top of page

Filip Matwiejczuk - Ostatni przed emigracją zarobkową czas spędzony w Mrągowie...


grafika, Aleksandra Górecka



...wybór z dziennika.



20.02.2023


Pomimo piania koguta powylegiwałem się jeszcze trochę, ale nie tak długo, jak zwykle, bo wczoraj poszedłem już nieco wcześniej spać. Się przyzwyczajać do tzw „normalnych” godzin snu, ponieważ na dniach w mojej norze mają nocować gnomy z sąsiedniego lasu. Mam nadzieję, że nie będzie ich więcej, niż dwa. Zaszedłem do spichlerza wziąć trochę wiórków zaczarowanych, suszonych grzybów (trochę tych pobudzających i trochę tych osuwających w niepamięć lęki). Tych pierwszych zacząłem brać ostatnio tyle, że aż zacząłem zapisywać podejmowaną ilość na tablicy przy moim inicjalne. W norze zagotowałem czajnik na ogniu, wsypałem wiórki do kubka i tak wymieszane zalałem wodą. No nic, pora popracować. Wyjąłem ze skrzyni księgi, wziąłem pergamin i przygotowałem wróble pióro do robienia notatek. Coś tak pociemniało i znad mojej głowy zaczęło bić zimno; wyjrzałem zza drzwi i było tak, jak myślałem – śnieg. Nie było jakoś zimno. Popada, popada, wszystko stopnieje i będzie chlapa. Wróciłem do lektur. Z grzybni wrócił tata. Zaszedłem do jego nory. Powiedział mi, że będzie u mnie nocować ciotka. Trochę mnie to zirytowało, ale ukryłem gniew i zapytałem dlaczego tak. Powiedział mi, że mama dziś poszła pomagać ludziom w ogrodzie, a ktoś musi zająć się babunią. Starej babuni już się w głowie kompletnie pomieszało, w jej głowie nie ma już woli, to się wszystko rozprzęgło i układa się jak bez ładu ni składu. Niby ma przy niej czuwać wujaszek, ale on od lat przesadza z odurzaniem się grzybami i chyba teraz ma prawie tak poprzestawianie w głowie, jak babunia. Niby jej pilnuje, ale byle jak i tylko wrzeszczy, bo nie może pojąć, że ona już niczego nie rozumie. A na radzie wioski nikt nic z tym nie zrobi, bo byśmy musieli poprosić czarodzieja o zaprzestanie zaklinania grzybków tak, by w głowie robiły milej. Wioska nie chce z tego zrezygnować, a i wydaje mi się, że czarodziej sam lubi poużywać. Poszedłem do placówki pocztowej, czekały tam na mnie nowe księgi. Dostałem tylko dwie, reszta jeszcze nie przyszła od ludzi. Wróciłem. Jeszcze trochę postudiowałem, a wieczorem poszedłem do Kaczeńca pomagać mu wybrać najlepsze bajki na wizytę w pałacu.


21.02.2023


Piszę nie na świeżo, tylko z następnego dnia. Przez to, że czytałem i czytałem, czytałem, miałem już dość i nie mogłem pisać. Zamiast tego mitrężyłem i poszedłem spać.


*


Następnego dnia Kaczeniec był zajęty. Wiedemann gdzieś poszedł o osiemnastej i poprosił mnie, żebym mu napisał pytanie na wieczór, bądź na rano, czego nie zrobiłem, ale stwierdził, że nie ma problemu. Od jakiegoś czasu jestem trochę napięty. Codzienne ćwiczenia, zwyczaje, lektury. Ilości wypijanego naparu grzybowego. Jeszcze muszę przeglądnąć zmiany w książce Kopcia, zanim wyśle do Sęczyka. Gburowaty Gnom z głębi lasu ma zaczarować bajki Kopcia. Dobrze, że nie muszę z nim pracować (znaczy z Gburowatym Gnomem; nie wiem jak się rozmawia z takimi odludkami (ciekawe czy Sęczyk zna jego imię?)). Matka wróciła z pracy w ogrodach i przyniosła z portu rybę. O tej godzinie jakoś uaktywniło mi się czytanie i ślęczałem przy lampie z nosem w księgach do piania koguta. Zdecydowanie lepiej pamiętam czas od piania koguta, niż dzień poprzedni. Rano przeczytałem list od młodszego brata, bo akurat przyszła wiewiórka pocztowa. Pisał, że już wrócił do pracy w porcie z podróży. On jest dumą naszej rodziny, bo jako pierwszy gnom zajmuje się zarabianiem we flocie handlowej. Nikt nigdy by nie pomyślał, żeby gnom pływał na statku i zajmował jakiekolwiek decyzyjne stanowisko na statku. W liście wyraził radość z tego, że kupiłem mu księgę z wierszami zebranymi Kawafisa.


