Rozmowa „Zakładu”: z Andrzejem Zyskiem (wydawnictwo Zysk i S-ka)
- zakladmagazyn
- 20 mar
- 8 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 14 kwi

ZAKŁAD: Jak wygląda u Was współpraca na co dzień? Czy stawiacie na luźne układy, sieć kontaktów, czy raczej macie jasny, hierarchiczny podział ról i obowiązków?
Andrzej Zysk: Na pewno jest to podział bardziej luźny, mniej hierarchiczny (w klasycznym znaczeniu tego słowa). Myślę, że w tego typu strukturze ważne jest, aby procesy były dobrze, a najlepiej jak najszerzej, przedyskutowane i przeanalizowane. Tak, by z jednej strony było swobodnie, z większym sprawstwem i każdy mógł realizować się w swoim zakresie, a z drugiej - by nie powstał chaos i by nie być zbyt przytłoczonym.
To też chyba było jedno z największych wyzwań wielu polskich wydawnictw, które rozrosły się do nieco większych firm (nieco, ponieważ nawet tzw. duże wydawnictwa to wciąż w większości przedsiębiorstwa liczące od kilkunastu do kilkudziesięciu pracowników). Zaczynały jako małe zespoły, często kilkuosobowe. W tamtym czasie najważniejsza była elastyczność - każdy zajmował się każdym procesem „w jakimś stopniu”. Jednak gdy firmy urosły, stało się to niemożliwe i zbyt wyczerpujące - wtedy pojawił się podział ról.
Wadą systemu mocno hierarchicznego (tradycyjnie postrzeganego), według mnie, jest (generalnie) słaby przepływ informacji oraz to, że zbyt często może pojawiać się niezdrowa rywalizacja. A jednak wydawnictwa muszą się ciągle zmieniać i dostosowywać do nowych okoliczności (jak to mówią ekonomiści, często pracują „w warunkach niepewności”), dlatego tak ważne jest by zespół sobie ufał, rekomendował zmiany i rozumiał siebie nawzajem. A niejednokrotnie może to być trudne, bo np. redakcja zazwyczaj „operuje w przyszłości” - pozyskuje licencje, redaguje czy generalnie pracuje nad książkami, których efekt pojawi się dopiero za jakiś czas. Często pomiędzy początkiem a końcem tego procesu wiele się zdarzy, a możliwości reakcji na te wydarzenia okazują się bardziej ograniczone, niż byśmy chcieli. Z drugiej strony jest tzw. handlówka, która „operuje w teraźniejszości i niedalekiej przeszłości”. Większość przewidywań opiera się na tym, co się już wydarzyło (często niedawno), lub na tym, co właśnie się dzieje – szybko reaguje i podejmuje decyzje. Inaczej postrzegają też przeszłość – ponieważ czas od podjęcia decyzji do jej wpływu na rzeczywistość jest znacznie krótszy, ich porady są zazwyczaj bardzo konkretne, nastawione na „tu i teraz”. Dlatego właśnie kluczowa jest komunikacja - by zrozumieć, że każdy operuje na nieco innej płaszczyźnie. Gdy to się wydarzy, poprawia się atmosfera, a zamiast możliwych pretensji każdy zyskuje dodatkową wiedzę i sam najlepiej wie, kiedy oraz jak ją wykorzystać w swojej specjalizacji. Obie perspektywy są istotne – zarówno nadmierne skupienie na przyszłości, jak i zbyt duża koncentracja na teraźniejszości mogą prowadzić do błędów.
ZAKŁAD: Co w pracy zespołowej bywa najtrudniejsze? Czy da się podejmować decyzje tak, żeby każdy miał na nie wpływ, a jednocześnie nie ugrzęznąć w chaosie?
