top of page

Karol Poręba - Antologia polskiej poezji erotycznej w odcinkach. 6: Maciej Topolski



[Erotyk jako gatunek w polskiej poezji ostatnich trzydziestu lat nie cieszył się dużą popularnością. A jednak zainteresowanie erotyzmem, cielesnością czy pornografią literacką, przejawiające się w twórczości autorek i autorów niejednokrotnie bardzo od siebie różnych, jest istotnym elementem krajobrazu poetyckiego. Antologia polskiej poezji erotycznej w odcinkach stanowi próbę pomyślenia, w jaki sposób erotyzm funkcjonuje w rodzimej liryce, zwłaszcza najnowszej. Każda odsłona cyklu składa się z jednego wybranego wiersza i krótkiego komentarza. Odcinki, choć w zamierzeniu autonomiczne i doraźne, razem tworzą katalektyczną (tj. złożoną z katalektów) mapę rozmaitych form erotycznych.]

 


Maciej Topolski

cielesne


moje pierwsze ciało i moje ciało drugie

moje wszystkie martwe umęczone głodne

resztki kobiet a z nimi wstyd i długi smak

żelaza ciało ojca rozkładające się

dalekie i nachalne całowałem

kiedyś ciało mieniące się w szkłach

zachłanne i piszące w bieli

więc uwięzione na stronie

 

gdzie zniknęło? w znakach co nam zdało się cielesne

jak gdyby oddech w znakach się rozpłynęło

ciało niewarte oglądu więc nieboskie znoszące

ciemność pokorne zazdrosne

całowałem kiedyś twoje ciało

otwarte w słońcu pamiętasz

było piętą dłonią okiem krwią

i śliną moje ciało pierwsze

i ciało drugie moje wszystkie

 

 

Niech ostatnie słowa będą pierwszymi: poruszenia stanowią o istocie erotyzmu, który jest wcieleniem ruchu, przeciwieństwem zatrzymania, orficką ucieczką i pogonią, przemieszczeniem, przemienieniem. W swoim debiutanckim eseju, zatytułowanym Słodko-gorzki eros i wydanym po polsku w tłumaczeniu Renaty Lis, Anne Carson zanotowała lapidarną charakterystykę erotyzmu, która jest niezmiennie celna z tego właśnie powodu, że (wbrew naturze definicji jako takiej) sama pozostaje w ruchu: „Eros jest czasownikiem” – pisała.

 

Przyjrzyjmy się gramatyce erotyzmu w cielesnych Macieja Topolskiego. Co robisz tu, na naszej ulicy, wierszu przymiotnikowy, którego pierwsza, ośmiowersowa strofa ożywa tylko raz, animowana czasownikiem „całowałem”: jedynym, który w tym tekście występuje w pierwszej osobie, i jedynym, który gramatycznie uobecnia osobę mówiącą w tekście – rozproszoną między ciałami mnogimi, unieruchomioną w wiecznym poruszeniu? „Moje ciało pierwsze / i ciało drugie moje wszystkie”, a w nich podmiot, pomnożony w znakach i rozdany tłumowi na pustkowiu.

 