Przeczytałem Podróż Arysty po Lotaryngii Piotrowskiego, trochę Szpindlera i dość dużo Złotego robaka.


Odebrałem przekaz pocztowy z resztą ksiąg. Tylko fragment Jopek o dramaturgii Piotrowskiego, Rzecz o Alkasynie i Nikolecie (już czytałem to, ale treść i wydanie tak mi się podobały, że aż musiałem sobie sprawić własny egzemplarz), Salambo Flauberta, Podróż bez dna Okriego, Improwizatorzy Wole Soyinki, Ciesielski gotyk Gaddisa oraz Imagina Marii Konopnickiej.


22.02.2023


Poranek tego dnia zapisałem już trochę wczoraj jako to „po pianiu koguta”. Poszedłem spać o dziewiątej. Miałem sny, których nie pamiętam już (wiem, że były stresujące). Jestem wielkim kogutem i noszę buty. Dowiedziałem się, że Ossolineum wyda Berga Quinn po polsku, co mnie ucieszyło, bo czytanie tego po angielsku było dla mnie dość problematyczne. Berg, Berg. Berg jest mądrym gnomem, mieszka pod samotnym drzewem (ale mówię teraz o moim Bergu, a nie o powieści Ann Quinn). Berg hoduje kury. Krążyła bajka o tym, że jak przyjdzie się do Berga, to on rozwiąże wszystkie twoje problemy (ale – rzekomo – nigdy miało go nie być). Dlatego Berga cały czas nawiedzają gnomy, a czasem nawet i ludzie. Przeniósłby się, gdyby nie kury. Jestem jednym z kogutów i pilnuję grzędy. Walczę z lisami; jestem wielkim, zaczarowanym kogutem. Noszę buty, a czasem nawet palę papierosy. Mam naszyjnik z lisich zębów. Berg posiada dziwnego koguta. Czarodziej go tak zaklął? A może szalony naukowiec eksperymentował na nim? Wydaje się być inteligentnym nie mniej, niż gnom, ale nikt się nigdy z nim nie skomunikował. Chodzą pogłoski, że Berg z nim gada, ale mnie mówił, że to bzdura i nieważne jak ten kogut mądry jest, to i tak nie posiada kompetencji komunikacji. Dziwne wyrażenie, ale podoba mi się. Lisy… Darek Foks uznał, że młodzi nie wiedzą co to debiut, na co ja krzyknąłem: hej! Debiut powieściowy ktoś może napisać, żeby później ktoś go przeczytał! Na co odpowiedział, że jestem zuchem, na co się speszyłem i powiedziałem coś, co nie wydało się interesujące dla nikogo (chyba coś o komunikacji, nie jestem pewien, bo nie chcę pamiętać o tym wybiciu się z tak triumfalnego momentu) – Foks na to kiwnął głową. Nie mogłem stwierdzić, czy się zgodził, czy zrobił tak polubownie. Tak bym opowiedział, gdyby to było spotkanie, ale to była komunikacja w internecie.


Witol wysłał mi list (jako plik .rtf na Messenger):


Szanowny Panie!