AZ: Zacznę od drugiej części, ponieważ jest powiązana z poprzednim pytaniem. Tak, choć właśnie kluczowe jest odpowiednie zarządzanie procesami - kiedy wiemy, „w jakiej przestrzeni operujemy”, podejmowanie decyzji przy udziale znacznej części zespołu wydawnictwa jest dużo prostsze. Każdy dział i każda osoba wnosi wartość ze swojej dziedziny, w której się specjalizuje - dzięki temu możemy spojrzeć na wiele problemów z różnych stron. A co jest najtrudniejsze w pracy zespołowej? Myślę, że tutaj kluczową rolę odgrywa struktura pionowa (która wbrew pozorom, w swobodniejszej strukturze ma dość istotne znaczenie, jeśli nie chcemy chaosu, a co za tym idzie – by praca nie była zbyt przytłaczająca dla wszystkich). Każda osoba z zespołu postrzega różne aspekty wydawania książek trochę inaczej. Jedni wężej, ale bardziej szczegółowo. Inni będą patrzeć znacznie dalej, ale wraz z tą perspektywą mogą nie dostrzegać pewnych detali. Dlatego ważne jest, żeby te osoby, których zadaniem jest patrzenie szerzej, potrafiły moderować dyskusje, pokazywać inne zdanie (drugiej strony) - czasami na przykład poprzez integracje, jak w przykładzie z redakcją i działem handlowym - i ostatecznie, gdy zdania będą się różniły, podjąć odpowiednią decyzję, mając to wszystko na uwadze. To dotyczy przede wszystkim sytuacji, w których decyzje wymagają zaangażowania kilku działów.
ZAKŁAD: Czy w branży wydawniczej można mówić o "zawodowej solidarności"? Czy wydawnictwa i autorzy faktycznie się wspierają, czy każdy gra przede wszystkim na siebie?
AZ: Pewnie co osoba, to inne doświadczenie. Myślę jednak, że ona istnieje. Jeśli popatrzymy na dyskusje o rynku książki, to możemy zauważyć, że nie ma wielu różnic zdań co do definicji problemów - w większości rozmowa dotyczy jakie są możliwe rozwiązania i jakie przyniosą skutki. I tu oczywiście różnice mogą być istotne, jednak według mnie to wskazuje, że jednak sporo ludzi ma poczucie, że „jedzie na tym samym wózku”.
ZAKŁAD: Ta „jazda na tym samym wózku” nie doprowadziła jednak dotychczas do utworzenia swojego rodzaju koalicji, która walczy z tymi problemami. Mówi się wręcz, że takie działania bywają sabotowane przez różne składowe rynku. Czy sądzisz, że jeśli doszłoby do ich rozwiązania, to skorzystaliby na tym wszyscy, czy tylko nieliczni? Najmniejsi czy najwięksi? Czy może jednak pewnego rodzaju rynkowa solidarność to tylko deklaracja, bo każdy sobie rzepkę skrobie.
AZ: Nie, myślę, że to nie tylko deklaracja. Ale od definicji problemów do znalezienia wspólnego rozwiązania jest niestety długa droga. A po drodze spotykają się różne perspektywy. Z jednej strony, jak to było opisane w ostatnim raporcie o stanie rynku książki, jest oligopol po stronie dystrybucyjno-detalicznej (trzeba pamiętać, że ekonomicznie nie oznacza to, że rynek książki jest oligopolem, a, że dystrybutorzy i detaliści mają znaczną przewagę negocjacyjną nad wydawcami), z drugiej jest bardzo wysokie rozdrobnienie wydawnictw. Wiele z nich by się dostosować do tych warunków przyjęło mocno różniące się od siebie strategie. Jedni postawili na internet - niektórzy na księgarnie internetowe, inni bardziej na streaming, a pozostali na przykład starają się nadal mocno działać na tradycyjnym rynku stacjonarnym. Dużo jest też nowych wydawnictw, bo ostatecznie, mówiąc znowu ekonomicznie, bariera wejścia nie jest bardzo wysoka. Pojawienie się nowych wydawców jest dobre, pokazuje też, że z punktu widzenia współczesnej ekonomii, ta część tego rynku jest jednak dość zdrowa i występuje racjonalna konkurencja - są też przejścia autorów miedzy starymi a nowymi wydawcami, a także w drugą stronę. Ale wraz z tym pojawia się też właśnie sporo różnych perspektyw - jak znaleźć złoty środek, gdy doświadczenia będą tak różne, a każde z nich jest zarazem prawdziwe? Jednocześnie