Andrzej Graul - Wręcz przeciwnie, Brencz
- zakladmagazyn
- 30 kwi
- 5 minut(y) czytania

Korzystając z faktów, że obecny numer nosi tytuł "redystrybucje współpracy" oraz że redakcyjny kolega Piotr Brencz ma niezwykle wnikliwie i czułe pióro, postanowiłem sięgnąć po starą, sprawdzoną formę intelektualnej współpracy – przyjacielską polemikę.
W niedawno opublikowanym tekście zatytułowanym „Młot na nostalgię”, Piotr przywołuje postać Tony’ego Soprano, który stawia mocną tezę, twierdząc, że „wspominki to najniższa forma konwersacji”. Ta wypowiedź pozwala Brenczowi przejść do wyłożenia własnego przekonania, które brzmi następująco: „nostalgia to najniższa forma pamięci”. Cóż, na szczęście Tony Soprano to zaburzony emocjonalnie gangster na psychotropach, a nie filozof, a nostalgia – moim zdaniem – nie jest „najniższą” formą pamięci, a tą najbardziej czułą, pomagającą nam przetrwać codzienność i sklejać własne „ja” z bolesnych drobin rozpadającej się pamięci.
Przecież sam Tony często popadał w nostalgię za prostszym życiem wolnym od agresji i niepewności dnia codziennego. Pewnie z tego powodu nie cierpiał siebie w takich stanach, ponieważ zrzucał wtedy maskę bezdusznego twardziela i odsłaniał swoją czułą stronę tożsamości – nie tyle przed innymi, co przed samym sobą. Stąd ta deprecjacja, wszak nie mógł sobie pozwolić na bycie prawdziwym sobą, przyznającym się do delikatności i tęsknoty za spokojem. Był gangsterem, musiał być twardy. Między innymi ten dysonans doprowadził go do emocjonalnego chaosu i kryzysu tożsamości, co skutkowało brutalnymi zachowaniami i krzywdzeniem innych.
Rację ma Brencz, pisząc, że nostalgia może nas omamić, ma potencjał odurzający. Myli się on jednak, twierdząc, że
nostalgia jako tworzycielka samych szczęśliwych wspomnień, z samego tego już faktu jest fałszywa. Próbuje nam wmówić, że żyliśmy w swojego rodzaju blokach szczęścia, całe szczęśliwe kwadraty składające się na nasze życiowe etapy.
Dlaczego błądzi? Ponieważ omawiane tutaj uczucie nie jest jedynie zbiorem szczęśliwych wspomnień i świetlanych iluzji. Nostalgia opiera się przede wszystkim na tęsknocie.
Tęsknocie za czym? Za tym, co nieodwracalnie minęło. Za tym, co było i jest już nie do odzyskania. Nostalgia nie polega na pragnieniu powrotu, tylko na melancholii wywołanej przemijaniem. Nostalgia to piękny, łagodny smutek przybrany w postać szczęśliwych wspomnień. To uczucie jedyne w swoim rodzaju, w cudowny sposób ukazujące nam, jak bardzo skomplikowane potrafią być ludzkie emocje.
Niemniej, czy są to wspomnienia fałszywe? Oczywiście! I co z tego? Które wspomnienia nie są? Nasz umysł nie jest archiwistą, tylko opowiadaczem. Na tym właśnie polega kompensująca funkcja nostalgii – na wygładzaniu przeszłości, usuwaniu przykrych śladów na rzecz wyciągania z głębin uczuć, które sprawiały, że życie nabierało kształtów, nabierało światła. Nostalgia pozwala nam w trudach codzienności spojrzeć za siebie i stwierdzić, że „dzięki temu, że byłem, mam dziś co wspominać”. Nie polega na tym, że „kiedyś było lepiej”. Nostalgia klei naszą tożsamość, chroni nasze dzisiejsze „ja”, przypominając szczęśliwego „mnie” z przeszłości. Pozwala mieć nadzieję, że w przyszłości będę z rozrzewnieniem wspominał teraźniejsze dni.
Rację ma Brencz pisząc, że nasza pamięć często jest zaśmiecona materialnymi artefaktami:
Neostrada, Walkman, Tazosy... Tak jakby przeszłość była ledwie zbiorem rekwizytów, albo składała się tylko z nich.
Nie jest to wina samej pamięci, lecz utowarowionego charakteru naszej rzeczywistości. Rozbuchany ze wszech miar konsumpcjonizm kolonizuje naszą pamięć, zagracając ją licznymi przedmiotami przeszłości. Nostalgia potęguje to działanie i podejrzewam dlaczego – dzisiejsze przedmioty mają znacznie bardziej śmieciowy charakter. Jesteśmy ze wszech stron zalewani tandetą z Temu i Shein. W imię „shrinkflation” i cykliczności konsumpcji produkty z roku na rok tracą na jakości. Kiedyś plastikowe jajka tamagotchi czy karty Pokemon jawiły się jako pewnego rodzaju magiczne przedmioty, dzisiaj wszechobecna szmelcowatość gadżetów wywołuje niesmak i irytację.
