top of page

Rafał Różewicz - zestaw pięciu wierszy


kamm, MidJourney__fluffy_green_monkeys_pieter_bruegel



Wiersz na ochłodę


Tropikalna noc, obracająca się tarcza wiatraka

przypomina jeden z tych radioteleskopów,

za pomocą których inteligenciki w okularach przeczesują przestrzeń

w poszukiwaniu Obcych, inteligencików bez okularów,

lecz z wielkimi oczami jak czarne szkła okularów przeciwsłonecznych.


Wszystko jest kwestią doboru okularów, ale w nocy, kiedy nie mogę spać,

bo jest żar, mój mózg dokonuje inwazji i szepce: czy polska poezja sobie poradzi

z opisem Obcego? Kiedy przyjdzie co do czego i

brzęcząca mucha zaplącze się w tarczę wiatraka,

ta potomkini rozbitków z Roswell?


Tropikalna noc, obracająca się tarcza wiatraka

mieli temat muchy z Roswell tak długo, że Obcy zaczyna przypominać Żyda-Cygana

i nie ma wyjścia, jak tylko przystać na to. Bo nie ma wyjścia

z poezji polskiej, chyba że Obcy wystrzeli z tych swoich

zaawansowanych technologicznie laserowych dział i spuści manto

inteligencikom w okularach.


Na razie jest noc. Żar tropików, wiatrak

chodzi jak zegar zagłady, że mucha nie siada.

Jeśli stoisz po stronie Obcych, załóż przeciwsłoneczne okulary.



Wiersz na powitanie


Najsampierw strach, czy wystrzelą z tych laserowych dział,

czy jednak nie? Nadzieja umiera ostatnia, ma na imię Bukmacher

i występuje w pierwszej reprezentacji Niemiec.


Pośród łanów zbóż wyrosłych na potrzeby kampanii

(to miały być bliskie kontakty trzeciego stopnia)

stoją prezydent i premier i zadzierają głowy, nie zdzierają gardeł, bo nadzieja

każe im czekać (premier ma dość, jest głodny i zjadłby sobie

chlebek z solą, zamiast umierać

na widok Obcych), którzy sami nie wiedzą czy atakować, czy też nie.


Na razie zawieszeni w powietrzu, na pokładzie statku kosmicznego,

oglądają transmisję z El Clásico, jedzą laysy (zielona cebulka!),

w przerwie żonglują piłeczkami do ping-ponga, a na sędziego mówią

„kalosz” w swoim „obcym” języku, prawdopodobnie po węgiersku.


Nadzieja każe jednak czekać do ostatniego gwizdka,

wtedy zdecydują co dalej: z Ziemią, prezydentem, premierem

i Bukmacherem, ale najsampierw kibelek, te sprawy i wystrzały

(jeśli tak, to niech ocaleją sól i chlebek, chyba że premier, który ocala zawsze).



Wiersz na cześć liczb


To było tuż przed inwazją,

jeszcze za zarazy (za zarazy było lepiej,

jeszcze chwila i mówić będą, panowie i panie),

kiedy bóg znów

udowadniał, że osiąga satysfakcję poprzez samo patrzenie.

To było tuż przed inwazją,

jeszcze za zarazy jechałem do Szczecina nocnym

z rodakami, jeden z nich opowiadał o kibolskich ustawkach,

drugi jedynie słuchał; obaj za to tak samo dawali w palnik

(za Nawałki było lepiej, co nie młody, co się tak gapisz?).

To było tuż przed inwazją,

jeszcze za zarazy, ale już było lepiej w statystykach

zgonów i świat podskórnie czekał na inwazję, żeby odetchnąć od zarazy,

od nowa liczyć zmarłych (kiedy nastąpiła, bóg tylko patrzył

i wtedy się okazało, że Ziemię zamieszkują Obcy).

Tuż przed inwazją Obcych,

jeszcze za zarazy było tak dawno,

że już nie pamiętam, kiedy się postarzałem o całe lata świetlne

i przyzwyczaiłem do życia w cieniu wielkich liczb.


Wiersz w obronie przygranicznych miast średniej wielkości


Pół roku po inwazji Obcych

życie tutaj powoli wraca do normy.


Mimo że nadal jest punkt recepcyjny na dworcu i ludzie się tłoczą, ale

coraz częściej jadą w odwrotnym kierunku, do domu.

