Rozmowa „Zakładu”: z Krzysztofem Cieślikiem (wydawnictwo ArtRage)
- zakladmagazyn
- 20 mar
- 6 minut(y) czytania

ZAKŁAD: Jak wygląda u Was współpraca na co dzień? Czy stawiacie na luźne układy, sieć kontaktów, czy raczej macie jasny, hierarchiczny podział ról i obowiązków?
Krzysztof Cieślik: Praca w małym wydawnictwie, w którym są właściwie trzy osoby w pełnym wymiarze, zakłada raczej, że wszyscy robią wszystko. Tak naprawdę w obecnej sytuacji rynkowej trudno jest stworzyć coś na kształt zwyczajnej firmy z hierarchią itp. Wszystkie wydawnictwa naszego kalibru to są firmy jedno-, dwu-, trzyosobowe. My pracujemy w siódemkę, ale dla większości jest to druga praca. Jeśli nie uda się dokonać gruntownych zmian na rynku książki i nadal będzie panował oligopol, jak w tej chwili, to zapewne niewiele się zmieni.
ZAKŁAD: Czy to znaczy, że każde nowo powstałe wydawnictwo jest wrzucone w ten sam model? Musi przejść przez ten etap w rozwoju?
KC: No jeśli ma ogromnego inwestora, to nie. Przed chwilą powstał taki imprint, nazywa się Wydawnictwo Port. Jest częścią Marginesów. Zakładam, że to nie jest miejsce, które musi przejść przez taki etap rozwoju. A przede wszystkim: nie każde wydawnictwo w ogóle dochodzi dalej, duża część ciągle ledwo wiąże koniec z końcem. To jedno-, dwu- czy trzyoosobowe firmy, które nie mają najmniejszych perspektyw rozwojowych i dla których sukcesem jest przetrwanie kolejnego roku. Problem także w tym, że te wydawnictwa, które radzą sobie całkiem dobrze, których książki są głośne i się nieźle sprzedają, też nie mogą sobie pozwolić na jakiś skok, na prawdziwy rozwój.
ZAKŁAD: Co w pracy zespołowej bywa najtrudniejsze? Czy da się podejmować decyzje tak, żeby każdy miał na nie wpływ, a jednocześnie nie ugrzęznąć w chaosie?
KC: To zależy, o jakich decyzjach mówimy. Książki, które wydajemy, wybieramy we dwóch, ja z Michałem [Michalskim]. Zdarza nam się dyskutować o okładkach. Ale żeby działać płynnie i sprawnie przy tak dużej liczbie publikacji (obecnie to 44 książki rocznie), musimy podejmować decyzje szybko.
ZAKŁAD: W takim razie zapytam trochę o zaplecze techniczne i organizację pracy. Czy korzystacie ze specjalistycznych programów, plannerów AI czy raczej większość narzędzi to taka „stara szkoła”, a więc e-mail, telefon, komunikator...?
KC: Nie wiem, czy ktoś u nas korzysta z narzędzi AI w ogóle. Wydaje mi się, że akurat rzeczy, które robimy, wymagają naszego zaangażowania. Więc tak: działamy oldskulowo.
ZAKŁAD: Czy w branży wydawniczej można mówić o „zawodowej solidarności"? Czy wydawnictwa i autorzy faktycznie się wspierają, czy każdy gra przede wszystkim dla siebie?
KC: To oczywiście zależy. Ja zasadniczo uważam, że wszystko to są naczynia połączone, ale często stawia się wydawnictwa i autorów w opozycji, zresztą ze zrozumiałych powodów (nie wszyscy uczciwie się rozliczają itd.). Natomiast jeśli chodzi o jakąś solidarność, to ona się zdarza, ale ma, sądzę, charakter raczej punktowy. My staramy się nie wchodzić w paradę zaprzyjaźnionym wydawnictwom, nie rywalizować z nimi o autorów itd. Ale wydaje mi się, że to się opiera bardziej na sympatiach, które wypływają w jakiejś mierze z podziwu dla czyjejś pracy. Na pewno nie można mówić o ogólnej solidarności środowiska. Wracając do współpracy z autorami – tu mogę mówić za nas wyłącznie, pracujemy z nimi blisko i myślę, że to coś więcej niż relacje zawodowe. Ale jak wspomniałem, to są raczej indywidualne kwestie, zawodowa solidarność w jakiejś większej skali nie istnieje, to widać przy każdej rozmowie o ustawie o książce.
