top of page

Filip Matwiejczuk - Słowo pirata


Howard Pyle

Notwithstanding all you have faid, he is still only an overgrown Thief

Charles Johnson, The Successful Pyrate


Tekst jest pierwszym z cyklu esejów o postaciach na wpół wymyślonych


Święci i wyjęci spod prawa


Piraci, kowboje, rycerze – to jedne z wielu męskich plemion, które zamieszkały w kulturze na stałe. Raz są zapominani, innym razem odkrywani na nowo. To bohaterowie poematów, literatury brukowej, powieści postmodernistycznych, filmów, komiksów, gier komputerowych. Nieustannie dają o sobie znać poprzez różne przemieszczenia z mediów do mediów i rozmaite chwyty narracyjne. Przykładem mogą być ekstrapolacje wątków fikcyjnych, tak w literaturze fantasy, jak też w produkcjach filmowych, np. w Piratach z Karaibów czy w cyklu Mroczna wieża Stephena Kinga. W innych przypadkach sięga się po prace historiografów i osiąga efekt „tak było naprawdę, czyli brudno i źle” (choć często twórcy nie potrzebują konsultacji historycznej, by ubabrać aktorów i scenografię w błocie). Za przykłady niech posłużą film Robin Hood z 2010 (reż. Ridley Scott), gdy chodzi o średniowiecze, gra Red Dead Redemption, też z 2010, gdy mówimy o dzikim zachodzie, a co do piratów – chociażby Assassin’s Creed IV: Black Flag (oczywiście odcinając warstwę fantastyki naukowej).


W ramach głównych nurtów pojawia się coś, co nazwałbym „wewnętrznym nurtem krytycznym” – fikcje, które wciąż opierają się na zasadach istniejących fikcyjnych światów, przechodzą na poziom meta. Jednocześnie, poprzez rozrywanie szwów narracyjnych, owe figury wychodzą na poziom meta, zrzucając szaty udawanego mimetyzmu i stając przed odbiorcą nagie jako kłamstwo. Co więcej, osoba prezentująca fałsz motywów, które wybrała, wykorzystuje je do swoich własnych celów. Przykład tego możemy znaleźć już w Don Kichocie Cervantesa – wszechobecny wówczas topos rycerza w zderzeniu z rzeczywistością okazuje się bzdurą, służąc autorowi zarówno do krytyki kolejnych fikcji, jak i do zaprezentowania wspaniałej opowieści. Inną, równie barwną frakcją są kowboje, gromadnie zaludniający platformę metafikcji: od kreskówek Warner Bros., do subtelności poziomu Cormaca McCarthy’ego czy wszechstronności braci Coen w Balladzie o Busterze Scruggsie (2018). W przypadku piratów robi się dość dziwnie, kiedy do gry wchodzą nazwiska takie jak Thomas Pynchon, William Burroughs, Kathy Acker czy Hakim Bey.


Przykłady można mnożyć i mnożyć, ale nie zależy mi na rzetelnej prezentacji demografii pewnych typów postaci fikcjonalnych i ich derywacji wśród dzieł kultury. Na ten moment interesują mnie przede wszystkim piraci i ich geneza, to, co kim byli, gdzie się pojawiali, a także to, o jakich piratach zazwyczaj mówimy, kiedy mówimy o piratach i co znaczy „słowo pirata” z opowieści o nich.



Narodziny zawadiaki


Stereotypowy wizerunek pirata to brodaty mężczyzna ze szpadą w kapitańskiej czapce, obwieszony pistoletami skałkowymi. To produkt czegoś w rodzaju przemysłu kulturowego początku XVIII wieku, czyli prasy, mistyfikacji literackich i plotek. Działo się wtedy coś, co rozpalało ówczesną wyobraźnię Brytyjczyków – pojawiały się przekazy i procesy sądowe bandytów ze statkami, określanych słowem 'pyrates'. Etymologia tego słowa nie jest zbyt skomplikowana, pochodzi ono od starofrancuskiego 'pirate', czyli ten, kto atakuje jednostki pływające, to łacińskiego 'pirata' (słowa bardzo zbliżonego znaczeniowo do współczesnego rozumienia 'pirat'), a to z kolei od greckiego 'peiratḗs', czyli coś w deseń: 'zbójnik', 'rzezimieszek', 'bandyta', co pochodzi od jeszcze dawniejszego 'peîra': 'próba', 'usiłowanie', 'doświadczenie', 'knowanie'. Oczywiście można sięgać jeszcze dalej do rekonstrukcji językowych proponowanych przez lingwistów, do prajęzyków. W praindoeuropejskim mamy prefiks 'per-', czyli bardzo, bardzo z grubsza: 'iść przodem', 'ryzykować', 'odważyć się'.


