kamm, MidJourney__fluffy_green_monkeys_pieter_bruegel
Wiersz na ochłodę
Tropikalna noc, obracająca się tarcza wiatraka
przypomina jeden z tych radioteleskopów,
za pomocą których inteligenciki w okularach przeczesują przestrzeń
w poszukiwaniu Obcych, inteligencików bez okularów,
lecz z wielkimi oczami jak czarne szkła okularów przeciwsłonecznych.
Wszystko jest kwestią doboru okularów, ale w nocy, kiedy nie mogę spać,
bo jest żar, mój mózg dokonuje inwazji i szepce: czy polska poezja sobie poradzi
z opisem Obcego? Kiedy przyjdzie co do czego i
brzęcząca mucha zaplącze się w tarczę wiatraka,
ta potomkini rozbitków z Roswell?
Tropikalna noc, obracająca się tarcza wiatraka
mieli temat muchy z Roswell tak długo, że Obcy zaczyna przypominać Żyda-Cygana
i nie ma wyjścia, jak tylko przystać na to. Bo nie ma wyjścia
z poezji polskiej, chyba że Obcy wystrzeli z tych swoich
zaawansowanych technologicznie laserowych dział i spuści manto
inteligencikom w okularach.
Na razie jest noc. Żar tropików, wiatrak
chodzi jak zegar zagłady, że mucha nie siada.
Jeśli stoisz po stronie Obcych, załóż przeciwsłoneczne okulary.
Wiersz na powitanie
Najsampierw strach, czy wystrzelą z tych laserowych dział,
czy jednak nie? Nadzieja umiera ostatnia, ma na imię Bukmacher
i występuje w pierwszej reprezentacji Niemiec.
Pośród łanów zbóż wyrosłych na potrzeby kampanii
(to miały być bliskie kontakty trzeciego stopnia)
stoją prezydent i premier i zadzierają głowy, nie zdzierają gardeł, bo nadzieja
każe im czekać (premier ma dość, jest głodny i zjadłby sobie
chlebek z solą, zamiast umierać
na widok Obcych), którzy sami nie wiedzą czy atakować, czy też nie.
Na razie zawieszeni w powietrzu, na pokładzie statku kosmicznego,
oglądają transmisję z El Clásico, jedzą laysy (zielona cebulka!),
w przerwie żonglują piłeczkami do ping-ponga, a na sędziego mówią
„kalosz” w swoim „obcym” języku, prawdopodobnie po węgiersku.
Nadzieja każe jednak czekać do ostatniego gwizdka,
wtedy zdecydują co dalej: z Ziemią, prezydentem, premierem
i Bukmacherem, ale najsampierw kibelek, te sprawy i wystrzały
(jeśli tak, to niech ocaleją sól i chlebek, chyba że premier, który ocala zawsze).
Wiersz na cześć liczb
To było tuż przed inwazją,
jeszcze za zarazy (za zarazy było lepiej,
jeszcze chwila i mówić będą, panowie i panie),
kiedy bóg znów
udowadniał, że osiąga satysfakcję poprzez samo patrzenie.
To było tuż przed inwazją,
jeszcze za zarazy jechałem do Szczecina nocnym
z rodakami, jeden z nich opowiadał o kibolskich ustawkach,
drugi jedynie słuchał; obaj za to tak samo dawali w palnik
(za Nawałki było lepiej, co nie młody, co się tak gapisz?).
To było tuż przed inwazją,
jeszcze za zarazy, ale już było lepiej w statystykach
zgonów i świat podskórnie czekał na inwazję, żeby odetchnąć od zarazy,
od nowa liczyć zmarłych (kiedy nastąpiła, bóg tylko patrzył
i wtedy się okazało, że Ziemię zamieszkują Obcy).
Tuż przed inwazją Obcych,
jeszcze za zarazy było tak dawno,
że już nie pamiętam, kiedy się postarzałem o całe lata świetlne
i przyzwyczaiłem do życia w cieniu wielkich liczb.
Wiersz w obronie przygranicznych miast średniej wielkości
Pół roku po inwazji Obcych
życie tutaj powoli wraca do normy.
Mimo że nadal jest punkt recepcyjny na dworcu i ludzie się tłoczą, ale
coraz częściej jadą w odwrotnym kierunku, do domu.
