Adrian Buczyński - Zajrzeć światu w świat, otworzyć się na krzyk
- zakladmagazyn
- 20 mar
- 4 minut(y) czytania
Postromantyzm i posturbanizm w „Umalmu” Łukasza Woźniaka
Debiutancki tom Łukasza Woźniaka zaprasza wszystkich chętnych do namiotu przemian, w którym króluje „siew plemion, gryzący sztorc klepiska”, a „kolejne materie wiją ponętne krzywe”. Stosunkowo niedawno „odkryty” przez Biuro Literackie poeta jest znany przede wszystkim ze swojego podróżniczego wszędobylstwa, nieustannego ruchu i działalności wspólnototwórczej, dążącej w kierunku zrównoważonego rozwoju społecznego, ekonomicznego i ekologicznego. Jakkolwiek wyniośle by to nie brzmiało, autor Umalmu swoją dykcją zdecydowanie omija patos i wychyla się raczej w stronę biolingwizmu, z zauważalnym wykorzystaniem czasownikowego słowotwórstwa oraz dźwiękonaśladownictwa przyrody.
Zainspirowany ekowioskowym doświadczeniem pisarz próbuje przenieść ideę wspólnot intencjonalnych na polski grunt, czego pozaliterackim rezultatem jest zainicjowany w 2024 roku w Poznaniu Przełaj / Pracownia ducha miasta – kolektyw, którego nadrzędny cel stanowi dekolonizacja ciał, dusz i umysłów oraz otwarcie się na istoty nie-ludzkie/wszelakie. Wystarczy przytoczyć choćby parę nazw wydarzeń, by poczuć, o co chodzi: Rozłożyć się i wrócić do życia; Drobnice dżdżownice dzielnice; Zgromadzenie Istot Wszelkich; Rykowisko złomowisko. Tymi przykładami próbuję zwrócić uwagę na to, że praca poetycka Woźniaka nie ogranicza się tylko do wydawania kolejnych tomów poezji, wręcz przeciwnie – poezja jest tutaj skutkiem ubocznym działań oraz inicjatyw oddolnych. Na czym jednak mógłby polegać ten rozmaicie proponowany „recykling duszy”? Umalmowe i przełajowe postulaty wiążą się nie tylko z odrzuceniem pojęcia obiektywności na rzecz intuicji i czucia, ale przede wszystkim z dyskredytacją hegemonii późnokapitalistycznego systemu władzy i wiedzy, zbudowanego na liniowych oraz hierarchicznych relacjach. Biorąc to wszystko pod uwagę, nie powinna nikogo dziwić lapidarna dedykacja[1], otwierająca tom: „wspólnotom” – właśnie o nie toczy się gra.
Wiersze zawarte w tomie są w głównej mierze sugestywne na poziomie afektywnym, a więc nie zachęcają do rozumowego dekodowania zawartych w nich sensów. Próbują raczej nakłonić odbiorcę do zaniechania logicznego podejścia i rezygnacji z poznawczych przyzwyczajeń. Stąd też częste, niekiedy zaskakujące wykorzystanie fałszywych figur etymologicznych, czasowników odzwierzęcych czy błędnych form gramatycznych. Wszystkie te zabiegi mają na celu wytrącenie ze standardowego sposobu lektury. Skąd to zaprzeczenie racjonalności? Agata Bielik-Robson upatrywałaby go prawdopodobnie w postromantycznej reakcji na świat odczarowany. Taki rodzaj podmiotowej obrony miałby być alternatywą dla górującego obecnie podmiotu transcendentalnego. W tym kontekście romantyczne „Ja” nie jest odseparowane od natury – jawi się jako jej część, podlegająca jej wpływom. Podobną alternatywą zdaje się być także poetycka propozycja Łukasza Woźniaka.
Umalmu jest tak naprawdę nawoływaniem o skowyt – niezgodę, uważność, troskę i świadomość siebie, siebie w świecie, ale też świadomość świata, świata w nas, światów mniejszych, rozproszonych, niedostrzegalnych, a wyczuwalnych. Podmiot liryczny tej poezji przeczuwa zbliżającą się katastrofę, objawiającą się w korpo-harówie, kryzysie męskości, plastikozie czy bezmyślnej konsumpcji. Dostrzega jej oznaki w rozmaicie pojmowanej działalności człowieka i właśnie dlatego z nadzieją wypatruje końca antropocenu, który wcale nie musi oznaczać końca świata:
Kiedy to wszystko legnie,
ale tak naprawdę nie jak w filmie. Zabiorę cię na wiśnie.
Tam rozgniotę czerwone kule po horyzont, po torcik wielowarstwowy.