ZAKŁAD: Jakiś czas temu ukazał się raport o stanie polskiego rynku książki „Jeszcze książka nie zginęła”, w którym w dość jasny sposób opisana jest aktualna sytuacja wydawnicza, księgarska i generalnie obieg książki w środowisku. Możemy w nim znaleźć mnóstwo różnych punktów zapalnych, np. o zjawisku renty ekonomicznej, polegającej na tym, że duże hurtownie/wydawnictwa nie traktują danych sprzedażowych w transparentny sposób i tym sposobem dochodzi do redystrybucji zasobów wyłącznie na szczeblu graczy o „przewadze strukturalnej”. Jak w tym świetle mogłaby wyglądać zawodowa solidarność?
KC: Nie wiem, czy to jest pytanie do mnie. Ale na pewno pokazem solidarności byłoby wypracowanie projektu ustawy o książce, który byłby akceptowalny dla wszystkich podmiotów rynku – dla księgarzy, wydawców, autorek, tłumaczek itd. Ja uważam, że to jest możliwe, wiele osób rozumie, jak ważna taka ustawa mogłaby być i ile mogłaby zmienić, ale oczywiście nie wszyscy taką perspektywę podzielają. Natomiast jeśli nie wyrównamy szans, to będziemy mieli bardzo mało różnorodny rynek, coraz mniej księgarń autorskich, coraz mniej wydawnictw niezależnych, a co za tym idzie – pewnie i słabszą literaturę.
ZAKŁAD: Jak zmienia się sposób działania wydawnictw w dzisiejszych realiach rynkowych? Czy widać jakieś nowe modele współpracy, podziału środków czy promocji?
KC: Nie wiem, trochę za krótko prowadzimy wydawnictwo, żeby dostrzec jakieś zmiany, poza tymi oczywistymi, typu – istnienie bookstagrama czy nikła rola krytyki literackiej.
ZAKŁAD: Na waszej stronie piszecie, że od 2022 roku jesteście oficjalnym, pełnoprawnym wydawnictwem. A jednak to doświadczenie też skądś wynika. Pamiętam ten moment gdy zaczęły pokazywać się pierwsze książki z ArtRage i zaskoczenie, gdy dosyć szybko zaczęliście publikować, często z wieloma sukcesami, i, wydawałoby się, trudnymi do zdobycia tytułami. To sprawia, że wasza oferta zasługuje na dużą uwagę. Jak to zrobiliście? Czy to zasługa konsekwencji i zrozumienia zasad działania w polu? Czy może jest jakiś sekret promocyjny?
KC: Składa się na to kilka czynników. Na pewno mieliśmy pewne doświadczenie, jesteśmy w tej branży od dawna, co na pewno bardzo pomogło, ja sam przecież i książki tłumaczyłem, i redagowałem, i krytykowałem, od kilkunastu lat siedzę w tym rynku, Michał też długo za sprawą BookRage’a. Ale koniec końców byliśmy żółtodziobami tak naprawdę i na początku zachowywaliśmy się trochę jak dziecko w sklepie z żelkami na wagę. Wszystko chcieliśmy kupić, przez co szybko praktycznie zbankrutowaliśmy. Dobrą stroną tego przeinwestowania było to, że ostatecznie nie mogliśmy zwolnić, choć takie plany też były w najgorszych momentach, a tych było sporo. Ale nie ma żadnego sekretu, myślę. Na początku wydawaliśmy pewnie bardziej chaotycznie, teraz mamy, powiedzmy, jakoś to bardziej przemyślane. Od początku stawialiśmy na serie, teraz mamy ich więcej, wydają mi się bardzo ciekawe i całkiem świeże, zwłaszcza takie rzeczy jak Rahla z literaturą – w skrócie – bliskowschodnią, czy przeszły-ciągły ze współczesnymi powieściami historycznymi. Na pewno bardzo dużo zawdzięczamy fanbazie, jeszcze tej BookRage’owej, ale też i tym, którzy zaczęli nas śledzić później. Myślę, że to głównie dzięki nim przetrwaliśmy najgorszy czas. Sukcesy przyszły tak naprawdę później, choć jasne – szybko się mówiło, że robimy fajne rzeczy. Ale one się nie za bardzo sprzedawały. Dopiero gdy wyszedł Kempowski, a potem Fosse, to jakoś zaskoczyło. I to już był ten trochę bardziej przemyślany kierunek, postawiliśmy na więcej dużych nazwisk, postawiliśmy na wielkie, nieznane u nas rzeczy. Ale zarazem dalej staramy się publikować utalentowane autorki ze świata, które raczej się od razu nie sprzedadzą, mogą stracić, no ale są po prostu świetne. To jest dla nas główne kryterium: książki muszą być warte wydania.