Jak zapewne Panu wiadomo, niedawno wyruszyłem na długo wyczekiwaną ekspedycję badawczą na Islandię, gdzie mam w planach rozeznać się ile pradawnych zwyczajów przetrwało wśród mieszkańców tutejszej prowincji. Badania będę prowadził zarówno terenowo, jak i w archiwach biblioteki uniwersyteckiej miasta stołecznego Reykjavíku, w którym aktualnie rezyduję studiując mapy i aktualizując plan podróży, który stworzyłem będąc jeszcze w ojczyźnie.

Moje lądowanie na wyspie nie nastrajało szczególnie optymistycznie. Porywisty wiatr niósł drobne krople deszczu przez jałowy krajobraz w całości pokryty zastygłą lawą, niczym niedawno zakrzepłą krwią jakiejś ogromnej istoty. Stalowa pokrywa chmur rozciągała się po horyzont, gdy podróżowałem w większości pustą drogą wiodącą w kierunku stolicy. Wrażenie pozaziemskiej obcości przenikało moją duszę, jakgdybym znalazł się w domenie sił dużo starszych i poteżniejszych niż człowiek byłby w stanie sobie to wyobrazić. Fakt, że relatywnie cały ten krajobraz był tak młody, tylko dobitniej uświadamiał jak mała jest nasza ludzka historia w obliczu epok geologicznych, które ją poprzedzały i jak szybko jesteśmy w stanie przeminąć, gdy nasze szczątki skryją się pod kolejnymi warstwami gleby, tak jakby nasza cywilizacja miała nigdy nie istnieć.


Przejęty takimi ponurymi rozważaniami przybyłem ostatecznie do miasta, które witało mnie wpierw zindustrializowanymi rubieżami, potem zaś rozległymi przedmieściami podobnymi do wielu skandynawskich osiedli - schludnymi i neo-modernistycznie nudnymi, co mocno kontrastowało z unoszącą się nad okolicą aurą, tak jakby mieszkańcy tutejsci próbowali skryć się przed przytłaczającą naturą w rozpędzony taśmociąg samopowielającej się nowoczesności i produkcji przemysłowej. Dopiero zbliżając się do centrum dało się odczuć lżejszy już charakter europejskiej stolicy, która wciąż wspominała swoją rybacką przeszłość kolorowe domki obite blachą falistą, sąsiadowały nierzadko z przedwojennymi kamienicami i gmachami muzeów i urzędów, wszędzie podobnych, wznoszonych w klasycznej jeszcze wersji moderny. Nie mogąc dojść do jednoznacznych wniosków, czy miasto podoba mi się, czy też nie, rozlokowałem się w pokoju hotelowym niedaleko biblioteki uniwersyteckiej i dręczony niespokojnymi myślami zapadłem w lekki sen właściwy takim podróżom.


Dzisiaj z samego rana udałem się na spotkanie z tutejszym profesorem antropologii Asmundurem Magnussonem, z którym rozmawiałem o możliwościach badań terenowych. Profesor poinformował mnie, że o ile dotrzeć do wielu interesujących z punktu widzenia naukowego miejsc dotrzeć jest na razie dość łatwo, to sytuacja może zmienić się dramatycznie, gdy spadnie pierwszy śnieg. Wtedy nie obejdzie się bez specjalnego samochodu terenowego, albo wręcz skuterów śnieżnych, gdybym planował dostać się do odległych ludzkich wspólnot. Z dalszej rozmowy dowiedziałem się, że choć stolica i większe ośrodki miejskie są dość dobrze rozwinięte, to w wielu odciętych od reszty świata lokacji wciąż praktykuje się stare obrzędy, jednak mieszkańcy bywają niezwykle skryci i niechętnie dzielą się wiedzą na ich temat. Na mapie wskazał kilka możliwych kierunków, między innymi Sæból i Flateyri, Raufarhöfn, Djúpivogur oraz Grafarkirkja.


Resztę dnia zamierzam spędzić na przeglądaniu tutejszej literatury, tymczasem w załączniku przesyłam Ci ksero jednej z książek, która w jakiś sposób wydała mi się intrygująca choć chyba nie ma zbytniego związku z przedmiotem moich zainteresowań. Może będzie dla Ciebie inspiracją.


Niecierpliwie czekam na wiadomości na temat stanu Twoich dociekań.

