Adrian Krysiak - Zapomniany José García
- zakladmagazyn
- 20 mar
- 6 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 21 mar

„W tragicznej desperacji brutalnie wyrywał sobie włosy z peruki”.
Carlos Díaz Dufoo, syn; „Epigramy”; przeł. A. Krysiak
Że José García Olvidado nie napisał swojej ostatniej powieści, podejrzewałem od dość dawna. Od czasu wydania przed dwunastu laty przełomowych „Pustych sofizmatów” autor, który dotąd był jednym z najważniejszych głosów swojego pokolenia, sprzeniewierzył się stylistycznemu zaangażowaniu oraz konceptualnej odwadze, i — poprzez wyraźny zwrot ku sentymentalizmowi tudzież tendencjom nihilistycznym — poniechał subtelnej ironii, by ostatecznie przedzierzgnąć się w tandetnego pamfleciarza. W ciągu tych dwunastu lat pod jego nazwiskiem opublikowano, jak wspomniałem, jedynie jeden tom, który okazał się nawet nie najgorszy, chociaż nie mógł się rzecz jasna równać z poprzednimi, z czasów jego świetności, gdy bezkompromisowe pióro, nie zważając na literackie konwenanse, eksplorowało obrzeża nonsensu oraz, wykorzystując wyrafinowane formy narracji, stanowiło przykład tego, co zwykliśmy nazywać „literaturą ergodyczną”, zupełnie jak gdyby José García Olvidado umarł kilka lat wcześniej i nikt o nim nie pamiętał, mimo iż krótka notka biograficzna na obwolucie informowała zainteresowanych, że José García Olvidado, rocznik 1963, żyje i ma się dobrze, nadal literacko i towarzysko aktywny, dopiero co otrzymał medal księcia Ferdynanda za zasługi dla kultury krajów hiszpańskojęzycznych oraz miał zamiar wystartować w najbliższych wyborach do rady miasta. Jak wspomniałem, żywię przekonanie graniczące z pewnością, że postać wspomniana na obwolucie, rocznik 1963, i autor powieści to nie jedna i ta sama osoba; co więcej, prawdopodobnie postać podana za autora i autor rzeczywisty to wiele różnych osób. Dlaczego rzucam oskarżenia, szkalując dobre imię literata, głośno wyrażając przypuszczenie, że José García Olvidado sam tej powieści nie napisał? Otóż współuczestniczyłem w jej powstaniu i wiem, że napisałem ją wspólnie z Demonicznym Karłem, i kto wie, kim jeszcze.
Nigdy go, domniemanego autora, osobiście nie spotkałem. Moim jedynym kontaktem był niejaki señor Oswaldo, od którego otrzymałem wiadomość o następującej treści: „Drogi przyjacielu! Jestem señor Oswaldo, reprezentuję interesy wybitnego pisarza, José Garcíi Olvidado. Señor Olvidado zaniemógł ostatnio na ciele i umyśle i nie może tworzyć, jak to miał w zwyczaju, dzień w dzień i noc w noc, aż do owego pamiętnego jesiennego dnia zeszłego roku — niech będzie przeklęty po wsze czasy — gdy poznał swego sobowtóra, który okazał się lepszym pisarzem od niego. Jako że nie tylko reprezentuję go jako wybitną jednostkę uprawiającą literaturę, ale też szczycę się rolą jego powiernika i przyjaciela, chciałbym złożyć Ci propozycję nie do odrzucenia. Czy nie podjąłbyś się napisania kolejnej książki José Garcíi Olvidado? Jestem właśnie w trakcie kompletowania grupy chętnych ambitnych chociaż nikomu nieznanych pisarzy bez skrupułów, którzy daliby światu kolejne dzieło mego najdroższego przyjaciela. Odpisz jak najszybciej”. Podpisane „Señor Oswaldo”. Przyznam uczciwie, że nie miałem pojęcia, kim był José García Olvidado, nigdy wcześniej o nim nie słyszałem, podobnie jak o jego sobowtórze, nie wspominając o wielce tajemniczym autorze wiadomości. Z drugiej strony pasowałem do profilu ghostwritera, którego señor Oswaldo poszukiwał, ponieważ byłem ambitny chociaż nikomu nieznany, do tego nie miałem żadnych skrupułów, toteż wykonany naprędce bilans potencjalnych zysków i strat zdecydował o przyjęciu oferty napisania wspólnie dzieła zupełnie nieznanego mi pisarza.