Piękna etymologia, na pewno inspirująca. Można wywieść z niej wiele spekulacji, ale nie uważam, żeby dla naszego współczesnego rozumienia tego słowa miała była ona jakoś szczególnie istotna. Tym bardziej, że dziś jego znaczenie jest wielorakie. Podjęcie pierwszego, rzucającego się w oczy natchnienia, wynikającego z długiej tradycji słowa 'pirat', prezentującego nam piratów jako forpoczty półświatka, straceńców gotowych przecierać nowe szlaki w przeciwnym im świecie, wyznaczonym przez prawo i władzę, może łączyć się z rozczarowaniem. W tym momencie nie wyjaśnię z jakim, ale już zaznaczę, że ta kwestia będzie kluczowa dla tego eseju.


Natchnieniom tym dali się ponieść twórcy i ich czytelnicy już na początku XVIII wieku. Pierwszym spektakularnym przykładem jest sztuka Zwycięski pirat Charlesa Johnsona, wystawiona w 1712, a opublikowana w 1713. Sztuka była sukcesem, choć oskarżano twórcę o upiększanie bezprawia i zachęcanie do przestępczości. Tekst sam w sobie jest zgrzebną komedią z wątkiem romantycznym i tak jak dramat elżbietański, raz jest pisany prozą, a raz wierszem sięgającym rejestrów spiżowych. Centrum tego tekstu stanowi legendarny kapitan Henry Every (żył naprawdę, działał w latach dziewięćdziesiątych XVII wieku, żeby w 1696 zniknąć i zostawić po sobie spektakularną legendę), przedstawiony pod imieniem Arviragus. Tekst przypomina komedię dworską, ale zamiast króla jest kapitan[1], zamiast tytułów arystokratycznych i funkcji dworskich są stopnie marynarskie, a zamiast pałacu twierdza postawiona gdzieś na Madagaskarze.


Henry Every był postacią, o której krążyły plotki i legendy. Jednym z efektów tego stanu rzeczy jest ballada Kopia wersów układanych przez Kapitana Henryka Every'ego, który wprzódy niedawno na morze wypłynął w poszukiwaniu szczęścia, opublikowana w Londynie w 1694 roku (czyli już na początku jego pirackiej aktywności). Oczywiście nie można stwierdzić, że rzeczywiście on był jej autorem, jej twórca pozostaje anonimowy. Kopia wersów… to śpiewna opowieść o podbojach, podróżach i życiu romantycznego zbója. Coś jak ballady o Robin Hoodzie i jego towarzyszach. Utwór kończy się strofą:


Ponieważ to kurs obrany przeze mnie,

Narodzie mój fałszywy słysz deklarację,

Że cię nie skrzywdziłem, więc wybaczysz mi,

Szpada mnie prowadzi, póki będę żył[2].


Konstruuje to kompletny obraz przeklętego przez prawo państwowe romantycznego renegata, bojownika o wolność, buntownika i tak dalej.


Kapitan Henry Every miał szczęście do bycia bohaterem mistyfikacji literackich. Wcześniej (w 1709 roku) ukazała się książka Żywot i przypadki kapitana Jana[3] Avery'ego, sławnego angielskiego pirata (wyniesionego z chłopca okrętowego na króla), obecnie panującego na Madagaskarze autorstwa niejakiego Adriana van Broecka (oczywiście to pseudonim anonimowego autora). Jest to niedługa biografia sławnego przestępcy, opisująca jego życiorys od narodzin (rzekomo w 1653 w Plymouth), dzieciństwo z samotnym ojcem (który miał być żeglarzem, a później handlarzem), pełną sukcesów piracką karierę, założenie twierdzy na Madagaskarze oraz opisy konfliktów z flotą Państwa Wielkich Mogołów. Oprócz tego autor stanowczo potępia Henry’ego Every’ego jako brutalnego przestępcę i gwałciciela.