Z wyrazami szacunku,


Dawid Witkiewicz


Wspomniane „ksero”, to był plik .pdf z papierową grą RPG De profundis. Wychodzi na to, że na Islandii czeka mnie pogrążenie się w odmętach szaleństwa.


23.02.2023


Zaczyna się to tak: o siódmej jeszcze nie spałem. Zszedłem na dół i zamieniłem dwa-trzy słowa z mamą. Wytknęła mi, że ostatnio nie zarabiałem. Speszyłem się. Coś pobzdurzyłem i poszedłem na górę. Ciekawe, czy zobaczyła mój tatuaż na nodze. Mam nadzieję, że nie (haha). Poszedłem na górę, ale wróciłem na dół zakomunikować, że jeszcze mam wszystkie euro, jakie miałem. Mama mnie uspokoiła. Powiedziałem, że trochę boję się wyjazdu na Islandię i zmiany stylu życia. Dopytała się, czy się boję, ja na to, że tak. Zaproponowała mi zjedzenie śniadania, co zrobiłem. Cały czas na dole była babcia, miała inhalacje i zadawała te swoje pytania (oraz zwracała mi uwagę, że jestem na bosaka).


-


20 lutego gnom pomieszał mi zmysły swoją magiczną miksturą. Nie jestem pewien tego, co robiłem i dziwią mnie wpisy z dziennika. Niby w moim stylu, ale średnio mi się to podoba. Niby wszystko jest tak, jak być powinno, ale coś jest nie tak. Szczególnie sen, to szczególnie zaburzona kwestia. Czuję niepokój. Powinienem uważać na gnomy.


-


Gnomy są dziwne. Jednocześnie mam wrażenie, że to wszystko, co sobą prezentują, jest tym, czego w moim życiu brakuje i że ich pojawienie się miałoby jakoby wyleczyć świat. Pomimo tego, co się wydarzyło w poniedziałek, wciąż nie jestem w stanie stracić zaufania do nich. Może ten dziwne amok, przez który przeszedłem, to coś, czego właśnie potrzebuję? Przez te dni po prostu przeszedłem. Nie towarzyszyły mi głębsze emocje, a jednocześnie do dzisiaj czuję podnietę. Wszystko stało się intensywniejsze, a wszystko co robiłem tak nieznaczące.

Nie jestem pewien, czy to gnom tu za mnie pisał, czy może ja pomyślałem, że jestem kimś innym – gnomem, a może po prostu stałem się magicznym gnomem i żyłem jak magiczny gnom. Wiem, że kiedy poczułem, że spadły ze mnie wszystkie więzy, to została jedynie pasja do życia (nawet tak błahego), a wszystko co robiłem było tym, czego chciałem. Moje życie w prostym łażeniu po lasku było przygodą. Każda roślina, grzyb, owad (jakiekolwiek życie) miało swoją nazwę, swój sens, swoją intensywność. To, co normalnie byłoby dla mnie tylko szczegółem, plamką, czymś tam, to kiedy byłem gnomem – ze wszystkim byłem zżyty i świat miał dla mnie o wiele większe znaczenie. Nie „chodziłem” a „chodziłem po czymś” (niestety nie jestem w stanie już odtworzyć co to było, ale składało się na to sporo nazw, wiedzy, wspomnień, właściwości i skojarzeń).


-


Mam wrażenie, że to jeszcze we mnie siedzi i pomimo tej całej wspaniałości nie wiem, czy mogę zaufać moim wrażeniom. Czy wróciłem do „siebie”, ile jest jeszcze we mnie gnoma i na ile percypowany przeze mnie świat jest jeszcze prawdą. A może to już tylko jakaś iluzja? I czy mogę żyć jako człowiek, wśród ludzi, kiedy już raz mogłem być gnomem? Byłem kurą?


-


Jestem w stanie stwierdzić (jeśli założę, że jestem już w absolutnie sobą i że patrzę na prawdziwy świat), że list od Witola jest prawdziwy, że książki, które otrzymałem, są prawdziwe, że naprawdę przeczytałem, to co zapisałem, że przeczytałem, że naprawdę wyjdzie Berg po polsku i komunikowałem się na facebooku (przez komentarze) z Darkiem Foksem.


