top of page

Rozmowa „Zakładu”: z Anną Matysiak (wydawnictwo Convivo)

  • zakladmagazyn
  • 20 mar
  • 8 minut(y) czytania


 

Zakład: Cześć Aniu. Z Twoim Convivo współpracujemy właściwie od początku, co wynika i z pokrewieństwa idei („Zakład” po prostu bardzo lubi poetów, których wydajesz), i z naszego wielkiego szacunku do całego procesu, jaki przeszło Convivo od małego, jednoosobowego i ledwie dostrzegalnego wydawnictwa, do wciąż małego, jednoosobowego, ale jednego z najważniejszych w polu poetyckim. Ta jednoosobowa forma pewnie wiele zmienia – również w kontekście naszych pytań o współpracę – ale myślę, że może być dobrym punktem wyjścia. Skąd taka decyzja, żeby działać samodzielnie, prowadzić działalność, która od początku do końca zachowuje swój jednoosobowy, autorski charakter (bo jednoosobowa i autorska jest też np. Pauza, ale tam z czasem praca znacznie się rozrosła i wymagała koordynacji działań)?  


Anna Matysiak: Na to pierwsze pytanie można odpowiedzieć na kilka sposobów, w tym co najmniej na dwa wzajemnie sprzeczne, choć za każdym razem będzie w nich prawda. Gdybym miała powiedzieć o tym od strony pozytywnej, to w takiej formule wydawnictwa chodziłoby o zaspokojenie potrzeby niezależności i wolności. Wolności od różnych rzeczy, które mogą mnie ograniczać czy skłaniać do czegoś. Chodzi też o względy finansowe. Od początku wiedziałam, że zarabiać muszę gdzie indziej, choć może fajnie by było, gdyby straty były do udźwignięcia. Ja się w ogóle nie znałam na prowadzeniu firmy, wszystkiego powoli, po trochu się uczyłam. Praktycznie też niewielu osobom mówiłam o planach założenia wydawnictwa, a ci, którym mówiłam, nie do końca wierzyli, że to się stanie i że jakiś czas to będzie trwało. Mówili – trzeba dziesięciu lat, żeby wydawnictwo sensownie zaistniało.


Ale nauczyłam się, współpracując zwłaszcza z Wydawnictwami Uniwersytetu Warszawskiego, co się robi, żeby z pliku wordowskiego powstała książka, miałam też już kontakt z drukarniami, składaczami i nawet z projektantami okładek. Mimo to popełniałam błędy, do tej pory popełniam. A jednak ten specyficzny rodzaj wolności, że robię to, co od dawna chciałam i że za tym stoi coś namacalnego i dającego radość mnie i innym ludziom, poczułam od razu.


(A potem stopniowo zaczęłam rozumieć, że ta wolność nie jest taka oczywista).


Ale jest też inny aspekt, obecna we mnie ogromna potrzeba kontroli (co oczywiście przede wszystkim utrudnia życie). Wygląda to również tak, że musiałam mieć wszystko co do milimetra tak, jak zaplanowałam, że przeważnie sama muszę redagować i robić korektę, wszystko sprawdzać, nawet pakować do wysyłki, każdą kopertę i paczkę sprawdzić, czy coś się nie zagięło, milion razy sprawdzać, jak wyszły kolory. Potrafiłam iść do dwa razy droższej drukarni ze względu na lepszy odcień zdjęć albo zlecić ponowny druk nakładu, bo grafiki na rozkładówkach nie do końca schodziły się w grzbiecie, dla innych ludzi w sposób niedostrzegalny, a mnie przeszkadzało. Takie kosztowne decyzje mogłam podjąć, bo nie musiałam tego z nikim uzgadniać. Potem każdy znaleziony błąd i każda wpadka to tragedia. Jeśli ktoś jest niezadowolony, to nie mogę tego przeżyć. Jak przychodzi nakład z drukarni, to najpierw chodzę wokół paczek, bo się boję, że stało się coś strasznego i np. jest sklejone do góry nogami albo nie wiem już co. Ale chodzi o to, że trudno mi jest zlecić komuś coś, co mogę zrobić sama.  


A z innych spraw – nie muszę czekać na granty, przejmować się kosztami, jak poczuję „motyle w brzuchu” do jakiejś książki, to ją wydaję. Po prostu.   