W hotelu pytają, co mnie tu sprowadza,
do miasta „zapomnianego bardziej przez ludzi niż boga” na końcu kraju,
które po inwazji latających talerzy jakby odżyło
i przypomniało sobie o latach świetności
za panowania Austriaków. – Niech nic TAM
się nie kończy – zwierza się recepcjonistka. – Bo wtedy
TUTAJ skończy się wszystko – mówi do mnie zaskoczonego
i nagle, jakby pół żartem, pół serio: – Ale pan chyba
nie jest szpiegiem? – (bo mam ze sobą laptopa,
biorę „jedynkę” i zamierzam pracować po nocach, co wydaje jej się podejrzane).
„Jedynka” w sam raz dla jednej ręki, takiej, którą mają jedynie superszpiedzy!
– Wie pan, ostatnio złapali takiego w centrum. Tu są amerykańscy żołnierze,
nawet w naszym hotelu. Informatycy, wszystko wiedzą –
(ile szpieg miał rąk, kochanek?). – I jeden
Meksykanin, strasznie miły, podoba mu się miasto,
bo podobnie jak w Meksyku – jest wiele kościołów i wartości rodzinne
są dla mieszkańców bardzo ważne. I jest jeszcze
niemiecka telewizja, widział pan ich samochód na polskich tablicach?
Widzę, że inwazja Obcych
zostawiła trwały ślad w psychice tych ludzi,
choć kiedy jadę taksówką, kierowca zachwala okoliczną budkę z lodami:
– Są takie jak za komuny! – przekonuje. A
kiedy autobusem – siedząca naprzeciwko
kobieta żegna się, gdy mijamy ważny obiekt sakralny.
Jeszcze przechodzień: próbuje mi wcisnąć pomidora i żali się,
że kościół garnizonowy Jan Paweł II przekazał Ukraińcom.
A kiedy zdradzam mu, skąd przyjechałem
już więcej się nie odzywa, jakbym pochodził z innej planety
i sam był Obcym w latającym talerzu na niemieckich tablicach.
Jak gdyby nigdy nic. Tylko te kolczyki
na uszach nastolatki w kolorze niebiesko-żółtym,
z napisem FUCK PUTIN! w barze Rubin –
wszystko
(nawet rym).
Przemyśl, sierpień 2022
Wiersz o doniosłości spowiedzi
Dzień dobry, nazywam się Władimir Putin, jestem Reptilianinem
i lubię duże orgazmy, żeby sperma tryskała
jak krew, jeszcze większe kredyty i piwo kraftowe.
Wciąż się uczę żyć tu między wami, dlatego przybrałem wygląd Szaraka
i czasem jeszcze na kanapkę powiem kromka, a na kromkę kanapka,
to są te różnice, przez które wybuchają wojny,
poza tym noszę okulary przeciwsłoneczne, żeby ukryć pionowe źrenice gada.
Jak każdy chodzę do pracy, o stałych porach otwieram i zamykam pokrywę laptopa,
nawet przykleiłem sobie na niej kilka politycznych naklejek,
żeby zza biurka wydawać się, podobnie jak wy, politycznie zaangażowany.
Mam też kilka z hasłami motywacyjnymi, jedna z nich:
NIC NIE STOI NA PRZESZKODZIE, ŻEBYŚ SIĘGNĄŁ GWIAZD
przypomina mi o domu położonym w Konstelacji Smoka.
Nucę sobie Zielono mi podczas odpisywania na maile,
na biurku stawiam szklankę z zielonym sokiem, po cichu mówię na to bomba
witaminowa, a kolegom z pracy głośno, że sekretarka ma nogi nie z tej Ziemi.
Maskuję się w miarę dobrze, wieczorami czytam Dänikena
i oglądam rzekome nagrania UFO. Gram też w gry,
których akcja dzieje się w odległych galaktykach,
moja frakcja zazwyczaj wygrywa i niszczy pozostałe frakcje i ich planety,
łącznie z problematycznymi kanapkami i kromkami.
Wtedy głośno się śmieję i usta oblizuję jaszczurczym językiem.
Co jeszcze powiem o sobie?
Myślę, że już nieźle poznałem tutejsze realia.
Ludzie to potwory, dobrze że jestem tylko Reptilianinem.