24.02.2023


W samym środku swojego ciała, posiadam labirynt, po którym przechadza się gnom. Nie szuka wejścia, ani niczego, tylko tak sobie chodzi. A ja jestem niespokojny. Poszedłem spać o piątej, wstałem o wpół do dwunastej i czytałem Plecami przy ścianach Mieczysława Piotrowskiego. Muszę zacząć się sprężać. Kończę z Wiedemannem pisać o biografii Miecia, teraz szybko przejdziemy przez recepcję, a potem już dzieła, a ja jeszcze Ogrodników nie przeczytałem. Powinienem więcej czytać, ale nie mogę szybko pochłonąć tak gęstej twórczości.


O czternastej wziąłem prysznic. Mam grzybicę skóry gładkiej, ale od przyjazdu do Mrągowa stosuję clotrimazolum. Pod i nad lewą piersią mam jasne, brązowe plamki, a na lewym barku miałem taki spory placek. Na moim karku występował świąt. Od kiedy stosuję wspomniany krem i dokładnie szoruję wyżej wymienione miejsca, to grzyb ustępuje. Czasem mnie zadziwia, a czasem przeraża, że moje ciało może być środowiskiem życia.


Wybrałem się do Kauflandu zrobić zakupy z listy, którą zostawiła mi mama, czyli wszystkie potrzebne składniki na zupę tajską. Przy wyjściu z domu piętrzył się spory stos drewna w pieńkach do porąbania. To prezent od kolegi ojca, ale dla mnie to udręka. Tata nie będzie tego nosić, jest już starym człowiekiem, a kolana mu dokuczają (chętnie sam by to zrobił, ale nie mogę na to pozwolić). Dziś było zbyt mokro, ale od następnego dnia będę musiał przynajmniej przez godzinę poprzewozić w taczkach ile się da. A i jeszcze piwnica do sprzątania dla brata.


W Kauflandzie zacząłem zakupy. Patrząc na kapary już myślałem o jumaniu, ale się powstrzymałem. Robiłem grzecznie zakupy. Kiedy robiłem zdjęcie połówki bagietki z podpisem „półbagietka pszenna” (naprawdę, urwane pół bagietki na półce sklepowej), żeby wysłać znajomej, to włączył się alarm z nawoływaniem, żeby klienci opuścili sklep. Wyszedłem, zobaczyłem straż pożarną i poszedłem do Biedronki.


*


W biedronce zacząłem robić zakupy, ale przyszła mama i robiliśmy je razem. Kupiłem sobie ananasowego monstera. Potem podjechaliśmy pod kaufland, żeby odebrać moje buty trekkingowe Northface’a, które zamówiłem z Vinted za niewiele ponad 40 złotych. W domu je przymierzyłem i nie były na mnie dobre (spodziewałem się tego, bo rozmiar 40). Ale będą na brata (chyba Jasiek się ucieszył).


*


Dziś w wiosce odbywały się narady. Ja nie poszedłem, bo nie żyję tu na stałe – ja tylko odwiedzam rodziców. Nie mogę się doczekać, kiedy znowu wyruszę. Za tydzień chcę już być u czarnoksiężnika, ale teraz dopatrzę drobnych obowiązków, jakie mi zostały do wykonania. Kilka ksiąg do przeczytania, opracowanie paru zaklęć, ćwiczenie rymów. Chciałbym jeszcze pomóc Kaczeńcowy w jego bajkach. Bardzo mi się podobają, umiał wyrazić w rymach to, kim jest każdy mieszkaniec naszej wioseczki i każdy inny mieszkający w okolicy. Zaczynają się od prostej imitacji sposobu mówienia, ale nagle następuje zawijas i pojawia się kanonada rymów i żartów (choć mowa wciąż pozostaje prosta).


27.02.2023


Obudziłem się wpół do czwartej. To tylko chwila. Mgnienie. On wie, że powinien wstać. I wstanie jest jego. Tajemniczy, wyspany. W piżamie, a zarazem spocony. Nowy dzień powoli mu się poddaje mimo ciągłej niechęci do codziennej egzystencji.