Kolejna wiadomość, skierowana już otwarcie do większej liczby odbiorców, zawierała wskazówki odnośnie do stylu i tematyki: „Jak zapewne wiecie, José García Olvidado, autor przełomowych «Pustych sofizmatów», jest jednym z najważniejszych głosów swojego pokolenia, znanym ze stylistycznego zaangażowania oraz konceptualnej odwagi, często korzystającym z subtelnej ironii, a jego bezkompromisowe pióro, nie zważając na literackie konwenanse, eksploruje obrzeża nonsensu oraz, wykorzystując wyrafinowane formy narracji, stanowi przykład tego, co zwykliśmy nazywać «literaturą ergodyczną». Książka, którą pragnie napisać, pragnie, a nie może, a wszystko przez ten feralny dzień — niech będzie przeklęty po wsze czasy — gdy poznał swego sobowtóra, który okazał się lepszym pisarzem od niego, traktować ma o wybitnej jednostce, o wielce uznanym eseiście, który pewnego mrocznego dnia poznaje swego sobowtóra, który, wygląda na to, jest jeszcze lepszym eseistą niż protagonista powieści. Każdy i każda z was otrzyma fragment, od którego będzie kontynuować wspólne dzieło. Czekajcie cierpliwie na dalsze instrukcje. Jeszcze jedno. Każdemu i każdej przyznany zostanie pseudonim. Żadnych nazwisk”.
Przyszło mi czekać całe dwa miesiące, tak że w międzyczasie kompletnie zwątpiłem zarówno w sensowność, jak i nawet prawdziwość przedsięwzięcia. Wiadomość jednak nadeszła i to w chwili, gdy wyobrażałem sobie, że mógłbym w końcu zrobić karierę jako prawdziwy pisarz, a nie zwykły najmita i hochsztapler, publikując awangardowy zbiór opowiadań, eksploatujący różne oblicza narracji, prowadzący do nieuchronnego wniosku, że cała literatura jest chuja warta. Bądź co bądź, bez żadnych wstępów czy powitań, señor Oswaldo stwierdził tylko lakonicznie: „Ostatnie zdanie Demonicznego Karła brzmi: «Miewam ostatnio wiele snów, właściwie to nie sny, lecz koszmary, w których miasto nakłada zuchwałą maskę indyferencji, a zazdrość występuje pod postacią już to ropuchy, już łąki, z której nie ma ucieczki, na której skazani jesteśmy na absolutną samotność, która nie zna ukojenia, gdzie katatonik rekurencyjnie śni o lepszym życiu». Kontynuuj od tego momentu. I niech ci nie pomoże żadna na ziemi rzecz”. Zabrałem się więc do pracy.
Wykoncypowałem, że opowieść koncentruje się, jak zwykle w takich sytuacjach, na opuszczonym i rozczarowanym mężczyźnie, którego kobieta wyjechała do Nowego Jorku, odbierając mu wieloletnie marzenie, albowiem to on pragnął się tam udać, by zakosztować splendoru światowej stolicy kultury, vide Paul Auster, vide Siri Hustvedt, vide Eduardo Lago, vide Teju Cole. Wtem, gdy akurat byłem w trakcie angażującego opisu ich możliwego, lecz nieurzeczywistnionego spotkania po latach, odezwał się do mnie Demoniczny Karzeł, pisząc: „Wydaje mi się, że José García Olvidado nie żyje. Jak inaczej wytłumaczyć cały ten cyrk, ambaras? Prawdopodobnie zmarł kilka miesięcy temu. Señor Oswaldo jest oszustem nad oszustami. Porzuć sny i koszmary, zdejmij maskę indyferencji, wyzbądź się zazdrości, idź na łąkę. Olvidado nie napisze swej ostatniej książki, jest już zupełnie zapomniany”.