jest też wspomniany już oligopol. Siła negocjacyjna podmiotów z tej grupy względem wydawców jest wysoka, jednak równocześnie mocno konkurują między sobą, bardzo często poprzez oferowanie wysokich rabatów czytelnikom. Dlatego dla czytelników krótkoterminowo jest to sytuacja bardzo dobra, bo ceny zostają obniżone (co do zasady, bo tutaj można by długo dyskutować czym jest cena detaliczna na rynku książki). Jednak w dłuższej perspektywie, gdyby okazało się, że podmiotów po stronie detaliczno-dystrybucyjnej będzie jeszcze mniej (a przy takiej konkurencji i nierosnącym rynku jest to jednak wysoce prawdopodobne), nie będzie to już korzystne dla czytelników. Nie będzie już konkurencji, dzięki której księgarnie internetowe oferowały im wysokie rabaty, jednocześnie wydawnictwa będą musiały ograniczać ryzyko, co wpłynie na szerokość oferty dla czytelników na naszym rynku (w takim scenariuszu również prawdopodobne jest zmniejszenie się liczby wydawców). Ciekawym przykładem jest Izrael, który z jednej strony szybko zrezygnował z tzw. ustawy o książce, bo pojawił się kryzys krótko po jej wprowadzeniu. Z drugiej, co już jest mniej dyskutowane, mija blisko 10 lat od wycofania się tego pomysłu i tamtejszy rynek generalnie co roku się kurczy (z bardzo dużym spadkiem w 2020 i lekkim odbiciem w 2021 i 2022). Prognozy, które widziałem nie są optymistyczne (względnie niedawno sprawdzałem na jednej ze stron zajmujących się danymi statystycznymi) - problem będzie się pogłębiał. Każdy pewnie wyciągnie z tego inne wnioski, ale jedno jest pewne - rozwiązanie musi być bardzo dobrze przygotowane, bo w przeciwnym razie ciągle będziemy w podobnym miejscu - dużo się zmieni, żeby ostatecznie było tak samo. Dlatego potrzeba kogoś, kto będzie w stanie połączyć te różne perspektywy, znaleźć rozwiązanie, które będzie jednoznacznie korzystne długoterminowo, ale nie spowoduje zbyt dużego zamieszania dzisiaj. Jest to trudne i odpowiedzialne zadanie.
ZAKŁAD: Jak zmienia się sposób działania wydawnictw w dzisiejszych realiach rynkowych? Czy widać jakieś nowe modele współpracy, podziału środków czy promocji?
AZ: Na pewno jest to rynek, który ciągle się zmienia. Czasami może się to wydawać paradoksalne na pierwszy rzut oka. Z jednej strony rynek jest dziś mocno zdominowany przez e-commerce, z drugiej – to właśnie e-commerce zaczyna przeżywać kryzys. Po latach nieprzerwanego wzrostu, który wyraźnie przyspieszył w 2020 i 2021 roku (w trakcie restrykcji związanych z pandemią), widać oznaki spowolnienia. A wraz z nim mogą pojawić się pierwsze trudności, choć liczę na to, że nie przybiorą one znaczących rozmiarów. W związku z tym, że internet odgrywa coraz większą rolę, to właśnie tam często kierowane są środki na marketing i promocje - od płatnych reklam w mediach społecznościowych, do influencerów. Bezsprzecznie „wielkim odkryciem” był tik tok, choć i on - jak to zawsze bywa wraz z upływem czasu - nie jest już tak wpływowy, jak to jeszcze niedawno było.
Myślę, że rynek zmaga się ze spadającą liczbą księgarń stacjonarnych, ponieważ to właśnie tam debiuty często mogły zaistnieć. Gdy w 2020 roku pojawiły się obostrzenia, mogliśmy zobaczyć naocznie jak będzie wyglądał rynek książki, gdy sprzedaż przeniesie się do internetu. I z jednej strony, rynek trwał i był w lepszej kondycji, niż wielu się spodziewało w momencie wprowadzania ograniczeń. Z drugiej strony, w wielu krajach (w Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych, ale też do pewnego stopnia w Polsce) zmieniły się decyzje zakupowe czytelników. Mieliśmy wielki renesans książek z tzw. backlisty, ale również dobrze sobie radziły nowości pisarzy popularnych. Tymczasem nie można było tego samego powiedzieć o debiutach - przebicie się na rynku było dla nich o wiele większym wyzwaniem.