Ja. Jest jeszcze noc. Czemu mi się tak wstało? W nocy nie przestaję żyć.


Wstać o takiej godzinie to fascynująca przygoda. Na początku wyczuwalne są lekkie mdłości, samotność, a „śniadanie” smakuje inaczej. Kawa jest wtedy dość mdła. Serce się stara bić jak trzeba, ale chyba nie jest stabilne o takich godzinach. Kompozycja bazuje na spokoju, ciszy, ale i na zbyt prędkim upływie czasu.


Powyższa abominacja wynikła z przerobienia opisu perfum produkowanych przez Teresę Werner, których nazwy nie pamiętam, bo po francusku, ale tłumaczenie jej na polski to „Nocny kochanek”.


Dzionek był jako taki pamiętam. Wiem, że miałem dobry nastrój i byłem wyspany. Zacząłęm czytać na odmułkę Wspólny pokój Virginii Woolf i mi się bardzo spodobał. Wydał mi się bardzo inspirujący i styl mnie zachwycił.


Po czytaniach i pisaniach poszedłem zrobić zakupy w biedronce, bo chciałem zrobić obiad. Kupiłem buraka, marchewkę, napój owsiany, quinche i coś tam jeszcze nie pamiętam dokładnie (na pewno monstera). Wrociłem do domu, już byli rodzice i się dowiedziałem, że trzeba jechać do rolnika zmieniać olej. Zupełnie o tym zapomniałem. Wybiło mnie to z pantałyku, ale ok, pojedziemy, nie ma problemu.


Nie jestem w stanie tego opisać, bo pisanie idzie mi dziś zbyt topornie i nie znam terminologii maszyn rolniczych.


Po powrocie do domu byłem zmęczony. Odwołałem spotkanie redakcyjne z Kaczanowskim i o 21 poszedłem spać.


28.02.2023


Wstałem o czwartej i się dobrze miałem. Czytałem Virginię Woolf, ale za dużo nie przeczytałem. Kurde, dziś jest pierwszy marca i muszę odbębnić wpisy z 27 i 28 lutego, ponieważ wtedy ich nie zrobiłem. Zblokowało mnie ostatnio, ale nie mogę tak robić, ponieważ jak pozwolę sobie na niepisanie, to potem znowu będę mieć blokadę absolutną i żadnego skupienia podczas pisania. To teraz grzecznie odbębniam brakujące wpisy. Chciałbym to załatwić krótką notatką, która byłąby przydatna wyłącznie dla mnie (przydatna poprzez reminiscencje, skojarzenia), ale w tym dzienniku nie chodzi o to, że robię go dla zapamiętywania, tylko służy mi jako warsztat pisarski. Dzięki tej pisaninie rozwijam swój styl i buduję nawyk codziennego pisania. Co najmniej jedna, bita strona znormalizowanego maszynopisu tekstu. Nie był to najbardziej ekscytujący dzień. Mama wzięła zwolneinie z powodu choroby. Zrobiłem obiad z buraków,mięsa mielonego, marchwewki, piwa. Wypiłbym jedno piwo, ale może lepiej nie, bo pogorszy mi się nastrój od niego. Monstera też nie powinienem pić, bo wczoraj od jednego dostałem sraki. Zapisek z tego dnia idzie mi zupełnie bezwładnie, ale może to dobrze. Czasem potrzeba coś odbębnić bez sensu, bo potem wychodzi z tego jakiś sens. Często tak miewałem. Kiedy piszę, to się potem dobrze czuję sam ze sobą. Jestem wtedy zupełnie sobą i fajnie jest wtedy. A poza tym lubię klikanie mojej klawiatury. Poczytałem tego dnia też trochę Benjamina, pierwsze zapiski do Pasaży z końca książki. To było na seminarium, ale nie było zbyt ciekawe – mówili wszystko to, co ja wiem albo mogłem się domyślić. Tego dnia też odwołałem pogadanę z Kaczanem, bo się źle czułem. Ten zapisek jest bezwładny i bardziej mówi o dzisiaj, ale trudno. Wczorajszy dzień był mdławy.