W hotelu pytają, co mnie tu sprowadza,

do miasta „zapomnianego bardziej przez ludzi niż boga” na końcu kraju,

które po inwazji latających talerzy jakby odżyło

i przypomniało sobie o latach świetności

za panowania Austriaków. – Niech nic TAM

się nie kończy – zwierza się recepcjonistka. – Bo wtedy

TUTAJ skończy się wszystko – mówi do mnie zaskoczonego

i nagle, jakby pół żartem, pół serio: – Ale pan chyba

nie jest szpiegiem? – (bo mam ze sobą laptopa,

biorę „jedynkę” i zamierzam pracować po nocach, co wydaje jej się podejrzane).


„Jedynka” w sam raz dla jednej ręki, takiej, którą mają jedynie superszpiedzy!


– Wie pan, ostatnio złapali takiego w centrum. Tu są amerykańscy żołnierze,

nawet w naszym hotelu. Informatycy, wszystko wiedzą –

(ile szpieg miał rąk, kochanek?). – I jeden

Meksykanin, strasznie miły, podoba mu się miasto,

bo podobnie jak w Meksyku – jest wiele kościołów i wartości rodzinne

są dla mieszkańców bardzo ważne. I jest jeszcze

niemiecka telewizja, widział pan ich samochód na polskich tablicach?


Widzę, że inwazja Obcych

zostawiła trwały ślad w psychice tych ludzi,

choć kiedy jadę taksówką, kierowca zachwala okoliczną budkę z lodami:

– Są takie jak za komuny! – przekonuje. A

kiedy autobusem – siedząca naprzeciwko

kobieta żegna się, gdy mijamy ważny obiekt sakralny.

Jeszcze przechodzień: próbuje mi wcisnąć pomidora i żali się,

że kościół garnizonowy Jan Paweł II przekazał Ukraińcom.

A kiedy zdradzam mu, skąd przyjechałem

już więcej się nie odzywa, jakbym pochodził z innej planety

i sam był Obcym w latającym talerzu na niemieckich tablicach.


Jak gdyby nigdy nic. Tylko te kolczyki

na uszach nastolatki w kolorze niebiesko-żółtym,

z napisem FUCK PUTIN! w barze Rubin –


wszystko

(nawet rym).

Przemyśl, sierpień 2022



Wiersz o doniosłości spowiedzi


Dzień dobry, nazywam się Władimir Putin, jestem Reptilianinem

i lubię duże orgazmy, żeby sperma tryskała

jak krew, jeszcze większe kredyty i piwo kraftowe.

Wciąż się uczę żyć tu między wami, dlatego przybrałem wygląd Szaraka

i czasem jeszcze na kanapkę powiem kromka, a na kromkę kanapka,

to są te różnice, przez które wybuchają wojny,

poza tym noszę okulary przeciwsłoneczne, żeby ukryć pionowe źrenice gada.


Jak każdy chodzę do pracy, o stałych porach otwieram i zamykam pokrywę laptopa,

nawet przykleiłem sobie na niej kilka politycznych naklejek,

żeby zza biurka wydawać się, podobnie jak wy, politycznie zaangażowany.

Mam też kilka z hasłami motywacyjnymi, jedna z nich:

NIC NIE STOI NA PRZESZKODZIE, ŻEBYŚ SIĘGNĄŁ GWIAZD

przypomina mi o domu położonym w Konstelacji Smoka.


Nucę sobie Zielono mi podczas odpisywania na maile,

na biurku stawiam szklankę z zielonym sokiem, po cichu mówię na to bomba

witaminowa, a kolegom z pracy głośno, że sekretarka ma nogi nie z tej Ziemi.

Maskuję się w miarę dobrze, wieczorami czytam Dänikena

i oglądam rzekome nagrania UFO. Gram też w gry,

których akcja dzieje się w odległych galaktykach,

moja frakcja zazwyczaj wygrywa i niszczy pozostałe frakcje i ich planety,

łącznie z problematycznymi kanapkami i kromkami.

Wtedy głośno się śmieję i usta oblizuję jaszczurczym językiem.


Co jeszcze powiem o sobie?

Myślę, że już nieźle poznałem tutejsze realia.

Ludzie to potwory, dobrze że jestem tylko Reptilianinem.





bottom of page