Oczywiście, aspekt psychologiczny również odegrał kluczową rolę - książki znanych autorów, często tych, które czytaliśmy w „łatwiejszych czasach”, na przykład w dzieciństwie, dawały nam poczucie komfortu, stabilności i eskapizmu. Mieliśmy też więcej czasu na czytanie - według jednego badania, na które się natknąłem, w 2020 roku Polacy średnio spędzali sześć i pół godziny tygodniowo na czytaniu. To mniej niż Czesi (tradycyjnie) czy Francuzi, ale więc niż Amerykanie czy Niemcy.
W 2020 i 2021 roku Tik-Tok stał się globalnym fenomen wydawniczym. Wypromował wiele tytułów z różnych gatunków, ale zapewne przede wszystkim z Young Adult i New Adult. Sporo z tych książek było publikowanych samodzielnie (w modelu „self-publishing”), a sukces w sieci otworzył przed ich autorami nowe możliwości - przyciągnął uwagę dużych zagranicznych wydawnictw, które zaczęły składać, często bardzo wysokie, oferty na te tytuły. Dla wielu autorów tradycyjne wydawnictwa były szansą na dotarcie do nowych czytelników.
Renomowane agencje literackie również dostrzegły ten fenomen i zaczęły ich reprezentować (wcześniej większość książek wydawanych samodzielnie obejmowała często wyłącznie rynki zagraniczne. Od tamtego momentu jednak model ten zbliżył się do klasycznego, stając się znacznie bardziej atrakcyjnym dla agentów, gdyż mogli ich reprezentować też na największym, krajowym albo szerzej - anglojęzycznym, rynku). Osobiście jestem ciekawy, jak rozwinie się ta sytuacja w przyszłości, ponieważ liczba tytułów, do których wydawnictwa będą mogły pozyskać prawa, będzie ciągle malała – niemal wszyscy autorzy wypromowani przez TikTok znaleźli już swoje domy wydawnicze. Co dalej? Czy rynek będzie coraz mocniej specjalizował się w promocji w sieci, odkrywając nowe kanały komunikacji między wydawnictwami, autorami i czytelnikami? A może pojawi się reakcja na problem sprzed kilku lat i zostaną podjęte działania na rzecz ratowania księgarń stacjonarnych, zwłaszcza niezależnych? A może jedno i drugie?
ZAKŁAD: Jak według Was będzie wyglądała przyszłość współpracy w literaturze i sztuce? Czy widzicie jakieś alternatywne sposoby na prowadzenie wydawnictwa w przyszłości?
AZ: Pytanie z serii najciekawszych, choć pewnie nasza zdolność - jako ludzi - do przewidywania w takiej makro skali nie jest za wysoka. Pamiętam jak kiedyś, zapewne dobrych kilka lat temu, byłem na konferencji o innowacjach. Prelegent pokazał wtedy jeden slajd - że zawsze po największym wzroście popularności danej technologii, wtedy, kiedy większość ludzi odpowiadała, że teraz ta technologia będzie tylko rosła i to wykładniczo, to dosłownie chwilę później przeżywała spory kryzys (czasami ostateczny) - i przykładów miał wiele. Gdy coś nagle się pojawia i jest głośne, to jako ludzie lubimy „ekstrapolować te dane”. Dlatego myślę, że jest spora szansa, ze rynek będzie ewoluował, ale będzie bliższy temu, co znamy niż nam się wydaje.
Andrzej Zysk - wydawca. Koordynuje współpracę redakcji, sprzedaży, marketingu i produkcji. Aktywnie uczestniczy w tworzeniu strategii wydawniczych, między innymi z wielkim sukcesem wprowadził na rynek Krótkie odpowiedzi na wielkie pytania, Więźniów Geografii czy nową edycję Czarnego Łabędzia Nassima Nicholasa Taleba, jest również odpowiedzialny za serię wydawniczą dzieł J.R.R. Tolkiena. Zrealizował sprzedaż anglojęzycznych praw autorskich Hardej i Królowej Elżbiety Cherezińskiej do jednego z największych wydawnictw na świecie - Macmillan Publishers.