Do tego tekstu odwołuje się Król piratów z 1719, rzekoma odpowiedź kapitana „Avery’ego” na oszczerstwa skierowane w jego stronę, a tak naprawdę dziełko napisane przez samego Daniela Defoe. Rzecz składa się z przedmowy i dwóch listów. Pierwszy jest znacznie obszerniejszy od drugiego. W nich kapitan „Avery” po krótce opowiada o swojej młodości, początkach kariery, a potem – znacznie bardziej szczegółowo – o zdobywaniu pirackiego pryzu, o towarach (nawet podaje liczby) i o tym, co z nimi robił z załogą. Spora część Króla piratów wygląda tak:


Człowiek ten marynował wołowinę, nie zważając na szczególne wskazania; większość tegoż mięsa zepsuła się, nim opuściliśmy to miejsce, tak iż byliśmy zmuszeni wszystko wyrzucić. Ludzie powiadali wówczas, iż niemożliwym jest solenie jakiejkolwiek wołowiny w tych gorących krajach, tak by uchronić ją przed zepsuciem i radzili, abyśmy powrócili na wybrzeże Nowej Anglii lub Nowego Jorku po nowe zapasy. Lecz przekonałem ich o błędzie ich rozumowania, używając jedynie przestrogi, mianowicie, aby nie solić wołowiny z bydła, które zostało upolowane. I tak zachowaliśmy sto i czterdzieści beczek wybornej wołowiny, któraż starczyła nam na czas wielce długi[4].


Charakterystyczne jest to, że w swoich relacjach „Avery” zazwyczaj używa liczby mnogiej, mówiąc o sobie i swojej załodze, od której raz na jakiś czas się odłącza, w celu podjęcia decyzji dotyczącej całej załogi albo by wpaść na genialny pomysł.


Król piratów nie jest obecnie szczególnie zachwycającym utworem, ale dzieje się z nim (jak i z innymi przypadkami „literatury pirackiej”) coś szczególnego. W swojej konstrukcji przypomina wzorce oświeceniowej literatury dydaktycznej, w tym przypadku byłby to listy rozważnego przywódcy, kapitana, władcy Madagaskaru. W treści zawierają się też podróże, ale nie służą one zdobywaniu nowej wiedzy i przełamywaniu przesądów, a tworzeniu anty-wzorca osobowego – pirata. Henry „Avery” za każdym razem jest wzorcem człowieka oświecenia, jako postać jest przemyślny, racjonalny, doskonale gospodarzy tym, co posiada oraz używa pięknego języka, a jednocześnie, gdzieś na marginesie, w przedmowach autorzy przypominają o tym, że był przestępcą. Król piratów miał, w zamierzeniu jego narratora, czyli rzekomego Henry’ego Avery’ego, zdementować oskarżenia Żywota i przypadków kapitana Jana Avery’ego…, jednak niczym nie różni się od drugiego bohatera, bo też rabuje, tylko zaznacza, że honorowo, a i zarzeka się, że każda kobieta była mu chętna.


W ten sposób i poprzez kolejne doniesienia ówczesnej prasy, rzeczywiści ludzie, działający na Karaibach i w pobliżu Indii, otrzymują fikcjonalną reprezentację, która najbardziej spektakularnie objawi się w kolejnej mistyfikacji.



Powszechna historia nikczemności


W 1724 roku ukazała się w Londynie Historia najsłynniejszych piratów kapitana Charlesa Johnsona. Bardzo interesujący tekst. Z jednej strony przypomina wzorzec krótkich portretów biograficznych, znany od czasów Plutarcha, a z drugiej zawiera w sobie wiele innych typów piśmiennictwa. Raz obficie prezentuje dane liczbowe, daty, listy nazwisk, innym razem krótkie, pełne zwrotów akcji przypowieści, a jeszcze kiedy indziej relację podróżniczą z Karaibów z dokładnymi opisami fauny i flory, nie szczędząc przy tym terminologii żeglarskiej. Rzecz napisana jest bezwstydnie na pograniczu faktu i zmyślenia. Nawet pseudonim literacki twórcy jest rodzajem dziwnej gry, ponieważ to nie Charles Johnson, autor Zwycięskiego pirata, tylko ktoś, kogo tożsamości do dziś nie ustalono. Istnieją podejrzenia, że znów mógł to być Daniel Defoe, ale znakomita znajomość terminologii i praktyki żeglarskiej sugerują, że rzeczywiście autorem mógłby być kapitan.