Ponadto, przedmioty z przeszłości zawsze są świadectwami przemijania, towarzyszami dawnych lat. To amulety, totemy wyzwalające w nas wspomnienia, do których na co dzień dostęp jest utrudniony. To klucze do drzwi dziecięctwa.
Kończąc ten wątek, nie można nie wspomnieć o innym zjawisku, które sprawia, że przedmioty z przeszłości nabierają jeszcze bardziej magicznego, cudownego wręcz charakteru. Mówię tu o cyfryzacji rzeczywistości. Porzucaniu materialnych nośników na rzecz informacyjnego strumienia. Człowiek jest istotą fizyczną – może banalnie to brzmi, ale mam nadzieję, że jest to zrozumiałe w tym kontekście. Tymczasem przenoszenie kolejnych aspektów naszego życia w sferę cyfrową musi wywoływać tęsknotę za tym, co ma realny ciężar, fakturę, kształt. Nic więc dziwnego, że nasza pamięć przybiera często postać kolekcji, zbieraniny przedmiotów.
Nie ma racji Brencz, pisząc, że:
Przeszłość ujawnia się ze swoim łagodnym uśmiechem i pomijaniem przykrości. Przeszłość to bezpieczna przystań, gdzie wszystko już się wydarzyło. Pozbawiona jest więc niespodzianek, zaskoczenia i konieczności reagowania na bieżąco. Nawet złe wspomnienie nabiera blasku, bo przecież to już za nami, przeżyło się. Strach ma wielkie oczy, a koniec końców i tak nie było czego się bać.
Przeszłość jest brutalna, przeszłość żywi się przykrością. Trauma, żal, wstyd, wina, poczucie niewykorzystanych szans, wyrzuty sumienia. W większości przypadków przeszłość jest bezlitosna, uderza w nasze najbardziej czułe punkty, w niezagojone rany i głęboko skrywane urazy. Nie mamy dla siebie gorszych sędziów niż my sami. Jak często przychodzi nam żałować podjętych decyzji, wyobrażać sobie „co by było gdyby”? Jak często atakują nas krzywdzące wspomnienia, które nagle odczuwamy, jakby wydarzyły się przed chwilą? Jak często nachodzą nas koszmary, żerujące na nigdy niewysłowionym żalu? Kto w pełni pojednał się sam ze sobą z przeszłości? Kto jest prawdziwie usatysfakcjonowany z „teraz”, okiełzawszy wszelkie zło przeszłości?
Wygnanie z raju dziecięctwa polega na stopniowym zyskiwaniu samoświadomości, kształtowaniu się tożsamości wykuwanej raczej w bólu i trudzie, nie zaś w radosnej szczęśliwości. Stoi za tym psychologiczny mechanizm przetrwania i tzw. „efekt negatywności” (negativity bias) – zdecydowanie mocniej zapamiętujemy bolesne doświadczenia i krzywdy, ponieważ musimy wypracowywać metody, by móc się przed nimi chronić w przyszłości. Ból uruchamia w nas instynktowne refleksy (a następnie refleksję), wymusza poszukiwania rozwiązań. Jedno bolesne wydarzenie może głębiej wpłynąć na nasze przekonania i zachowania niż dziesiątki przyjemnych chwil. Ludzka tożsamość to historia o pokonywaniu trudności.
Nostalgia pomaga nam zrozumieć ten proces. Nostalgia uczy nas przemijania i osładza trud przejścia. Jest powrotem do przeszłości, która nie jest wypełniona jedynie cierpieniem, trudem i traumą – wyciąga na wierzch to, co przygniecione jest bólem. Pozwala myśleć o przeszłości w sposób negatywny, uciszając na chwilę oczywistą przykrość – to momenty „przejścia przez ciemność” najmocniej rzeźbią charakter. Nostalgia pozwala nam dojrzeć wśród tej ciemności włókna ciepła, piękna i radości. Nie pozostawia nas samych w lodowatych oparach przeszłości.
Wreszcie, nie ma racji Brencz pisząc, że
Nostalgia jest swojego rodzaju odmową, by wyciągnąć z przeszłości i własnych doświadczeń jakąś lekcję, bo samo „jakoś człowiek przetrwał” to żadna lekcja. Nostalgia wybacza i snuje nieco narkotyczną wizję.
Nostalgia nie odmawia nam wyciągania wniosków z przeszłości – ona pozwala nam przetrwać z tą
przeszłością konfrontację. Jest balsamem na psychiczne i emocjonalne rany, przeciwwagą dla tego, co potrafi nas ściągnąć na sam dół. Nostalgia wcale nie musi oznaczać rezygnacji z rozumienia własnych doświadczeń – przeciwnie, często stanowi ważny element psychologicznego przetrwania, dając człowiekowi emocjonalne schronienie, które pozwala nabrać sił, by zmierzyć się z bardziej bolesnymi aspektami wspomnień. Dopiero kojące działanie nostalgii umożliwia głębsze, bolesne i szczere wyciąganie lekcji ze swojego życia, prowadzące do pojednania z samym sobą.
Właśnie tak jak zrobiłeś to w swoim tekście, Piotrze, na który zareagować mogę tylko tak: „wręcz przeciwnie, Brencz, wręcz przeciwnie”.