebeszania misiowych uszek jest procesem odwrotnym do zapowiedzianej przez Janczarskiego, dziarskiej samonaprawy społeczeństwa i dobrze oddaje ducha nowej epoki. Surrealistyczny eksperyment w poszukiwaniu utraconych ziarenek staje się zarazem barbarzyńskim aktem uwiądu twórczej potencji i wiary. Uszko zostaje oczywiście odratowane, piasek oddzielony od nosiciela, mięso od kości, czas siania od czasu żniw. No ogólnie: jest gore i piasek na ścianach.


A jeszcze bardziej na poważnie – sprawa nie wydaje się wcale oczywista, a dyskusja o misiach jest długa i trochę filozoficzna. Zaczyna się gdzieś w esejach Baudelaire’a nad istotą zabawek, oczywiście wchłania Rilkego i Benjamina, a puentuje ją ładnie Agamben w Stanzach. Wspominając zasłużonego brytyjskiego psychoanalityka D. W. Winnicota, przypomina zdanie tegoż z Playing and Reality, że transitional object (w naszej psychologii to chyba po prostu obiekt przejściowy, z którym dziecko łączy stosunek oralny), znajduje się zawsze „between the thumb and the teddy bear”, w pół drogi między kciukiem i pluszowym misiem, między interioryzacją własnego ciała i eksterioryzacją siebie na inny, oswojony obiekt. Mamy tu więc kliniczne podstawy poważnych zaburzeń, bo – i znowu Agamben, podsumowując – miejsce rzeczy nam bliskich znajduje się „poza człowiekiem, w takiej strefie, która nie jest dłużej ani obiektywna, ani subiektywna, ani osobista, ani bezosobowa, ani materialna, ani niematerialna, lecz w której nagle stajemy wobec tych pozornie prostych niewiadomych: człowiek, rzecz”. Zapamiętajcie: między kciukiem a pluszowym misiem. Tak brzmiałby sequel Między ustami a brzegiem pucharu Marii Rodziewiczówny, gdyby autorka w sposób absurdalny nie doprowadziła hrabiego Wentzela do pokochania polskości i pozwoliła mu spokojnie celebrować miłość Larsa do nowej odsłony TVPiS.


A tymczasem znowu na Ziemi: Zespół Szkół nr 20 z Gorzowa wydał własnym sumptem Wiersze o misiach (2002) i wiecie co? Cholernie dobre te wiersze, tylko nie wiem, czemu zdobione w WordArt (może takie czasy były, a może to czysta duchologia). Okazuje się, że najpopularniejszym rymem w polskiej poezji jest „miś”-„dziś”, co doskonale wpisuje się w forsowaną przez Agambena tezę: że pluszowy miś jest obiektem spomiędzy, nieulokowanym w jednym czasie, zawieszonym między odciętą już przeszłością i nadchodzącym „nigdy” przyszłości (tzn. momentem, w którym dziecko ostatecznie się z nim rozstanie i przestanie w ten sposób być dzieckiem). „Teraz” misia jest wieczne, ale bardzo kruche i poszarpane. Bzdury. Wierszyki te pokazują za to inną rzecz: to, jak disneyowska wersja Kubusia Puchatka skolonizowała naszą wyobraźnię. Gruby, solidnych rozmiarów, fajtłapowaty i łakomy miś, jedzący miodek w czerwonym, obcisłym topie oraz jego dziwny, anemiczny przyjaciel, to para tak nierozłączna w dziecięcym imaginarium, jak Norek i Krawczyk w kanałach. Żeby ją więc rozdzielić, może raz jeszcze Krzysztof Jaworski i jego rebranding formatu: „Szczurek przysiadł na ławeczce pod drzewem. / Zapowiadał się niezwykły dzień!” (Nowy Kubuś Puchatek).


Konieczność tego ruchu przeformatowania doskonale pojął też Adam Kaczanowski, na co dzień miłośnik lalek Barbie, któremu zawdzięczamy zapowiadany w tytule gratis. Adam napisał był bowiem wiersz-mięcho specjalnie na potrzeby tego tekstu, żeby był doń jakiś materiał ilustracyjny (nie wykluczam dalszych przysług poetyckich), więc zapuszczamy go oczywiście w całości:


1.

Niedźwiedź powinien

szarpać, miażdżyć

szarpać, miażdżyć

szarpać, miażdżyć

nawet pluszowy


2.

Niedźwiedź powinien

rozszarpać zastępy

pluszowych misiów

tylko po to, by móc

ryknąć na koniec prawdziwe:

Kocham!


3.