W Polsce książka ukazała się w 1968 w wersji skróconej przez Jacka Bocheńskiego, w jednej części przełożonej przez Helenę Dunin, a drugiej, większej, przez Jerzego Bohdana Rychlińskiego (nota bene to on widnieje jako autor przekładu). Polska wersja nie zawiera Wprowadzenia z listą okrętów pojmanych przez hiszpańską marynarkę, tabelą liczbową dotyczącą brytyjskiej armady czy listy i oświadczenia Króla i innych notabli w sprawie piratów. Oprócz tego brakuje niektórych krótkich rozdziałów, takich jak drugiego o kapitanie Martelu, jak i kolejnych danych, tabel, listów i przemów.


Całość zaczyna się od przedmowy. W niej autor na wstępie zapewnia o swoich szlachetnych intencjach i zarzeka się, że ma ona służyć za naukę moralną. Przedstawia tu swoje obserwacje, takie jak to, że nigdy nie widział pirata Holendra oraz prezentuje swoje przemyślenia na temat tego, dlaczego piractwo tak rozkwitło w ostatnich latach. Twierdzi, że to skutek bezrobocia wśród żeglarzy w czasach pokoju. Wielu z nich nie mogło znaleźć pracy na statku, a i ona stawała się coraz mniej opłacalna. Na skutek przyuczenia się do grabieży poprzez praktyki korsarskie w służbie korony brytyjskiej coraz częściej dawni, pracowici obywatele wybierali drogę bezprawia, banicji i kradzieży, porzucając to, co znane, na rzecz wielkich, bogatych w przestrzeń i surowce, otwartych wód. 


Kapitan Johnson przedstawia w książce swoją metodę pisarską, wyjaśniając, że pisze to, co albo widział na własne oczy, albo poznał poprzez rozmowy z łowcami piratów, jak i z nimi samymi już po ich ujęciu. Wszystko to ma zapewniać wiarygodność jego dzieła.


Całość jest absolutnie niejednorodna. Pierwszy tom z 1724 zawiera biografie piratów z początku XVIII wieku, a drugi życiorysy sprzed kilkudziesięciu lat. W jednych przypadkach zdaje się trzymać bardziej faktów (zwłaszcza gdy chodzi o terminologie żeglarskie i relacje podróżnicze), w innych bardziej fikcjonalizuje i naciąga fakty. Istotny jest ton, w jakim pisze to, co pisze o danej postaci i jakimi technikami się przy tym posługuje. Henry’ego „Avery’ego” opisuje raczej jako człowieka lekkomyślnego, a jest to pierwsza biografia w całym tomie. Autor twierdzi, że jego sława wynikała raczej ze skrajności jego pomysłów i przedsięwzięć, niż z rzeczywistych osiągnięć. „Avery”, według Johnsona, miał opuścić potajemnie swoją załogę razem ze zdobytymi diamentami i wrócić do Anglii, gdzie został oszukany, okradziony i umarł w nędzy. Twierdza na Madagaskarze miała być schronieniem zbudowanym przez jego byłą załogę. Jej członkowie przemocą zawładnęli lokalną ludnością, postradali zmysły i zabarykadowali się, każdy z osobna, w swoich małych twierdzach.


Rozdział poświęcony piratkom Mary Read i Anny Bonny przypomina nie tyle portret biograficzny, co krótki romans. Jest bardzo dramatyczny, a wątek kobiet przebranych za mężczyzn kojarzy się z Rozaurą z Życie jest snem Calderona. Rozdział składa się z intryg i opisów bitew w płaszczach na szpady.


Nie zabrakło tu Czarnobrodego, najbardziej brutalnego, zapijaczonego furiata ze wszystkich opisanych postaci. Autor być może miał wobec niego najwięcej odrazy, bo rozdział kwituje rzekomymi fragmentami z dziennika kapitana Zemsty Królowej Anny, w których narzeka na brak rumu, co miałoby prowadzić do spiskowania i notuje rozglądanie się za pryzem, a potem następuje fragment odnotowujący zdobycie pryzu i skuteczne rozpicie załogi, a tym samym zażegnanie spisków. Jego przeciwieństwem jest Kapitan Misson. Działał on pod koniec XVII wieku, choć prawdopodobnie jest postacią fikcyjną. Jego rozdział zaczyna się od napomknienia o manuskrypcie jego autorstwa, a z niego miałby wynikać życiorys postaci.