Stworzymy jakąś otulinę. Jeszcze nie wiem, jak się będziemy nosić
albo za co będzie wejściówka. Może za miłość i trochę pokory,
a potem popatrzymy sobie w piasek, kamienie, dzikie zwierzęta.
Po antropocenie zostaje nam jeszcze natura, która przetrwa wszystkie katastrofy i odrodzi się nawet z popiołów. Może przygarnie ocalałych, ale będzie to miało swoją cenę w postaci miłości oraz pokory przejawiającej się nade wszystko w rewizji kulturowych zaniechań względem flory, fauny, materii nie-ludzkiej. To w zasadzie kolejny postromantyczny postulat – nierozerwalność człowieka i biosfery oraz zaprzeczenie paradygmatu, według którego podmiot późnej doby kapitalizmu, zakorzeniony we własnych kulturotwórczych działaniach, nie jest już zdolny do ponownego zjednoczenia z naturą, osiągnięcia porozumienia z pozaludzkimi elementami rzeczywistości. Odpowiedzią, rozwiązaniem czy programem pozytywnym staje się według Woźniaka redystrybucja i reinterpretacja współpracy oraz praktyk z nią związanych. Największym problemem jest prawdopodobnie to, że współpracy nie wystarczy pomyśleć, ale przede wszystkim należy jej doświadczyć i to w zupełnie innej formie niż dotąd – nie w charakterze chwilowej organizacji osobnych jednostek w celu osiągnięcia jakiejś wymiernej korzyści, lecz poprzez w miarę możliwości stabilny amalgamat istnień złączyć się we wspólnej trosce o Inne. Znamienny dla antropocenu egoistyczny środek ciężkości zostaje przesunięty. Umalmowe nawoływanie zapewnia jednak, że każda istota jest zdolna do budowania wspólnoty intencjonalnej, jeśli przejawia podstawową chęć bycia z innymi.
Każdy potrafi osiągnąć to gęste porozumienie, a jak nie,
to pokłócimy się znowu, no i wiesz, zaopiekujemy się sobą nawet
jak będzie susza. Na każdą mżawkę przygotujemy tysiąc wiader,
będziemy się śmiać i nastanie noc. Wyskoczymy wszyscy do wioseł.
Odpłyniemy przy naturalnym świetle, ale wrócimy przed świtem,
żeby nie zapomnieć, że istniejemy [...].
Umalmu nie jest zaprzeczeniem kulturowej działalności człowieka – świat późnej doby kapitalizmu funkcjonuje w nim na zasadzie „zła koniecznego” i w tym kontekście lokowałbym właśnie tytułowy posturbanizm – miasto nie jest już przedmiotem zachwytu. Fascynacja nim znacząco podupadła, rozkwasiła się o benjaminowskie pasaże, patodewoleperkę, nieludzkie czynsze i dzielnice work-space’ów, pseudopraktycznych biurowców na modłę nowojorskiego Wall Street. Co z tym zrobić? Żyć w mieście, ale nie według jego nienaturalnych prawideł. I przede wszystkim animować przez partycypację oraz twórczą aktywizację odbiorców w naszym najbliższym otoczeniu! Idzie przede wszystkim o stworzenie bezpiecznej i komfortowej społeczności oraz miejsca działań, w którym mogłoby się wyjść ponad ten kapitalny syf, spaliny i mikroplastik w stronę pierwotności, która nie oznacza całkowitej recesji, a nade wszystko redefinicje obecnych wartości, które jawią się nam się jako nadrzędne. A więc nie o zaprzeczenie postępu, lecz zatrzymanie się i docenienie tego, co obecne, a dodatkowo dostrzeżenie własnych powinności moralnych wobec materii nie-ludzkiej.
Działalność Łukasza Woźniaka jest ciekawym i rozwojowym projektem, a autor stara się kształtować nie tylko pole literackie, ale także środowisko pozaliterackie, choćby poprzez animację najbliższego otoczenia. Z kolei Umalmu to świetny „efekt uboczny” tego oddolnego przedsięwzięcia. Podobnej świadomości społecznej chciałbym życzyć wszystkim twórcom. Taka postawa pozwala rozbić, zniekształcić, rozluźnić skostniałą kategorię autorytetu, będącą naszą narodową dominantą lekturową i pójść w piękniejszą stronę twórczości – przyjemnej i nienadętej, dbającej o dobro lokalne.

[1] Co ciekawe, a wygooglowane przeze mnie zupełnie przypadkowo: z łac. lapidarus oznacza „dotyczący kamieni”, z kolei na profilu Pracowni ducha miasta możemy przeczytać związany z nimi biogram: „Naszą starszyzną są kamienie, otaczające wyizolowaną hegemonię rozpadu, którą nazywamy miastem”, a więc powrót do pierwotności jako czegoś pozytywnego.