Agnieszka Apoznańska, Różowa melancholia, olej na płótnie, 30 x 40 cm, 2024
z okopów
nić nasienie spazm struga ulga
pachnie mokre ziele
pokrzyk
trawy
przepuszczam cię przez ślinę, zasieki, serce, flary
wyrywane po kawałku
zawężanie frontu
lepko przy biodrach i mdło mi pod obojczykiem
nie odklejaj się ode mnie jeszcze nie i zawsze nie i nigdy nie
zastygamy
po chwili słyszymy jak szumią
kosy
okiść
widziałeś z nasypu
jak uciekały przed świstem
obłym wizgiem
pociągu
ślady melioracyjne
odleżyny na tafli trawy
zarys czegoś co można pić
grudy słów
zamarznięte
twarzami do ziemi
(miłość)
chodziło tylko o to by móc
trzymając się za ręce
jak dawniej zanim porośliśmy sierścią
drapieżników
wyciągnąć w przestrachu
martwego ptaka
z kratki wentylacyjnej w łazience
--------- na emalię wanny spadły pióra
i maleńki odłamek krwi
gdzieś zza powłok ściany dochodziły w nocy szmery
które przypisywaliśmy złym snom
wybudzaliśmy się
z koszmarów w mokrą pościel
noc głośnieje odpadają płytki i tynk
oklejamy taśmami okna na skos
zasypiamy na podłodze
z głową pod umywalką słyszysz o czym szumią?
dotąd wanna była moja teraz tam się boję
wpuszczasz mi w ucho ślinę pod kolana między palce liże
stopy luna znowu wiernie podpełza pod sen
skrzydło zawijasz szczelnie w worek
napierdalasz słowem zakazanym
w poezji
na wszystkich frontach bez zmian
mniszek paproć łuski tamarynd
zawleczki łubin krzewiń otuliniec
ługowiec menażki oczaryn
ślady ślady zielniki ślady
chłopców oderwanych
od mleka pod nosem
bezdomne psy w Sarajewie
Jesteśmy wszędzie
w pustostanie
w mieście murów
po epidemii ospy
zimą kryją się w pustostanach skulone w
stercie śmieci bandy psich squotersów
szukają ciepła w
bebechach kanap starych dywanach
ubraniach poprzednich właścicieli domów.
z okien czasami zwisają strzępy
zasłon aksamitów nasączanych deszczem.
Przejmujemy cmentarze
te pod gwiazdą
te pod krzyżem
te pod księżycem
kopiemy nory
i
wyciągamy kości
Hej, czy jeszcze kiedyś
usłyszymy te pieśni
które
drobnymi palcami wtykaliśmy
w kłosy zbóż?
niektóre watahy śpią jak wilki w wykopanej
małej jamie w śniegu. mroźne płatki osiadają
na ich rzęsach wirują wokół nosów topnieją
ich futra stają się grubsze wtulają się w siebie pomrukując.
Nim nasze alfabety wypowiedziały
sobie wojnę i poszły
na noże
nim wybuchła
zaraza
i obsiała ulice
ropiejącymi ranami
bezdomne suki rodzą częściej i karmią dłużej
niż te pod opieką człowieka. dziesiątki
wygłodniałych szczeniąt wisi im na sutkach.
Szedł tędy wielki smok
pieczętując drogę
swą czerwona
krwawą łapą
Snajperzy polowali na
słowa
uliczny pies żyje przeciętnie od trzech do
czterech lat. najczęstsze przyczyny śmierci to
nieleczone choroby. wypadki na drodze. zimno
niedożywienie. otrucie i służby sanitarne.
Dostosować się do
wzgórz
trzeba!
tylko równoległe ulice mają jeszcze sens
dół (Darkness and Company)
żołnierze zatrzymali w kadrach
własne okrucieństwo
nie potrzebna sołdatom migawka
wystarczy ---------------------------
i kilogramy piachu
może nikt nie znajdzie
nikt się nie dowie
las przemilczy
mokradła wytłumią
tylko te uporczywe dłonie
palce splecione z korzeniami traw
przezierają przez powłoki ziemi
połyskują
stosy blaknących negatywów
później już tylko my
nasze rowery, spalone książki, pola słoneczników
wbrew wszystkiemu pijące łapczywie wiosenną burzę
porzucone kontury ciał
i nasze psy na łańcuchach
oszalałe
tak blisko do schronu
Комментарии