Rozdział kapitana Jamesa Missona opisuje właściwie życiorys i podróże człowieka oświecenia. Młody idealista, sentymentalista, szybko stwierdził, że kościół okłamuje ludzi, szerząc zabobony. Za sprawą różnych nauk staje się deistą, co daje autorowi okazję do zaprezentowania ideałów ówczesnego deizmu pod przykrywką misji biografisty. Z czasem Misson porzuca wierność państwu na rzecz realizowania swojej misji. Mówiąc: Nasza sprawa to szlachetna sprawa ludzi mężnych, sprawiedliwych i bez winy, wychodzi z propozycją pływania pod białym sztandarem z Wolnością wymalowaną na chorągwi i z godłem A Deo a Libertate („Za Boga i Wolność”). Jego ludzie odżegnywali się od miana piratów, każdy pryz dzielili między sobą po równo, a kapitana traktowali niemal jak ojca.


Również załoga była traktowana „po równo”. Ludzie zamustrowani na pokładzie Victoire byli zarówno biali, jak i czarni, byli Francuzami i Anglikami. Kapitan Misson gardził wszelkimi formami niewolnictwa i ksenofobii (ale z jakiegoś powodu nie ufał Holendrom). Nie brał jeńców, wszystkich uwalniał i każdemu, kto chciał odejść własną drogą, oferował transport.


Na Madagaskarze założył państwo, mające spełniać wolnościowo-równościowe ideały, Libertatię. Mieli mieszkać tam Anglicy, Francuzi, Holendrzy, lokalna ludność i inni mieszkańcy Afryki jako równi ludzie, a ich języki miały się wymieszać, tworząc wspólne narzecze.


W kolejnym rozdziale, poświęconym kapitanowi Tewowi (istniał naprawdę, choć tu jego biografia jest bardzo naciągana), ale wciąż bardziej Missonowi, Libertatia rozpada się na skutek wojny z Wielkimi Mogołami, a sam Misson tonie w trakcie sztormu.


Tym samym w fikcyjnej osobie kapitana Missona realizuje się to, co zaczynało się w utworach na temat Henry’ego Every’ego – ideał szlachetnego zbójca, takiego jak Robin Hood, ale morskiego i zrodzonego z oświeceniowych ideałów. Wiemy już, gdzie zaczęły się rojenia o pirackiej utopii, podniesione później przez Hakima Beya, a w Polsce przez Łukasza Molla.


***


Omówienie całej Historii najsłynniejszych piratów, jej poetyki, miejsca w konwencjach literackich epoki, grania z ideałami oświecenia oraz z granicami między prawdą a fikcją musiałoby zająć naprawdę dużo miejsca. W tym momencie mogę jedynie zapewnić, że książka ta jest głównym źródłem tego, co dziś wiemy o złotej erze piratów oraz tego, jak ich sobie wyobrażamy. Zarówno poprzez fikcję, jak i zmyślenie.



Mówić jak pirat


Istnieje piratologia, ale to dziwna dziedzina. W dużej mierze opiera się na tym, co napisał kapitan Charles Johnson. Jedyne pewne źródła nie pochodzą z tego, co napisali, bądź powiedzieli sami piraci. Przeważnie są to dokumenty, spisy, wyroki. Jednym z naprawdę niewielu zachowanych rzetelnych dokumentów pochodzących od pirata jest list kapitana Every’ego do Kompanii Wschodnioindyjskiej, w którym zarzeka się o swoim pokojowym stosunku do Anglików i Holendrów, tym samym prosząc, by go nie atakować.


Marcus Redikier opracowanie na temat piratów złotej ery Villians of all Nations rozpoczyna od opisu egzekucji kapitana Williama Fly’a w Bostonie 12 lipca 1726 roku. Przytacza też słowa, jakie miał wygłosić przed powieszeniem. Wcześniej miał sam sobie ukręcić sznur i ogłosić, że się nie boi śmierci, mówić o „złym użyciu” morza i o tym, że sprzeciwia się temu, by władza kapitańska traktowała ludzi „jak psy”, a tym samym miał wygrać debatę z Cottonem Matherem, teologiem protestanckim.