1.03.2023


wstałem nowonarodzony czyli w złym nastroju i nie byłem gotowy do niczego gotowy tego poranka Moloch nade mną wymachiwał dłonią i pokazywał jak mi ją na gardle zaciśnie jeśli się nie wywinę

jeśli czegoś nie wymyślę ale zrobiłem to co zwykle czyli go zignorowałem i z tym co on chce mi zrobić znowu odroczonym mogłem zjeść śniadanie i wziąć prysznic to prosta metafora kapitalizmu

ten Moloch ale za to efektowna zrobiłem co trzeba na odmulenie wykonałem kilka pompek i zjadłem jak najmniej chleba

ponieważ to chleb ciąży na ciele tak mi się wydaje że to on obniża mój ton spowalnia metrum


*


pisałem w dzienniku brakujące wpisy poszedłem do biedronki kupić pieczarki i szczypiorek oraz śmietanę na zupę pieczarkową

mama dziś nie była w pracy po południu pojawiła się bratanica bo była po szkole

czytałem dziś i słuchałem Lintona Kwesi Johnsona i to mnie wzruszało i zachwycało


*


bardzo długo mi zajęło spisanie tych dni których mi brakowało to mnie irytowało bo pomimo tego że nieźle mi się wszystko zapamiętało to i tak gorzej się pisało a i fikcja mi nie szła a ze stylu ciurkało ledwo wszystko jakoś wyszło


*


jest takie miasto gdzieś daleko to o nim powiedział mi koń to je zamieszkują jaszczurki do ludzi podobne takie na dwóch nogach chodzące poczucie humoru powierzchnie tnące to nie powinna być zasada ale czasem wyłania się dłoń z poszewki treści jaką może być język a może i nie to nie jest takie proste ale wydaje mi się że czasem potrzebny jest mniejszy farmazon dla kształtu a czasem i nie ważne by… i te jaszczury one nie są miłe za każdym razem kiedy się do jednego zbliżyłem to zaczynałem myśleć o tym jak mówię i żyję i były to myśli nie najdzisiejsze tylko takie jakimi kiedyś się posługiwałem i może to było w tym najstraszniejsze że byłem taki bezkształtny smutny i zdruzgotany ale to pozory bo one te jaszczury nie są złe one się tak bronią przed nieprzyjemnymi ludźmi one uznają ludzi tych którzy potrafią się pogodzić z własną przeszłością za tych dobrych i kiedy już wiesz jak sobie poradzić z tym jak kiedyś w najgorszym momencie pomyślałeś o świecie to wtedy jaszczury nie będą zwracać na ciebie uwagi tak jak i wcześniej nie zwracały ale będziesz już w stanie chodzić po ich mieście i zaprzyjaźnić się choćby z jednym z nich


*


Jutro jadę do Krakowa. Zaczynałem skręcać regały. Gdy już rozłożyłem wszystko co trzeba do zbicia stelaża, na którym poukładałbym donice z grzybniami i z ziołami, to zaszedł do mnie Kaczeniec. Spytałem co się dzieje? Czy dziś u mnie czytamy jego bajki? On na to, że nie o to chodzi. Chodziło o to, że dziś jest zajęty, bo musi więcej, niż normlanie wypisać listów i dokumentów. Nie chce tego na później zostawiać, chce się odgruzować już. Powiedziałem, że nie ma problemu i spytałem, czemu zmarnował czas na przyjście do mnie – przecież ja mam więcej czasu od niego, nic bym nie stracił, gdybym przyszedł do niego i został zbyty. On na to powiedział, że przyszedł z szacunku do mnie i mojego czasu. Uścisnęliśmy się za czepeczki i wróciliśmy do swoich zadań.


Niestety, ale udało mi się skręcić tylko jeden stelaż. Jak wrócę z podróży, to zbiję drugi, ale już teraz mogę zasiać zioła (z grzybami może poczekam).


bottom of page