top of page

Łukasz Woźniak - zestaw czterech wierszy




Koncepcja i kierunek artystyczny: M. Tuzinek, obraz wygenerowany przez AI, za pomocą OpenAI DALL·E i Leonardo.ai




Nights of the red light


Spraw skóro skowyt, świat barw moczar, gładki staw

mach, wstań skoro plemię. Pamięć dłoń, ros korzenie.

Dźwięk cię niesie, wyobraź sobie podniebienie


sztos, łakomy sus na kolejny deszczu pląs, odbicia, odbijanie.

Jest delikatne słowo, jest brak głosek, ciepły lej pogodzeń,

a czasem skok do wiadra po kawałki płuc


plujących fire. Ślinią

mi się sny, uroniłem żywicę na miękkość podłoża, skroiłem

parę dzikich ptaków, szyłem z nich prześcieradła,

kochany lipcowy naparze. Cichutko śpiewały zarośla.


W wodzie mieszkanie, wyławianie fal, sprzedaję je

w centrum mrowiska, w zasadzie to je rozdaję, jestem

biedny i się martwię, ale kwitnę zaufanie, mknę

zapukać do kolorów, których jeszcze nie ujrzałem

tuż po zmroku, albo tuż przed wyciem, tutaj wiesz,


owoce mają imiona, dzieci dokarmiają pestki,

patrzymy na nasiona, jak na zagubione

myśli. Poszedłem zbadać ogień, po drodze


rozmawiamy o księżycu, że jak ser więc: “go away, you are not vegan”,

taki żart, bo tutaj jadają tylko dren, miga mi light,

bo to night odkryta, kamienie, kruchy kor krok, skraplanie

czerwieni w pudełeczka bez przykrywki, bez pamięci.



Ptak wskoczył na moją pierś plując lasy i opowieści miasta


Trudno tu nie szukać całości i mam czerwia, co włóczy

się po pralniach. Dynie są już gotowe

założyć band nostalgia.


Opuszczone domy są dziś pełne jarzyn.


Zebraliśmy się, by zmieniać prześcieradła

i witać pory mroku. Z ust

wypadają nam zarodniki

światła, grzybnia oświetla autostrady.


Rozdajemy sobie oczy.


Skrzypi ziarno pod szeptem morza, grzeje

napęd słowa. Rozbieramy łodygi, wpatrujemy

się w pole.


Nasze grządki kołyszą ogień.


Tańczymy hałaśliwe zioła na stole z deszczu

i kresu. Nawadniamy swobodę, ociekamy gęstą łzą,

fotonem.


Chwiejnym krokiem świt odbiera sens.

Jesteśmy gotowi na krzyk i krew.



Crash on your dream,


jak wyławiam całość. Ziarno spływa, faza mętna w popiele szepta świt.


A widziałaś w komecie lustro?


Ślepe czuwanie, bryzgam kwaśne trwanie na pustostan,

zadaję ci pytanie krucho, potem sprzątamy płuco.


Szumią ognie, świeci dym, koisz ciężkie kosze chmur.

Gdy spadamy, lepisz światła, włosy niosą bór.



Rwie się trapiona mózgiem utopia,


ręka, snare, rytm, zalążnia. Odmładzam

warstwy kotlin, mlaskanie kompostem,

widzenie w ciemności. Lepione trwanie


obnaża niedokładne, a pamiętasz w namiocie

gwiazdy? Jesteśmy umalmu gruntu, siew

plemion, gryzące sztosy klepiska. Tutaj


tracimy podniebienie, a wystające gwoździe

sharpują miliony lat ważkości. Wylot w trop.



bottom of page