Jak na złość, pełen wątpliwości, już następnego dnia otrzymałem wiadomość od sprawcy całego zamieszania. Señor Oswaldo chwalił część, której nie dane mu było zobaczyć, i roztaczał wizję, której każdemu trudno byłoby się oprzeć: „Świetnie ci idzie. Bardzo przemawia do mnie koncepcja opuszczonego i rozczarowanego intelektualisty, który pragnął udać się do Nowego Jorku, ale mu się nie udało. Nawiązania do Paula Austera, Siri Hustvedt, Eduardo Lago i Teju Cole’a wydają się bardzo trafne i przekonywające. Idź tym tropem i nie słuchaj Demonicznego Karła, który zazdrości ci, że być może wyjedziesz kiedyś do miasta, które jest światową stolicą kultury, do którego on zawsze pragnął się udać. Zastanów się też, czy nie chciałbyś, tym razem sam, bez tego beztalencia, którym okazał się Demoniczny Karzeł, napisać autobiografii naszego znakomitego przyjaciela, José Garcíi Olvidado, który w tej chwili zaniemógł jeszcze bardziej niż wcześniej, gdy spotkał swego sobowtóra, który okazał się lepszym pisarzem od niego, więc wypadałoby zacząć spisywać wspomnienia jednego z najważniejszych głosów swojego pokolenia, którego bezkompromisowe pióro — nie zważając na literackie konwenanse — eksplorowało obrzeża nonsensu oraz, wykorzystując wyrafinowane formy narracji, stanowiło przykład tego, co zwykliśmy nazywać «literaturą ergodyczną», bo co prawda José García Olvidado, rocznik 1963, żyje i ma się dobrze, pozostaje literacko i towarzysko aktywny, dopiero co otrzymał przecież medal księcia Ferdynanda za zasługi dla kultury krajów hiszpańskojęzycznych oraz ma zamiar wystartować w najbliższych wyborach do rady miasta, ale z drugiej strony nigdy nie wiadomo, jak długo będzie się cieszył jako takim zdrowiem, Bogiem a prawdą ostatnimi czasy czuje się gorzej i zaczął nawet rozważać rezygnację ze startu w wyborach, musimy być przygotowani na najgorsze, czyli na autobiografię”.
Co tu dużo mówić, powieść ukazała się na wiosnę i, zważywszy na okoliczności, cieszyła się nawet jako takim powodzeniem. Nie zdając sobie sprawy z absurdalności zarzutów, krytycy wytykali nam, prawdziwym autorom, w tym mnie i Demonicznemu Karłowi, kimkolwiek był czy była, że dominuje w niej sentymentalizm tudzież tendencje nihilistyczne, że poniechaliśmy subtelnej ironii, by ostatecznie przekształcić nieprawdziwego autora w tandetnego pamfleciarza, zupełnie jak gdyby José García Olvidado umarł kilka lat wcześniej i nikt o nim nie pamiętał, mimo iż krótka notka biograficzna na obwolucie informowała przecież, że José García Olvidado, rocznik 1963, żyje i ma się dobrze, pozostaje literacko i towarzysko aktywny, w końcu dopiero co otrzymał medal księcia Ferdynanda za zasługi dla kultury krajów hiszpańskojęzycznych oraz miał zamiar wystartować w najbliższych wyborach do rady miasta. Wyniki sprzedaży napawały jednak optymizmem, podobnie jak miejsce w pierwszej piątce najlepiej sprzedających się książek miesiąca na wyprzedaży w Wallmarcie w Kapuskasing w Ontario w Kanadzie. Miesiąc temu dostrzegłem ją w saloniku prasowym podczas międzylądowania na lotnisku w Monachium. Tani paperback można było nabyć za trzy euro. Polecam. Świetna książka, zwłaszcza w tej cenie. Jeśli zaś interesuje was autobiografia José Garcíi Olvidado, to spieszę poinformować, że ukaże się jesienią tego roku. Tę również polecam. W końcu sam ją napisałem.