Spotkanie i rozmowa były opisane i zanotowane przez samego Mathera, ale pojawia się problem. Dlaczego mielibyśmy zaufać Matherowi, a nawet jeśli on był w tym rzetelny, to dlaczego mielibyśmy ufać Williamowi Fly’owi? Rediker, z charakterystycznym dla siebie budowaniem dramatyczności tekstu, przedstawia całe zdarzenie jako prawdę. Trzeba mu przyznać, że jest świetnym archiwistą i wydobywa naprawdę ciekawe dokumenty, ale ostatecznie jest zbyt ufny i wyciąga z nich nazbyt optymistyczne wnioski.


I tu chciałbym przejść do tego, co rozumiem jako „słowo pirata”.


To, jak sobie wyobrażamy piratów z końca XVII i początku XVIII wieku zależy od tego, jak bardzo gotowi jesteśmy zaufać zastanym relacjom. Jedni mogą sobie wyobrażać piratów jako kapitanów Missonów, a inni jako Czarnobrodych. Moim zdaniem obydwie frakcje za bardzo sobie wyobrażają, ale to tylko moje intuicje.


„Słowo pirata” widzę jako trójkąt relacji między prawdą, fikcją a ludźmi, którzy relacjonowali wydarzenia. Ci ludzie to osoby, które przekazują „słowa pirata” z pierwszej ręki (np. Cotton Mather), postacie o niepewnej tożsamości, przekazujące informacje nie wiadomo jakiej wiarygodności (kapitan Charles Johnson), jak i postacie o pewnej tożsamości, przekazujące zmyślenia (Charles Johnson). Z pewnych względów Daniel Defoe jest postacią o pewnej tożsamości, przekazującą informacje o niepewnej wiarygodności, ale jest i postać o niepewnej tożsamości, przekazująca nieprawdziwe informacje (autor ballady o Henrym Every). Z kolei prawdziwy Henry Every, pirat, przekazuje informacje o niepewnej wiarygodności. To jest właśnie „słowo pirata”, konglomerat zmyśleń, dokumentów i niepewności.


W rzeczywistości piraci mogliby okazać się rozczarowaniem. Być może byli po prostu ludźmi interesu, którzy uznali, że bardziej opłaci im się działać poza państwem i poza prawem. Kimś takim był na pewno William Dampier, znany jako wielki podróżnik, który zostawił na wyspie Alexandra Selkirka samemu sobie, by następnie po czterech latach i czterech miesiącach odnaleźć go zupełnie przypadkiem (to nim Daniel Defoe zainspirował się, pisząc Robinsona Crusoe). Oprócz eksploracji, opisywania świata i pozostawiania towarzyszy wyspie, zajmował się też piractwem (notabene Alexander Selkirk był też uczestnikiem jednej z takich wypraw). Istnieją nawet polskie przykłady piratów. Kazimierz Lux i Ignacy Blumer również, każdy z osobna, zajmowali się piractwem na Karaibach, choć na początku XIX wieku. Później wrócili do Europy i służyli w Armii Księstwa Warszawskiego. Dzięki napadaniu na okręty mogli się szybko dorobić.


A może rzeczywiście wielu z piratów było wyjętymi spod prawa banitami? Może Republika Piratów w Nassau na Bermudach rzeczywiście była stowarzyszeniem ludzi wolnych i równych? Trudno tu dokonać rozrachunku.


Ostatecznie wydaje mi się, że najciekawsze jest to, co dzieje się na przecięciu prawdy, zmyśleń i tego, jak ludzie przekazują je dalej, jaki mają na nich wpływ te zmyślenia, a jaki prawda.



Pirat jako hybryda fikcji i prawdy


Fikcje z piratami jako bohaterami wciąż powstają choć jedną z istotniejszych pozostaje powieść przygodowa Wyspa skarbów Roberta Louisa Stevensona z końca XIX wieku. Miała wpływ na to, jak później wyobrażano sobie piratów w filmach i powieściach płaszcza i szpady. Do dziś stanowi ważny punkt odniesienia w kulturze popularnej.


Wróćmy do wspomnianych na początku metafikcji: Thomas Pynchon, William Burroughs, Kathy Acker. Już na samym początku Tęczy grawitacji pojawia się Kapitan Geoffrey Prentice znany jako „Pirat”. W halucynacyjnej narracji Pynchona zdaje się on naprawdę być piratem, choć z czasem okazuje się, że nim nie jest, ale jego personalia i pseudonim wciąż znaczą.


