Koncepcja i kierunek artystyczny: M. Tuzinek, obraz wygenerowany przez AI, za pomocą OpenAI DALL·E i Leonardo.ai
Nights of the red light
Spraw skóro skowyt, świat barw moczar, gładki staw
mach, wstań skoro plemię. Pamięć dłoń, ros korzenie.
Dźwięk cię niesie, wyobraź sobie podniebienie
sztos, łakomy sus na kolejny deszczu pląs, odbicia, odbijanie.
Jest delikatne słowo, jest brak głosek, ciepły lej pogodzeń,
a czasem skok do wiadra po kawałki płuc
plujących fire. Ślinią
mi się sny, uroniłem żywicę na miękkość podłoża, skroiłem
parę dzikich ptaków, szyłem z nich prześcieradła,
kochany lipcowy naparze. Cichutko śpiewały zarośla.
W wodzie mieszkanie, wyławianie fal, sprzedaję je
w centrum mrowiska, w zasadzie to je rozdaję, jestem
biedny i się martwię, ale kwitnę zaufanie, mknę
zapukać do kolorów, których jeszcze nie ujrzałem
tuż po zmroku, albo tuż przed wyciem, tutaj wiesz,
owoce mają imiona, dzieci dokarmiają pestki,
patrzymy na nasiona, jak na zagubione
myśli. Poszedłem zbadać ogień, po drodze
rozmawiamy o księżycu, że jak ser więc: “go away, you are not vegan”,
taki żart, bo tutaj jadają tylko dren, miga mi light,
bo to night odkryta, kamienie, kruchy kor krok, skraplanie
czerwieni w pudełeczka bez przykrywki, bez pamięci.
Ptak wskoczył na moją pierś plując lasy i opowieści miasta
Trudno tu nie szukać całości i mam czerwia, co włóczy
się po pralniach. Dynie są już gotowe
założyć band nostalgia.
Opuszczone domy są dziś pełne jarzyn.
Zebraliśmy się, by zmieniać prześcieradła
i witać pory mroku. Z ust
wypadają nam zarodniki
światła, grzybnia oświetla autostrady.
Rozdajemy sobie oczy.
Skrzypi ziarno pod szeptem morza, grzeje
napęd słowa. Rozbieramy łodygi, wpatrujemy
się w pole.
Nasze grządki kołyszą ogień.
Tańczymy hałaśliwe zioła na stole z deszczu
i kresu. Nawadniamy swobodę, ociekamy gęstą łzą,
fotonem.
Chwiejnym krokiem świt odbiera sens.
Jesteśmy gotowi na krzyk i krew.
Crash on your dream,
jak wyławiam całość. Ziarno spływa, faza mętna w popiele szepta świt.
A widziałaś w komecie lustro?
Ślepe czuwanie, bryzgam kwaśne trwanie na pustostan,
zadaję ci pytanie krucho, potem sprzątamy płuco.
Szumią ognie, świeci dym, koisz ciężkie kosze chmur.
Gdy spadamy, lepisz światła, włosy niosą bór.
Rwie się trapiona mózgiem utopia,
ręka, snare, rytm, zalążnia. Odmładzam
warstwy kotlin, mlaskanie kompostem,
widzenie w ciemności. Lepione trwanie
obnaża niedokładne, a pamiętasz w namiocie
gwiazdy? Jesteśmy umalmu gruntu, siew
plemion, gryzące sztosy klepiska. Tutaj
tracimy podniebienie, a wystające gwoździe
sharpują miliony lat ważkości. Wylot w trop.