 

Zakład: Tak jak mówisz, w Convivo nie ma struktury redakcyjnej czy podziału obowiązków, ale nie sposób mówić, że nie ma współpracy. Zaryzykuję tezę, że obecna silna pozycja Twojego wydawnictwa to właśnie wynik różnych współoddziaływań i umiejętności nawiązywania współpracy. Convivo jest zaprzyjaźnione z prasą młodoliteracką, poetami i środowiskami krytycznymi, gości na festiwalach różnych obiegów (od lokalnych jak Brzeg czy Port w Chorzowie, po duże jak Festiwal Miłosza). Czy bez współpracy da się w ogóle funkcjonować jako małe, autorskie wydawnictwo? Czy którąś z takich współprac uznajesz za ważną dla siebie lub wydawnictwa (pomyślałem o tym, że od pewnego czasu layout niektórych książek projektuje choćby Paweł Stasiewicz, i jest to zawsze świetny projekt)? 


AM: Bez współpracy się nie da z wielu względów. Współpraca jest wpisana w kościec tego działania, bo nie wydaje się (przeważnie) własnych książek, tylko czyjeś. Jest więc ta druga, ważniejsza strona, czyli autor, i trzeba tych autorów lubić, dobrze się komunikować, chcieć, żeby byli zadowoleni. No ale to zbytnia oczywistość. Są rzeczy, których samemu się nie zrobi, nie mam maszyn drukarskich, nie znam dobrze programów graficznych. To, czego musiałam szybko się nauczyć, to waga dystrybucji i promocji, bo ludzie muszą wiedzieć, że książki istnieją. Tu już rola czasopism, festiwali i spotkań jest ogromna. Ale tego też musiałam się uczyć. Nie wiedziałam, że trzeba tych autorów, z ich książkami, stale proponować organizatorom festiwali, że trzeba dreptać, pytać, nie zrażać się odmowami. Że trzeba te książki wyciągać na widok, stale. Że trzeba się trochę narzucać, co dla mnie nie jest łatwe. We współpracy często czuję się petentem, zawsze myślę, że druga strona nie będzie ze mnie zadowolona i że co ja tu robię.  


Nie miałam też przed założeniem wydawnictwa opracowanego planu działania i dobrego rozeznania w środowisku. Przez pierwsze trzy lata to ja proponowałam autorom, że ich wydam. Oni zaś przeważnie publikowali w innych wydawnictwach, czasem od lat, trzymali się ich. Od początku wspierał mnie Leszek Szaruga, upewniał, że robię dobre rzeczy, skontaktował mnie też z Grzegorzem Wróblewskim. Grzegorz też ogromnie mi wtedy pomógł, dzięki niemu otworzyło się kilka drzwi, znalazło się kilku mocnych autorów gotowych publikować w Convivo, np. Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, sam Grzegorz, Krzysiek Jaworski czy też Rafał Wawrzyńczyk i Miłosz Biedrzycki z przekładem Błękitnej wieży Šalamuna. To był chyba zresztą przełom.


Czasopisma młodoliterackie to dla mnie bardzo ważne miejsca, wydaje mi się, że w nich właśnie dzieje się najważniejszy ferment, to pole do prób nowych języków, do eksperymentowania, do bycia odważnym. Oczywiście ich patronaty i matronaty, recenzje to superważne rzeczy, ale też w nich właśnie można śledzić pojawianie się nowych poetów czy zmiany dykcji u „starych”. Odczuwam te środowiska jako miejsca podwyższonej energii. Gdyby moje wydawnictwo było większe i gdyby ktoś razem ze mną je prowadził, wydawałabym więcej młodych poetów, bo wcale nie jest za dużo książek, musi ich być dużo.


Teraz, po niemal 10 latach, nadal prowadzę wydawnictwo sama, ale współpracuję z wieloma ludźmi. Samych projektantów okładek jest chyba ponad dziesięciu, niektórzy zajmują się daną serią, inni realizują moje pomysły, a Paweł Stasiewicz, o którym wspomniałeś, to wspaniały artysta i we współpracy z nim mam właśnie poczucie odciążenia – mogę mu powiedzieć: uruchom wyobraźnię, zróbmy coś odlotowego, i wiem, że mogę na niego liczyć. Inni graficy przychodzą razem z autorami. Wiem, w jakim stylu pracuje dany artysta, i czuję się w pewien sposób bezpieczna, że zawsze dopasujemy okładkę do książki. Czasem zdarza się, że ktoś inny redaguje, nie ja, ktoś, kto jest mocniej osadzony w danym języku poetyckim. To jest dobre, tak powinno być.

 

Zakład: A czy w „branży” wydawniczej można mówić o zawodowej solidarności? Czy wydawnictwa i autorzy faktycznie się wspierają, czy każdy gra przede wszystkim na siebie? Tu mamy do czynienia ze specyficzną branżą, bo poetycką – ale przecież autorzy często przepływają między wydawcami, również Twoje autorskie książki.


