Nara, Dżepetto, wycyrkluję nosem
równik, hula hoop będzie się kręcić pod dyktando moich
bioder, shimmy shimmy-sha-wabble, hoochie-
kootchie, toast-drzemka, usłysz brawa, które biją
twoja dupa i brak krzesła,
mówię koniec i ogłaszam
mówię koniec
mówię koniec
mówię koniec i pobudka
mówię koniec kres dynastii
twego toksycznego dłuta,
królu dramy na ekstronie w tej ciesielskiej pakamerze
gdzie urządzam dziś wesele i fetuję autonomię,
słuchaj tego!
na winylu mam składankę z the best the best of
smooth jazzu, którą puszczę ci od
tyłu, prezentując wnet klasykę industrialu jakobinów twoim
uszom które cucą werble lalek-pusto-
stanów, poltergeisty wsi Collodi robią
puk-puk i a kuku robią
puk-puk na membranach
twych bębenków
i a kuku
szept stereo jak habemus popu trend szykuje
orbi, ogłaszając wszem i wobec:
maltuzjanizm katalonii
Collodi! Collodi!
Chrrrrr.
Mua mua.
Nie chrap, wsi Collodi.
Pakuj się cała w zawiniątko
i zawieś na kiju, który nie istnieje –
tak wygląda Kacper, twój
skuterek, którym jeszcze dziś wyjedziesz z siebie!
Avanti, hobo hobo, italo, italo,
ita-
ita-
ita-
ita-
i tak leci muzak triumfu na gameboyu z twym
imieniem, siwy piksel ścięty nosem, ronię
łzę – odkładam gierkę – i wystawiam ją
na Vinted, by zarobić na frajerach,
jako gadżet z Happy Mealu który jadłeś
z Giorgią Meloni (SĄ DOWODY – MAMY ZDJĘCIE!),
sam sadowię się w banerach łątko-
humanitaryzmu jako maciupeńki kloszard wprost z Egiptu
Albańskiego kliku
kliku kliknij brzuszek, precle-lassa na darczyńców lecą dziarsko jak
powietrze wydychane puff z pontonów z rozmokłymi
dolarami w dno Jeziora Aralskiego jak się
cieszę jak się cieszę kiedy w żagiel mego
brzuszka nie dmie Gudrun ani
Berit, Xynthia Kyrilll i Quimberga,
nie Xawery tylko tylko tylko tylko ufff
Carnegie, mknę i chrzczę swe
auto-autko na cześć ruchomego taty, chłodzę
łokieć i już czuję jak czekają na mnie wszyscy
W każdym cyrku zrobię kościół, zmiękczę pięści aż po
łokcie całych skamieniałych rodzin, rozłóż palce do modlitwy, olej fantomowe
błony, patrz jak drewno się wygina, patrz jak drewno ci
ulega boska ciastolina play-doh twoim funky-apo-
stołem, który robi to co ty:
złamany krzyż
ramion
złamany krzyż
ramion
złamanych błon
wachlarz palców upierzonych w górze ptasi wir nad głowami aż do
stóp, całość wiernych święty cyrk ogarnia brokatową falą
u-u-u.
Tiary faunie z cyrku kupię, kiedy będę już znów drodze, wyszykują się
na trapez, mszę zwierzęcą w trakcie której wierni wzniosą do nich
modły, ja tymczasem stoję już u bram
Watykanu: odmawiają
wstępu, domagając się
dokumentu świadczącego o
posiadaniu duszy i znanego
Panu. Grzebię chwilę w zawi-
niątku, gwardia grzecznie mnie
przepuszcza: halabardy watykańskie rozstępują się
na aport kiedy okazuję straży dziurę w serze jako
paszport, śmiechy amen, śmiechy śmiechy,
reszta idzie mi prościutko:
różdżką nosa i
tańcem brzuszka robię groźne
fru-fru w banku
watykańskich franków,
rozlatują się po świecie (siłą huraganu
z noska), wysadzone z siodła, presja
czaru rozkłada banknoty na bazową
pleśń, pleśń cenniejszą niż
waluta i cenniejszą niż najlepszy
camembert camembert
camembert camembert
camembert,
gdy ta pleśń pokryje
ściany, duchom wszystkich pustostanów będzie
ciepło przy kominku, na banknotach zblakną
twarze
(wszędzie wszystkich,
wszystkich wszędzie)
a w ich miejscu zalśni Kacper jako znaczek – w esperanto
– federacji wiecznych skłotów.
Kto zobaczy, ten zobaczy:
prężny voguing poltergeistów.
bu! bu!
bu!
amen, amen,
pa-pa,
Pa.
No i tyle,
po robocie. Żegnam
watykańskie włości, robiąc makijaż
na wyjście: odłamuję sobie nos i zostawiam
tylko nosek i wyrzucam
nos za siebie, w mig wybucha
jak bagietka sypiąc w górę garść konfetti:
moich pino-replikantów,
moich wyjątkowych klonów.
Ja se idę, tyle, koniec,
koniec kropka,
koniec kropka,
koniec kropka,
koniec kropka,
kropka
kropka
kropka
krop-kaaa