„Całowałem” – takim czasownikiem, wskazującym na gest intymny, który zwykle świadczy o miłosnym uczuciu lub bliskości rodzinnej, Topolski ucieleśnia podmiot, a rodzaj gramatyczny tej czynności to niemal wszystko, czego dowiemy się o bohaterze jego wiersza. Niemal, bo czasownik ten odkrywa również – jakże by inaczej! – czasowość: przeszłą, ale niedokonaną i wielokrotną, a więc domyślnie powtarzalną oraz niekoniecznie zamkniętą wyłącznie w tym, co minione. Skoro zaś powtarzalną, to w pewnym sensie rozproszoną, uwolnioną z okowów wyjątkowości. To słowo na wiele sposobów przez Topolskiego „nieprzymocowane”. Wybucha nieoczekiwanie w wygłosie piątego wersu utworu jak energia kumulująca się od dawna gdzieś w trzewiach tej korporalnej litanii, między naznaczonym śmiercią ciałem ojca i ciałem „mieniącym się w szkłach / zachłannym” – pragnącym, a więc składającym hołd życiu. Czasownik „całowałem” odnosi się do jednego i do drugiego, stanowi część obu fraz, jest rozproszony między bytami, tak jak bohater utworu, a wraz z nim poeta. Nie chodzi mi o zrównanie osoby mówiącej z autorem, mam raczej na myśli wykonany przez twórcę gest formalny, wskazujący na jego rolę w wierszu; gest, który Carson – niech będzie ona cichą współbohaterką tego tekstu – w zbiorze Dekreacja nazywa za Longinusem momentem wzniosłości. Topolski-poeta ujawnia się w retardacji i w przerzutni, a także w metakomentarzu zawartym w piątym wersie, gdzie orzeczenie – wstrzymane jakby do ostatniej chwili – dookreślone zostaje przy pomocy pary przymiotników: to wyeksponowane „całowałem” jest przecież „dalekie i nachalne”.

 

Przymiotniki „są ryglami bycia” – raz jeszcze sięgam do Carson, pisarki bliskiej autorowi cielesnych, która w polszczyźnie mówi (między innymi) właśnie jego głosem. W Autobiografii czerwonego, przełożonym przez Topolskiego niebanalnym poemacie-nie-poemacie, Kanadyjka pytała: „Czym są przymiotniki? Rzeczowniki nazywają świat. Czasowniki przydają nazwom życia. Przymiotniki przychodzą z zewnątrz. […] Te małe, zapożyczone mechanizmy odpowiadają za przytwierdzenie wszystkich rzeczy na świecie do właściwego im, wyjątkowego miejsca”. Jeśli więc czasowniki wprawiają w ruch, to przymiotniki są niejako ich przeciwieństwem – unieruchamiają byty, łącząc je z ich indywidualnymi cechami.

 

Cielesne Topolskiego, tekst z jego debiutanckiej książki na koniec idą, którą wieńczy koda powtarzająca tytułową frazę i odnosząca się do nieuchwytności rzeczy w języku (choć nie tylko), jest zapisem ruchu, czasownikiem Erosem w czystej postaci. Nawet kluczowy rzeczownik w wierszu, zaakcentowany także w jego tytule, a więc „ciało”, jest pomnożony, staje się znakiem pełnym i pustym zarazem, który na koniec idzie, wychodzi i nigdy nie wraca. Krystyna Miłobędzka pisała kiedyś w liście do Tymoteusza Karpowicza: „Nie tyle omijam rzeczowniki, co mam niewiele takich rzeczy i osób, z którymi jestem bardzo mocno uczuciami związana. A tylko te – «prawie ja» – potrafię powiedzieć, to one wywołują tekst, szukają czasowników. […] Mało rzeczowników? Moja wina, powinnam mieć więcej (więcej serca?)”. W cielesnych Topolski rzeczowników ma pod dostatkiem (pięta, dłoń, oko, krew i ślina…), ale serca – tak pojmowanego i opatrzonego retorycznym znakiem zapytania – jakby mniej. O sercu ani słowa, mimo że ciało w wierszu rozkłada się na czynniki pierwsze, ogląda się je otwarte, w pełnym słońcu. W korporalnej szczodrości tego wiersza kryje się jakaś forma zachłanności i nienasycenia, głodu (także erotycznego): wszystkie ciała w wierszu – pierwsze i drugie, wszystkie – to ciała zapisane „w bieli / więc uwięzione na stronie”; to ciała, które zniknęły, rozpłynęły się w znakach, pozostawiając po sobie pustkę, światło dzielące utwór na dwoje i kursywny głos skądinąd. Bohater tego tekstu także jest skądinąd: jest splotem ukochanych ciał, w którym żyją ich poruszenia, gesty i myśli, ich codzienność – jest liczbą mnogą, jak wiersz, jak wszystko.

 


 

Comentários


Os comentários foram desativados.
bottom of page