top of page

Malika Tomkiel - Nietruskawkowy mus




Przepraszam, przepraszam! Ale to tu nie… przepraszam, proszę… pro… proszę przesunąć te ogórki. Mają leżeć z dala od pomidorów. Pomidory, ogórki, czego nie rozumiesz w tej układance? To tu nie pasuje! Kolejność jest taka: czosnek, koper włoski, ogórki. Przerwa, drzazgi na starym paleciaku, długo nic i pomidory. Babka mówiła, że pomidorów i ogórków nie łączymy. Nie łączymy! No czy Ty głupia jesteś? Zanotuj. Pomidory-ogórki-nie-łączymy. Jak to aktorką porno chcesz zostać? Ty tak serio? Gdzie? Ty? W tym twoim medytacyjnym, wyjogowanym, pełnym spokoju świecie chcesz cycki do kamery pokazywać? Aaaa to ty taka! Taką metaforą do mnie, że niby ogórki z pomidorami przypadkiem chcesz położyć na jednym stole. Francuskie métaphore, koronkowe biustonosze, papieroski, wielkie światy. A ludzie patrzą, ludzie patrzą…


No i co z tego? Spoglądam z nad kubka z kawą na słownik języka polskiego, gdzie słowo „wybór” już dawno naznaczono krwią, potem i łzami. Może w ogóle napisano je strużką cieknącą z palca, bo słowo „wybór”, w najprostszym tłumaczeniu, wiąże się z nadaniem pierwszeństwa jednej z opcji leżącej na stole. Nie ma w tym teoretycznie nic złego – nie dostrzegam braku taktu w świadomym podjęciu decyzji i konfrontowaniu się z wieloma możliwościami – to dojrzałe i generalnie tak się robi, mając dowód w portfelu. Chodzi jednak o to, że już w ustach filozofów, „wybór” stanowił mistyczne przekleństwo współczesnego świata. Podejmowanie wyboru naznaczone było: cierpieniem, skrajnościami i (często) poświęcaniem samego siebie dla innej jednostki bądź idei. Nie lubię brukselki, to nie lubię. Albo lubię od święta i to jest ok.


Z całą pewnością próbę problematyki „wyboru” najłatwiej byłoby przedstawić na żywych przykładach. Zrobię to, bo sama jestem żywa przez siedem dni w tygodniu i doświadczam nietruskawkowego musu podejmowania decyzji – czasem w brutalny sposób. Buddyjska droga środka medytuje gdzieś wysoko w górach, podczas gdy przeciętny człowiek każdego ranka wybiera pomiędzy hiperszczęściem a nieszczęściem, zdrowiem a chorobą, byciem w związku a skrajną samotnością. Podobne rzeczy spotykają nas w pracy, na uczelni i oczywiście offline, gdzie widmo oceny wciąż przesuwa w lewo bądź prawo albo daje zero gwiazdek na Google’u.


Opowiem wam o pewnym przykładzie. Mam koleżankę, która boryka się z bezpłodnością od bardzo wielu lat (to jest ten moment, gdy uśmiecham się ze zrozumieniem do każdej pary przechodzącej w życiu przez podobne problemy). Rzecz w tym, że owa koleżanka, Kasia jej na imię, jasno komunikuje, że nie doświadcza w rozmowach z drugim człowiekiem zrozumienia. Wie, że nie wszystko w życiu jest zero-jedynkowe i to, że wraz z partnerem chcą założyć rodzinę nie oznacza, że musi żywić sympatię do każdej małej istoty. To tak nie działa, a wracając do poczęcia: może nie jest ono możliwe teraz, ale za rok, dwa bądź trzydzieści trzy miesiące zdecydują się z partnerem na proces adopcji? Może ich sytuacja się zmieni, system zaproponuje coś zupełnie nowego, co sprawi, że dojdzie do jakiegoś zewnętrznego twistu? Nie wiadomo. Kasia i jej partner chcą mieć dzieci, ale są zmęczeni. Kasia i jej partner chcą zwyczajnie odpocząć, bo męczy ich podejmowanie ciągłych decyzji, kroków, przymus tłumaczenia się przed znajomymi, zamiast pobyć w sobie. Ze sobą. Niezdrowy „wybór” w wielu przypadkach prowadzi do usprawiedliwiania się i rosnącego poczucia winy, a co za tym idzie – paraliżu woli.


Paraliż woli dobrze znany jest w świecie psychologii i skupia się na tym „co ludzie powiedzą”. Uważam, że poza przegenialnym brytyjskim humorem w serialu z Bukietową, splot tych trzech słów nie ma człowiekowi nic dobrego do zaoferowania. Co ludzie powiedzą? Często za wiele. Skupianie się na tym, co pomyślą o nas inni sprawia, że podejmowany przez nas wybór nie jest czymś, co trzymamy we własnej dłoni. Ktoś ściska ją za nas. Wypaczamy emocje. Ich bliższe poznanie i zrozumienie własnych potrzeb zamiatamy pod dywan, po którym depczą: ciotka, pan ze sklepu i szef. Paraliż woli sprawia, że obawiamy się, że podejmując wybór zawiedziemy inne osoby i tym samym skazani będziemy na społeczne odrzucenie. A możemy być pełnią.


Używając słowa „pełnia” wcale nie mam na myśli tłumaczenia swoich stanów emocjonalnych fazami księżyca świecącego na niebie. Myśląc o sobie jako o pełni, łatwiej zrozumieć, że nie musimy współgrać z każdym trendem, który narzuca na nas współczesne społeczeństwo. Wyobrażając sobie okrąg, widzę narysowane na nim dziury, zadrapania, czasem niespójne elementy, ale to właśnie one tworzą pewnego rodzaju historię do opowiedzenia. Nie musisz być przez cały czas wesoły. Nie musisz być smukła i chodzić każdego dnia w spódnicach. Gdy słyszę hasło „poukładaj sobie życie”, to myślę, że poukładać można ewentualnie puzzle, a nie coś tak płynnego i zmiennego, jak egzystencja. Życie to nie pudełko pełne elementów, które idealnie muszą do siebie pasować. Życie jest żywe – pełne sprzeczności. Dlaczego możemy być pełnią i składać się z wielu części. Jasnych i ciemnych. Spokojnych i ekspresyjnych. Pomidorów i ogórków.


Smarujmy więc kanapkę dżemem i ketchupem. Tańczmy wieczorami na rurze, a w dzień wąchajmy te przez „ó” i „ż” praktykując jogę. Tłumaczmy się tylko przed samym sobą, a mus trzymajmy w szklanych słoikach.







bottom of page