William Burroughs w Cieniu szansy i Miastach czerwonej nocy prezentował piratów podłóg tego, co musiał znać, być może czytając Historię najsłynniejszych piratów, równocześnie podążając po linii sztafażu powieści przygodowej, ale całą konstrukcję naginając podług własnej wizji fikcji, w tym przedstawiając na swój sposób Libertatię.


Kathy Acker w Pusia król piratów opowiedziała o piratkach, głównie opierając się na sztafażu rodem z Wyspy skarbów, ale tak jak Burroughs podejmując trop fikcji transgresyjnej. Zarówno dla niego, jak i dla niej, fikcjonalność motywu stanowi rodzaj kukieł fabularnych, dzięki którym mogą opowiedzieć o czymś innym, niż to, o czym rzeczywiście opowiadają.


Za najciekawszą fikcję piracką, idealnie poruszającą się po trójkącie „słowa pirata”, uważam grę Assassin’s Creed IV: Black Flag. To opowieść świetnie operująca zastaną wiedzą na temat piratologii, ale też umiejętnie naginająca prawdy i zmyślenia na rzecz dobrej historii. Najciekawsze jest w niej to, że praktycznie żadnej postaci nie można zaufać, a te, którym już można, są absolutnie zmyślone.


Twórca fikcji potrafi świetnie poruszać się po trójkącie tworzonym przez prawdę, fikcję i ludzi, umie posługiwać się „słowem pirata”. Niezależnie od tego, czy mówimy o twórczości skoncentrowanej na czystej fikcji, czy na autofikcji, taki autor jest w stanie sprawnie rozróżniać, oddzielać prawdę od zmyślenia, dzięki czemu potrafi zaprezentować przekonującą historię, wychodząc od pracy wyobraźni, jak i jest w stanie opisać fakty na sposób porywającej opowieści. Probierzem jego rzemiosła są ludzie, bo tylko znając psychologię swoich słuchaczy, jest w stanie starannie wymieszać wszystkie czynniki.


Abstrahując od piratów, przykładem takiej postaci, która zamieszkała wśród nas, wychodząc poza granice ram książkowych, jest detektyw Sherlock Holmes Arthura Conana Doyla. Przeskakuje od autora do autora, z medium do medium, niektórzy nawet wierzą, że istnieje lub istniał naprawdę. Z innej strony - niedawno mówiło się dużo o zjawisku „post-prawdy”, fałszywych informacjach funkcjonujących w mediach jako sprawdzone doniesienia. Dlatego tak ważne jest, aby w erze deepfake’ów, kolejnych form gry z prawdą i fikcją, znać anatomię fikcji, plotki i gier z naciąganiem prawdy, najlepiej w tym celu rozpracowując już znane przykłady. Musimy mieć świadomość, do jakiego typu gier i propagandy mogą być stosowane zastane informacje, by być gotowi na ewentualne manipulacje ze strony nieprzyjaznych podmiotów.


 

[1] Mało tego. Aviragus jest wręcz demiurgiem i raz po raz wygłasza wzniosłe, poetyckie tyrady, takie jak:

Będzie ci dany czas, by godnie opłakać

Twego życia przemianę; póki wierna służba

Nie ukoi twych smutków, zaprowadzimy cię

Do najlepszej kwatery wszak potrzeb twych godnej,

A i twe przyjaciółki będą razem z tobą;

Wszak cały mój dwór będzie ci służyć; przyrzekam

Wierność całą swą mocą, lecz słowo też mami.

Wiedz, ku wychwalaniu cię, jest obraz płomienia

Który wytrawia różę – z wątłym światłem świecy

Zdobiącym Oko Opatrzności! [przekład własny].

[2] Anonim, A Copy of Verses, Composed by Captain Henry Every, Lately Gone to Sea to seek his Fortune

[3] W oryginale widnieje imię „John”. Interesujące, że te personalia ulegają za każdym razem różnym perturbacjom. W jedynym dokumencie, pozostawionym przez rzekomego „władcę Madagaskaru”, datowanym na 28 lutego 1694/5 (taki rok rzeczywiście na nim widnieje), czyli w liście do Kompanii Wschodnioindyjskiej, podpisuje się jako „Henry Every”.

[4] Daniel Defoe, The King of Pirates (https://www.gutenberg.org/ebooks/37992); [przekład własny].



Comments


bottom of page