obraz wygenerowany w leonardo.ai
Przed wieloma laty pisarz Michał Witkowski zapytany przez dziennikarza o stan polskiej literatury i czytelnictwa, odpowiedział: „no cóż… teraz się te Stasiuki, Tokarczuki pokończyły”. Witkowski miał pewnie na myśli to, że kończyła się pewna epoka, popyt na określonych autorów, a aktualne wydawnictwa przytoczonych nazwisk nie budzą już takiego zachwytu, jak kiedyś.
Natomiast ja w tytule tego tekstu pokusiłam się o sparafrazowanie jego słów, tytułując go właśnie tak: „… teraz się te Witkowskie, Kuczoki pokończyły”.
Odnoszę wrażenie (budowane na przykład na podstawie obserwacji własnych, rozmów ze znajomymi autorami), że znów kończy się pewna epoka w świecie literatury i kultury; że coś się kończy, a my nie za bardzo wiemy, co przed nami. Kwestie te pragnę rozważyć na podstawie analizy znaczenia (na obecnej mapie literackiej) tak głośnych – piętnaście, dwadzieścia lat temu – nazwisk jak Michał Witkowski, Wojciech Kuczok czy Jaś Kapela. Co tak naprawdę stało się (w kulturze?), że nazwiska te znaczą coraz mniej? Albo że pisze się o nich (często o ich twórczości także) w krytycznym tonie? Te wątpliwości postaram się rozwikłać w tym tekście.
***
Michał Witkowski, autor głośnego (właściwie do dziś, dowód: wznowienia) Lubiewa wydaje się trwać w jakimś kryzysie. Co prawda opublikował teraz godziwe Tango, co może go trochę zrehabilitować, ale… pewne kontrowersje i spadek znaczenia jego literatury wciąż mnie nieco niepokoją. W pewnym momencie życia Witkowski poszedł w… bycie celebrytą. Rozpoczęła się jego obecność w mediach plotkarskich, nawet w brukowcach… Zastanawia mnie, skąd ten pomysł na siebie, zasłużonego już wtedy pisarza (i byłego krytyka literackiego). Nie skończyło się to dobrze – Witkowski wystąpił podczas gali w stroju z symbolem „SS”. Tłumacz Krzysztof Cieślik, komentując obecną kondycję świata literackiego, włączył w kontekst przypadek Michała Witkowskiego:
niestety literatura przebija się do mainstreamu przeważnie wtedy, kiedy ktoś kogoś zwyzywa, pozwie albo jakiś pisarz założy kontrowersyjne ciuchy, jak Michał Witkowski, który wystąpił podczas łódzkiego Fashion Week Poland w kapeluszu z symbolem SS.
Trudno się z tym nie zgodzić, natomiast o kondycji Witkowskiego może świadczyć także fakt, iż w zaawansowanym momencie jego kariery nikt nie chciał wydać jego książki. Pisarz wydał ją więc tak, jak wydają swoje prace dyplomowe studenci – w punkcie ksero. Wydruki dystrybuował pośród znajomych i fanów na Facebooku. Nie pokusiłam się, by taki egzemplarz zakupić.
***
Coś niedobrego dzieje się także z autorem podobnej klasy co Witkowski, czyli z Wojciechem Kuczokiem. Nie mam tu na myśli podobnych kontrowersji, jakie wywoływał Witkowski, ale wyraźnie odczuwa się spadek formy pisarskiej Kuczoka… Niegdyś wychwalany pod niebiosa za Gnój Kuczok jakby na dobre utknął w „letargu” i nie wydaje od lat niczego, co by miało znaczący wpływ na świadomość czytelniczą. Ostatnie jego książki, takie jak Obscenariusz, Proszę mnie nie budzić czy Rozmemuary, oprócz obiektywnie raczej chłodnego przyjęcia przez czytelników zalogowanych na stronie lubimyczytac.pl, nie wzbudziły żadnej społecznej czy kulturowej dyskusji (jak stało się to za sprawą Gnoju) i na mnie też żadna z tych książek nie zrobiła wrażenia. Wydawałoby się, że notowania Kuczoka wzrosną choćby za sprawą przeprowadzki do Warszawy (przyczyną ślub z A. Passent), gdzie, jak wiemy, jest więcej możliwości rozwoju, ale… myślę, że kolumna w „Przeglądzie” (Kuczok pisze tam felietony) to za mało, by mówić o jakimś „wzlocie”.
Tu, podobnie jak Witkowski, pisarz miał „romans” z kulturą popularną, pokazując się w pismach kolorowych ze znaną żoną. Sądząc po reakcjach na jego wydawnictwa, nie wyszło mu to na dobre.
***
Warto wspomnieć także o Jasiu Kapeli, wychwalanym niegdyś jako „cudowne dziecko poezji”, który obecnie… walczy w walkach MMA. Przypomnę, jego tomy poezji tj. Życie na gorąco czy Reklama sytuowały go w szeregu najważniejszych debiutantów w latach dwutysięcznych. O jego poezji dyskutowali specjaliści na różnych spotkaniach. Wydaje mi się, że Kapela nie uniósł ciężaru swego talentu i nie był konsekwentny, poświęcając się innym, znacznie mniej wzniosłym zajęciom. Szkoda.