Z kuzynem, metalową

linijką pozbawiliśmy głów

wszystkie żołnierzyki

i wszystkich królów PL

ale na pluszowego misia

trzeba było iść do kuchni

po nożyczki


4.

To ten sam kuzyn,

który miał tatę w Berlinie

Zachodnim i przywoził

lalki barbie

a dwie klasy starsze koleżanki

robiły na stole striptease


4.

Wybrałem lalki

wzgardziłem misiem


5.

Co za dziecinada

cofać się do dzieciństwa

po mieście jeżdżą

brudne masywne śmieciary

z przywiązanymi do zderzaka

pluszakami. Z tymi misiami

się identyfikuję.

(A. Kaczanowski, Niedźwiedzia przysługa dla Jakuba Skurtysa)


To nie jest tylko tak, że niedźwiedź powinien, a miś już nie powinien (choć przejście od zrobiłem do przydarzyło misię jest kluczowym momentem filozofii dialogu), ale też tak, że miś, choćby chciał, nie może. Nie tylko więc autor Powieki opowiada o ważnych figurach własnej poezji: przetwarzaniu, destrukcji, niemożności, blokadzie działania i absurdalnej, wzbudzającej litość i lęk bezwyjściowości bycia (misiem). Trzeba aż „cofać się do dzieciństwa”, bo to przecież kolejny miś inicjacyjny, I-I Bear, miś ziemia-powietrze. I ten to miś przypomina nam, że z misiem nie tak łatwo, że materia misia stawia opór – linijce stawia, koleżankom starszym stawia, bo wzrok od nich odwodzi, ale śmieciarce (śmierciarce?) już nie postawi. To jest ten piękny i smutny obraz, który wieńczył Toy Story 3 – karą za bycie złym misiem jest wieczność na zderzaku; ale to tylko tak, na wszelki, ku przestrodze. A kim jest człowiek, który wzgardził misiem? Kto zaspokoił jego głód? I czyja jest ręka, która upycha plusz? To są ważne pytania i dla krytyki literackiej przepastnie wręcz inspirujące.


Tymczasem Przemek Rojek, ubolewając nad młodą krytyką jakoś między 2015 a 2016 rokiem, ustosunkowawszy się do niej nieco inaczej niż ja, pisał w pewnej debacie tak:


Tu już będzie krótko: w dużej części charakteryzowanej krytyki literackiej niebywale irytuje mnie bliżej niesprecyzowany, acz widoczny ton pewnej, bo ja wiem, familiarności? śmieszkowatej porozumiewawczości? z tekstem, pisarzem, czytelnikiem… […] Emotikonalna krytyka literacka to takie właśnie niestosowne mruganie do czytelnika, mówienie, że niby coś tam sobie czytamy i piszemy, ale przecież to taka zabawa tylko, to nie na poważnie… Owszem: komentowany tekst może się ironicznie uśmiechać, może też gargantuicznie rechotać – podobnie może też (a czasem nawet musi) zachowywać się komentarz, co jednakowoż nie wyklucza nadrzędnej powagi wyrosłej z zatroskania i opiekuńczości, ze świadomości wagi stykania się z cudzym życiem zaświadczonym literą.


Jaki z tego morał? Piszcie o misiach, więcej pluszu, a dla dobra PP (poezji polskiej) zaproście się kiedyś do Muzeum Torebek i Pluszowych Misiów w Nałęczowie, koniecznie. Z nadrzędną powagą stykania się żegnam wszystkie misie i misiaczki. Plusz z wami ^_^. A żeby nam nie było za wesoło i nazbyt familiarnie na koniec, bo przecież najlepsza poezja jest o śmierci – odpowiednik pieca krematoryjnego dla pluszu z Toy Story 3, czyli rozpruwacz serc i tarcie trocinowych wiórów, jowialnemu „mi się” przeciwstawiające egzystencjalne, stykające „my tu”, a więc Juliusza Gabryela [*] Na dobranoc:


bo widzisz misiu my tu sobie tańczymy my tu sobie śpiewamy i my tu sobie klaszczemy ale widzisz misiu życie jest gdzieś dalej i ty nic z tego nie zrozumiesz bo nie miałeś własnych trocin w łapkach i nie wiesz czym to pachnie ale kiedy zrozumiesz misiu jak pełną trocin maskotką dla mnie jesteś to już będziesz kroczek do przodu bo wtedy pojmiesz że jednak coś ogranicza byt chociaż będziesz to wypierał misiu a czym bardziej będziesz to wypierał tym więcej trocin będzie się z ciebie sypać a pewnych rzeczy nie da się po prostu zszyć żeby się nie sypało

19.05.2017




bottom of page