AM: W ogóle nie myślałam o konkurencji między wydawnictwami, a zawodowa solidarność jest na pewno, miałam okazję tego doświadczyć. Zwłaszcza między tzw. małymi wydawcami. Mam zawsze bardzo pozytywne odczucia po tych małych festiwalach, jak Syfon czy Port w Chorzowie, czujemy się prawie jak rodzina, przynajmniej ja tak to odbieram. Dla mnie np. możliwość wysłania przed festiwalem książek kurierem do Radka Wiśniewskiego do Brzegu i fakt, że on potem odsyła mi pudło z tym, co się nie sprzedało, jest ogromnym ułatwieniem - nie mam samochodu, nie jestem zbyt silna i nie dałabym rady przywieźć książek na kiermasz. Informujemy się nawzajem o kiermaszach i wydarzeniach, myślę, że się wzajemnie lubimy.


W kwestii przepływu autorów – jeśli jest swobodny, to nic w tym złego. Nigdy nie odczułam w tym względzie niczego niezdrowego – mam tu na myśli nasze niszowe wydawnictwa.  


Zakład: A jak z Twojej perspektywy zmienia się sposób działania wydawnictw w dzisiejszych realiach rynkowych? Czy widzisz jakieś nowe modele współpracy, podziału środków czy promocji? Mamy nową odsłonę Instytutu Książki, te same programy, inni eksperci. To przełożyło się rzeczywiście na pojawienie się funduszy, w tym na rzecz tak niszową, jak poezja (nawet debiutantów). Są też różne programy miejskie. Ale z tego co wiem, Ty konsekwentnie unikasz tego typu działań, prawda? Dlaczego?


AM: Programy grantowe Instytutu Książki są tak skonstruowane, że jako jednoosobowa działalność gospodarcza traciłabym na każdym grancie. Musiałabym mieć tzw. pełną księgowość (co samo generuje koszty), rozliczać takie rodzaje kosztów, na które teraz nie muszę czy nie mogę wystawiać faktur. Musiałabym do tego kogoś zatrudnić, bo nie poradziłabym sobie z dodatkową pracą z tym związaną. Te programy skierowane są bardziej do publicznych jednostek albo takich, które mają rozbudowaną infrastrukturę. Nie wiem, czy coś się zmieniło od czasu, kiedy to sprawdzałam. W każdym razie czuję, że to by mnie zbytnio uwikłało.


Z programów miejskich korzystam czasem, rzadko, gdy któryś z autorów zdobędzie sam dofinansowanie od miasta. Czasem zdobywamy tak dofinansowanie od instytucji. No i tłumaczenia – na kilka książek miałam grant od zagranicznych instytucji.


Sprzedaję głównie przez Allegro i tak chyba będzie dalej. Nie stać mnie na własny sklep online. Na pewno dalej będę współpracować z hurtownią Motyle Książkowe, ale wysyłam im książki dopiero ok. pół roku po premierze.    


Zakład: Czy widzisz jakieś alternatywne sposoby na prowadzenie wydawnictwa w przyszłości? Powiedzmy, że finansowanie to w Twoim przypadku wkładanie środków z innej pracy redakcyjnej, prawda? Czy istnieje coś takiego, jak ściana – rynkowa, finansowa – do której może dojść Convivo, czy to raczej kwestia ewentualnego wyczerpania się energii lub chęci do dalszej pracy? 

 

AM: Na razie nie wiem. Kilka razy wydawało mi się, że dalej nie dam rady finansowo, ale zawsze coś się zdarzało, np. sprzedaliśmy mieszkanie po rozwodzie i moją połowę mogłam w części przeznaczyć na wydawnictwo :) W 2024 miałam stypendium ministerialne na moją powieść i to ułatwiło mi funkcjonowanie. W ostatnich miesiącach sprzedaż książek z Convivo jest też trochę lepsza i znowu zaczęłam mieć nadzieję, że może w końcu zacznę wychodzić na tzw. zero, czyli przestanę dokładać. To by mnie w zupełności satysfakcjonowało. 


A może kiedyś coś się stanie bestsellerem?


Może to dziwne, ale ja w zasadzie mało planuję. Nigdy nie mogę wiedzieć, jak bardzo będę zmęczona. Nie wiem nawet, co będzie jutro. Na 2025 zaplanowałam ponad 20 tytułów, cieszy mnie to oraz zajmuje głowę. Ostatnie miesiące były trudne ze względów osobistych i praca pozwala mi funkcjonować. Mam też zasadę, że dotrzymuję słowa. Obietnica wydania komuś książki oznacza, że z dużym prawdopodobieństwem przyszłość zaistnieje.