Reasumując – kilka największych nazwisk określonego czasu w dziedzinie literatury nie powtórzyło już nigdy sukcesu Lubiewa czy Gnoju.
***
W ostatniej części mojego rozumowania dochodzę do przykrych wniosków. Coś niedobrego stało się w obszarze KONTRKULTURY w Polsce… Pewne nazwiska, które ta kontrkultura niosła na sztandarach (jak Witkowski czy Kapela) nie znaczą już tak wiele, jak kiedyś… W latach dwutysięcznych, może za sprawą manifestu Wandachowicza w „Gazecie Wyborczej” mieliśmy do czynienia z powstaniem nowej fali kontrkultury – jej instytucjami były Korporacja Ha!Art, Galeria Raster czy redakcja pisma „Lampa”… Odbywały się tam ważne spotkania, skupiające tam, ach – nazwę to ogólnie – środowisko artystyczne. Osobą, która spinała środowisko był wtedy m.in. Paweł Dunin-Wąsowicz (który otrzymał zresztą nagrodę „Kreatora kultury” pisma „Polityka”).
Natomiast TO się skończyło, co boleśnie odczułam. Wraz ze zmianą władzy, zamknięto dopływ dofinansowania na pisma takie jak „Lampa”, „FA-art” czy prawdopodobnie „Ha!art” – podkreślam, że nie jest moim celem krytyka władzy, ale dostrzeżenie pewnego mechanizmu prowadzącego do upadku kontrkultury. W 2015 roku, gdy trwała faza schyłkowa władzy o liberalnym światopoglądzie, Tomasz Gruszczyk z UŚ zdążył jeszcze zrobić warsztaty „Hipertekstowo” (gdzie rozwijał koncepcje, które wydawniczo realizował Ha!art), poszukujące młodych talentów w środowisku mu naturalnym, uniwersyteckim. Jakoś właśnie po tej dacie wspomniane czasopisma (i zarazem środowiska, jakie wokół nich powstały) zaczęły upadać… Natomiast ta uwaga o pewnym „końcu, upadku, zubożeniu” nie dotyczy tylko zjawisk niszowych, kontrkulturowych, ale także kultury w ogóle. W prywatnej rozmowie człowiek zasłużony dla kultury w Polsce, poeta i organizator życia literackiego, Bartłomiej Majzel dostrzegł pewną regułę: w pismach opiniotwórczych takich jak „Gazeta Wyborcza”, coraz mniej miejsca poświęca się literaturze”. Podał przykład: „w latach 90’ w Wyborczej było z osiem, dziewięć recenzji samej poezji, dziś są to może ze dwie, największych nazwisk, jak Hartwig czy Zagajewski”. Również niegdyś krytyk literacki „numer jeden” czyli Dariusz Nowacki od jakiegoś czasu nie pokazuje się zbyt często w „Gazecie Wyborczej”… Okej, powiem, ma swoją kolumnę w magazynie „Książki”. Oczywiście, ale raz – jest to naprawdę niewielka kolumna, a dwa – pismo książki zarezerwowane jest tylko dla węższego grona, czytelników „świadomych” bądź krytyków. Zatem widzimy, że pewne zubożenie dotyka całej kultury i życia społecznego. Z drugiej strony, być może, społeczeństwo złaknione było zwrotu w bardziej klasycznym kierunku, co realizuje teraz także TVP za sprawą programu „Trzeci punkt widzenia”? Konserwatywni intelektualiści dyskutują tam o takich sprawach, jak np. eutanazja. Ten i inne tego typu programy zastąpiły w TVP dawną „Halę odlotów” i „WOK”.
Już na sam koniec moich rozważań, ażeby dodać nieco optymistycznego tonu, zauważam, iż obecnie spore znaczenie mają autorzy i autorki, którzy swoją działalność nie ograniczają do literackiej, ale poszerzają ją o swoje zaangażowanie społeczne (poprzez np. działanie w stowarzyszeniach, akcjach). Na przykład pisarka Anna Cieplak pracowała z młodzieżą (robiła zajęcia, warsztaty), Olga Hund w swojej książce „Psy ras drobnych” podjęła się palącej kwestii chorób psychicznych i instytucji nimi się zajmującymi, czym zmienia świadomość na ten temat w Polsce (także dzięki wywiadom w prasie), natomiast pisarka i poetka Justyna Bargielska oprócz pisania, zajmowała się także działalnością społeczną na rzecz kobiet i matek (dzieci utracone, poronienia). To notowanie kończy publicystka Agnieszka Szpila, która w swojej literaturze i wywiadach w prasie kobiecej, opowiada o życiu z chorymi córkami. Jest to pewien kierunek, w którym podąża się, chcąc rozpocząć życie jako pisarz w Polsce – jednoczesna działalność pisarska, jak i społeczna – nie widzę w tym nic złego.