top of page

Łukasz Krajewski - Happy Meal




Nara, Dżepetto, wycyrkluję nosem

równik, hula hoop będzie się kręcić pod dyktando moich


bioder, shimmy shimmy-sha-wabble, hoochie-

kootchie, toast-drzemka, usłysz brawa, które biją


twoja dupa i brak krzesła,

mówię koniec i ogłaszam

mówię koniec

mówię koniec

mówię koniec i pobudka

mówię koniec kres dynastii

twego toksycznego dłuta,

królu dramy na ekstronie w tej ciesielskiej pakamerze

gdzie urządzam dziś wesele i fetuję autonomię,

słuchaj tego!

na winylu mam składankę z the best the best of

smooth jazzu, którą puszczę ci od

tyłu, prezentując wnet klasykę industrialu jakobinów twoim


uszom które cucą werble lalek-pusto-

stanów, poltergeisty wsi Collodi robią


puk-puk i a kuku robią

puk-puk na membranach

twych bębenków

i a kuku

szept stereo jak habemus popu trend szykuje

orbi, ogłaszając wszem i wobec:

maltuzjanizm katalonii


Collodi! Collodi!

Chrrrrr.

Mua mua.

Nie chrap, wsi Collodi.

Pakuj się cała w zawiniątko

i zawieś na kiju, który nie istnieje –


tak wygląda Kacper, twój

skuterek, którym jeszcze dziś wyjedziesz z siebie!

Avanti, hobo hobo, italo, italo,


ita-

ita-

ita-

ita-

i tak leci muzak triumfu na gameboyu z twym


imieniem, siwy piksel ścięty nosem, ronię

łzę – odkładam gierkę – i wystawiam ją

na Vinted, by zarobić na frajerach,

jako gadżet z Happy Mealu który jadłeś

z Giorgią Meloni (SĄ DOWODY – MAMY ZDJĘCIE!),


sam sadowię się w banerach łątko-

humanitaryzmu jako maciupeńki kloszard wprost z Egiptu


Albańskiego kliku

kliku kliknij brzuszek, precle-lassa na darczyńców lecą dziarsko jak

powietrze wydychane puff z pontonów z rozmokłymi

dolarami w dno Jeziora Aralskiego jak się

cieszę jak się cieszę kiedy w żagiel mego

brzuszka nie dmie Gudrun ani

Berit, Xynthia Kyrilll i Quimberga,

nie Xawery tylko tylko tylko tylko ufff

Carnegie, mknę i chrzczę swe

auto-autko na cześć ruchomego taty, chłodzę

łokieć i już czuję jak czekają na mnie wszyscy


W każdym cyrku zrobię kościół, zmiękczę pięści aż po

łokcie całych skamieniałych rodzin, rozłóż palce do modlitwy, olej fantomowe

błony, patrz jak drewno się wygina, patrz jak drewno ci


ulega boska ciastolina play-doh twoim funky-apo-

stołem, który robi to co ty:

złamany krzyż

ramion

złamany krzyż

ramion

złamanych błon

wachlarz palców upierzonych w górze ptasi wir nad głowami aż do

stóp, całość wiernych święty cyrk ogarnia brokatową falą

u-u-u.


Tiary faunie z cyrku kupię, kiedy będę już znów drodze, wyszykują się

na trapez, mszę zwierzęcą w trakcie której wierni wzniosą do nich

modły, ja tymczasem stoję już u bram

Watykanu: odmawiają

wstępu, domagając się

dokumentu świadczącego o

posiadaniu duszy i znanego

Panu. Grzebię chwilę w zawi-

niątku, gwardia grzecznie mnie

przepuszcza: halabardy watykańskie rozstępują się

na aport kiedy okazuję straży dziurę w serze jako

paszport, śmiechy amen, śmiechy śmiechy,

reszta idzie mi prościutko:

różdżką nosa i

tańcem brzuszka robię groźne

fru-fru w banku

watykańskich franków,

rozlatują się po świecie (siłą huraganu

z noska), wysadzone z siodła, presja

czaru rozkłada banknoty na bazową

pleśń, pleśń cenniejszą niż

waluta i cenniejszą niż najlepszy

camembert camembert

camembert camembert

camembert,

gdy ta pleśń pokryje

ściany, duchom wszystkich pustostanów będzie

ciepło przy kominku, na banknotach zblakną

twarze

(wszędzie wszystkich,

wszystkich wszędzie)

a w ich miejscu zalśni Kacper jako znaczek – w esperanto

– federacji wiecznych skłotów.

Kto zobaczy, ten zobaczy:

prężny voguing poltergeistów.

bu! bu!

bu!

amen, amen,

pa-pa,

Pa.

No i tyle,

po robocie. Żegnam

watykańskie włości, robiąc makijaż

na wyjście: odłamuję sobie nos i zostawiam

tylko nosek i wyrzucam

nos za siebie, w mig wybucha

jak bagietka sypiąc w górę garść konfetti:

moich pino-replikantów,

moich wyjątkowych klonów.

Ja se idę, tyle, koniec,

koniec kropka,

koniec kropka,

koniec kropka,

koniec kropka,

kropka

kropka

kropka

krop-kaaa

bottom of page