Przysięgam, że nie mam nic wspólnego z Chris Sizemore
Twardo żyję i twardo śnię
Od już ponad sześciu lat wędruję po nie-świecie
W strzępach własnego ciała poszukuję fragmentów
Swojej dawnej osoby. Piszę przy ich pomocy
Scenariusze mające zastąpić instrukcję życia
Moje odbicie nienawidzi mnie
Rozumiem, że się boisz w końcu twoje istnienie
Zależne jest ode mnie. Gdy ja odejdę, zginiesz.
Ale ja też się boję pomimo mej wieczności
Chce żebyś to dostrzegło i mogło ze mną porozmawiać
Od szeptów cieni bolą mnie skronie
Nie wiem komu zaufać, kogo pytać kim jestem
Zwłaszcza, że wy nosicie maski gombrowiczowskie
Zakrywacie pod nimi swe prawdziwe oblicza
Wasze szepty są fałszywe, już wolę słuchać Diabła
W sumie nie obawiam się nawoływań Szatana
Nie bardziej niż dnia, w którym, spotkam się z nową twarzą
I zapyta mnie ona: „Kim jesteś? Twe imię?”
I co mam odpowiedzieć? Za kim niby powtarzać?
Słuchać snu, lustra, cienia, a może szatana?
Człowiekowi najbliżej jest do kraba
Odrzuciły nas nawet gwiazdy
Co nikogo nie powinno dziwić
Już od dawna zmierzaliśmy drogą
Powoli smażącego się kraba
I choć mam własnego skorupiaka
Co trzyma się mojego kolana
Przemierzając wraz ze mną nie-świat
Najbardziej boję się skorupy człowieka
Cieszę się, Chloe, że chcesz być wolna
Gdyby wszystkie kości człowieka zastąpić metalem,
Czy nadal moglibyśmy nazwać go człowiekiem?
Tak? Pozwól, że rozwinę pytanie.
Gdyby w takim razie do tego wszystkiego
Wymieniono każdy jego mięsień na tytanowe zamienniki,
Czy wtedy też nadal moglibyśmy nazwać go człowiekiem?
Pewnie tak? Pójdę więc o krok dalej.
Co, jeżeli wątrobę, serce i każdy inny organ zastąpimy maszyną,
Czy nawet wtedy będziemy mieli do czynienia z człowiekiem?
Nie wiesz? Ciekawe.
A co, jeśli do tego mózg i wszystkie połączenia nerwowe
Zastąpimy tysiącem cienkich kabelków i prądem?
Tak, żeby istota mogła czuć,
Doświadczać radości, miłości, strachu i smutku
Czy będzie ją można nazwać człowiekiem?
Nie? Nie wiesz? Po co właściwie pytam?
Gdyż chcę wreszcie pojąć, co znaczy być człowiekiem.
Chcę wreszcie móc zasnąć, wiedząc kim jestem.
Jedyne dziedzictwo jakie po sobie pozostawię, to spalona ziemia
Aż wreszcie spadniemy z naszych suchych gałęzi
Prosto w dłonie Ewy, aby spokojnie umrzeć
I tam gdzie byliśmy zakwitną kiedyś kwiaty
Naszego dziedzictwa
Solą i płomieniem przykryjcie me wspomnienia
Bądźcie bezlitosnym katem mojego drzewa
Nagrobków, tabliczek nic mi nie zostawiajcie
Chce zniknąć w spokoju
Bez żadnych łańcuchów chce wrócić do nie-świata
Zostawić za sobą wszystkie spalone ziemie
Całe me istnienie, którego nie ugasi
Wodospad moich łez
Każdego dnia prześladuje nas widmo akcji Hiacynt
Miałeś kiedyś sen, który skaził twoje życie?
I rzeczywistość zmienił nie do poznania?
Miałeś może kiedyś koszmar?
Tyle lat minęło i w ogniu czasu zniknęło
A ja nadal, każdego dnia, boję się
Tej chwili, gdy hiacynt zamieni się w fiołek
Zawsze zapominam języka, gdy pytają mnie o słowa
To tak jakbyś nie miał dłoni
I został zmuszony do opisania
We wszystkich detalach
Co czujesz, dotykając stołu
To tak jakbyś miał czytać
Poematy w umarłych językach
Co nie mają nawet tytułu
A ty oczu co je zobaczą
To tak jakbyś musiał tańczyć
Austriackiego walca
A nogi twe były z metalu
I ciało wyżej nad ziemią od Ikara
To tak jakbyś doświadczał
Wszystkich smaków świata
Każdej jadalnej potrawy
Nawet takiej, co nie powstała
To tak jakbyś opisywał
Co znajduje się na krańcu
Ciągle rosnącego wszechświata
I dokąd właściwie ucieka
To tak jakbyś tłumaczył
Co czujesz co rana
Gdy wyrwany ze snu
Musisz wracać do świata
Nie pytajcie mnie więcej
O to czym są kolory i czym poezja
Gdy moja jedyna rada
To proste, zamknijcie głowy