ZAKŁAD: Jak według Was będzie wyglądała przyszłość współpracy w literaturze i sztuce? Czy widzicie jakieś alternatywne sposoby na prowadzenie wydawnictwa w przyszłości?
KC: Jeśli chodzi o pierwsze pytanie, to nie mam pojęcia, przyznam, że nie spodziewam się jakichś zmian, ale też możliwe, że nie zrozumiałem pytania.
Dla nas alternatywnym sposobem prowadzenia wydawnictwa byłaby sytuacja, w której wszyscy zaangażowani w jego tworzenie, pracują w wydawnictwie na etacie. Wydawnicza rzeczywistość w Polsce jest raczej nieciekawa, nadzieja na zmiany niewielka, ale jeszcze się tli, zwłaszcza że jest grono osób i instytucji, które tych zmian bardzo chce. Ale dla mnie maksimum „alternatywnych sposobów” to żadne wizjonerskie przedsięwzięcia, tylko minimum przyzwoitości, normalne warunki pracy, względny spokój itd. Uważam, że robimy jedno z najlepszych wydawnictw w Polsce, jestem w stanie wymienić może ze trzy-cztery na podobnym poziomie, wydajemy wybitne przekłady, wspaniałe książki, robimy to starannie, z pieczołowitością, jaka się tym książkom należy, a realnie przy obecnym ustawieniu rynku, w którym oligopoliści ograbiają nas z dużej części przychodów, nie stać nas na etaty. Więc to jest moja alternatywna przyszłość.
ZAKŁAD: Wychodzi na to, że przyszła alternatywa to obecna stabilizacja? Trochę ironizuję. Przyznaj jednak, że jest w tym jakaś przewrotność. Wydaje mi się, dość pesymistycznie, że tu trzeba gruntownej reformy i ingerencji państwa w mechanizmy rynkowe/bądź stworzenie odpowiednich programów wsparcia i finansowania. Mam też wrażenie, że cała ta sytuacja, trochę na zasadzie sprzężenia zwrotnego zamyka nas w czymś na zasadzie limbo, i nie ma żadnego sposobu, żeby się z niej wykaraskać. Może to kwestia współczesności, że jej alternatywne wizje to tak naprawdę utopie? A może to mit niezależności wydawniczej, który na dłuższą metę się nie sprawdza?
KC: Ja nie widzę w tym mitu. Dlaczego niezależność wydawnicza miałaby nim być? Są tysiące niezależnych oficyn na świecie, także takich z sukcesami. Oczywiście wszystkie muszą konkurować z wielkimi graczami. Tak działa, hehe, kapitalizm. Ale większość z nich funkcjonuje na lepiej wyregulowanych rynkach niż polski. Regulacje też nie wydają mi się utopią. Po prostu trzeba stworzyć odpowiednie mechanizmy i je uchwalić. Ale tu już konieczne jest zaangażowanie polityków, a jak wiadomo kultura nie jest ich ulubioną działką, nie załatwia głosów, przynosi najwyżej kłopoty.
Krzysztof Cieślik (1985) - tłumacz, krytyk, wydawca. Przekładał m.in. Douglasa Stuarta, Phila Klaya, Claire Keegan. Przez wiele lat pisywał na łamach "Polityki", "Dwutygodnika", "Twórczości" i innych periodyków. Redaktor naczelny ArtRage.