Zakład: To jeszcze rzecz ogólniejsza – jak sądzisz, jak będzie wyglądała przyszłość współpracy w literaturze i sztuce? To jest pojęcie, które wraca, ilekroć wskazujemy na zbiorowy charakter powstawania dzieła sztuki, jego dystrybucji, tworzenia całego obiegu idei wokół niego. Czyli tak często, jak często próbujemy obalać romantyczny mit geniusza. W ostatnich latach zwłaszcza KSP robiło dużo w tym temacie, podkreślając znaczenie więzi społecznych i pracy niematerialnej.   


AM: To prawda, KSP zadziwia mnie, wydaje się trochę z innego świata. Jak z bajki albo z utopii.


Ale na współpracę w sztuce patrzę może przez pryzmat dziedziny, w której jest ona niezbędna, czyli w tańcu współczesnym i performansie. Choć mamy tam też projekty solowe, to bardzo często zaistnienie dzieła musi opierać się na współpracy, a w niej między innymi na zaufaniu. Czasem jest to wręcz kwestia bezpieczeństwa, oddania swojego ciała w cudze ręce. Jak można by sobie wyobrazić odpowiednik takiej wspólnoty w literaturze? Czy np. chodzi o gotowość do oddania tekstu w ręce redaktora? Czy czasem wspólne pisanie (zdarza się)? Współwydawanie (zdarzało się)? A może chodzi o relacje, o to, że się rozmawia i obdziela uwagą? Nie wiem, czy to jest coś nowego i czy przyszłość jakoś na to wpłynie. Czy media społecznościowe ułatwiają współpracę, czy coś z niej zabierają? Jak widzisz, bardziej tu stawiam pytania niż odpowiadam.


Zakład: „Oddam wiersze w dobre ręce” – to Dyciu oczywiście. To są chyba takie pytania, które dotyczą wszystkich tych niszowych środowisk artystycznych, działających na granicy rynku i hobby, tego styku, w którym wymierna praca przesuwa się w stronę tworzenia relacji. A czy jest ktoś, z kim chciałabyś jeszcze w przyszłości współpracować? Pamiętam, że kiedyś zależało Ci, żeby wydać coś Grzegorza Wróblewskiego, bo ceniłaś go jako poetę – i udało się. Kilka takich „sukcesów” masz, ale może jeszcze jakieś marzenia?


AM: Chciałabym wydać kiedyś książkę Rafała Wawrzyńczyka :)


Chciałabym też zdobyć kiedyś jakiś grant na wydanie Senseless Acts of Beauty. Cultures of Resistance since the Sixties Georga McKaya – kiedyś kupiłam na to licencję od wydawnictwa Verso, ale nie zdobyłam pieniędzy na przekład, licencja wygasła.


Chciałabym powydawać trochę niemieckiej poezji.


Chciałabym nawiązać współpracę z jakąś instytucją zajmującą się tańcem współczesnym i performansem i wrócić do książek z tej dziedziny.


Zakład: Więc plany są. Szkoda tego McKaya, ale może się kiedyś jeszcze uda. Trzymam kciuki! I dzięki wielkie za rozmowę.  



Anna Matysiak (ur. 1967) – autorka książek poetyckich, m.in. Tyle nieznanych ryb (2018), Tiergarten (2019), Wsobne maszynki (2020), Na setkach wioseł (2021), Komandor Rattus (2022), Pojedynka (2023), Przeczuwam słodycz (2023), Trewir (2024) i Srebro Fermiego (2024) oraz zbioru małych próz Spacja. Notatnik redaktorki (2019). Redaktorka, czasem tłumaczka, od 10 lat prowadzi własne wydawnictwo Convivo.

ZAKŁAD
magazyn społeczno-poetycki

Redaktor naczelny:
Kamil Kawalec

Redakcja: 
Agnieszka Wolny-Hamkało
Jakub Skurtys
Malwina Hajduk-Kawalec
Andrzej Graul
Piotr Brencz
Kinga Borto

Projekt animacji i strony internetowej:
Kinga Bartniak

Kontakt:
zaklad.magazyn@gmail.com

  • Instagram
  • Facebook
  • YouTube

Wydawca:
Towarzystwo Aktywnej Komunikacji
Adres: ul. Hermanowska 6A, 54-314 Wrocław
KRS: 0000045825 NIP: 894-25-67-840 REGON: 931998437

ISSN: 2956-7173

logo-tak.png
logo WIK.png

Partner Wydawniczy w ramach Wrocławskiego Programu Wydawniczego: Wrocławski Instytut Kultury

PL_02.png
bottom of page