Ziemniaki
Umarł Leszek, kolega, monter wentylacji, po godzinach disc jockey
w osiedlowym klubie. A przecież nie dalej jak dwa tygodnie temu
spotkałem go przypadkiem w sklepie na warzywach,
gdy kupował ziemniaki, w ogóle nie wiedząc, ile mu ich naprawdę
potrzeba na obiad – i chyba właśnie takiego, z siatkami pełnymi
ziemniaków w obu rękach, wpatrzonego we mnie, jakby bez słowa pytał:
„Myślisz, że tyle starczy?”, będę miał go w pamięci
aż do końca życia.
W cieple lipca
Czytam w gazecie, że ostatniej zimy
w pustostanie przy Reja przy minus dwudziestu
zamarzł w nocy bezdomny.
W chwili śmierci
miał dokładnie tyle lat, ile ja mam teraz, kiedy
w cieple lipca próbuję napisać o nim wiersz.
I chociaż
sam nigdy naprawdę porządnie nie zmarzłem,
wyobrażam sobie.
Dłoń
Domy, kalekie domy, ciemnem
krzyczące okna, ulice całe w gruzach, chodniki
pełne ciał, które, jedząc śniadanie, oglądam w migawce
z nocnej parady rakiet w Izium i Charkowie. Kładę kciuk na czerwonym
przycisku pilota, chcę to wszystko wyłączyć, wyjść
z tego wszystkiego, i wtedy, w środku ekranu, ta męska
lub kobieca, w połowie wystająca z foliowego worka
dłoń, którą jeszcze wczoraj
ktoś może trzymał nóż, odkrawał z bochna kromkę, wkładał
do ust chleb.
Paznokcie i włosy
Pół nocy
w płaczu córki. A potem
taka cisza, że słyszę, jak mi rosną
paznokcie i włosy.
Bóg, może on
Dziadek przywleka z pola poranioną kurę.
„Lisica”, mówi bez chwili wahania, pokazując palcem
ślady po ugryzieniach i ciesząc się przy tym,
że wyratował od śmierci matkę kilku kurcząt.
Potem kładzie ją w kuchni pod nagrzanym piecem
i głaszcze jak cudownie odzyskane dziecko, a ja
patrzę to na tę kurę, to na uśmiech dziadka
i wyobrażam sobie, jak w tej samej chwili
lisica wraca do jamy, nie przynosząc w pysku
niczego, czym by mogła nakarmić swoje młode,
i nie wiem, naprawdę nie wiem, czy gdziekolwiek w świecie
jest ktoś, kto by potrafił zgodzić jedno z drugim. Bóg,
może on.
Comments