top of page

Sara Komaiszko - zestaw pięciu wierszy


Max Slevogt

Inwazja 


Z coraz bardziej rozgrzanego serca Afryki

przez palące piaski Półwyspu Arabskiego

wędrują z dusznego Bliskiego Wschodu

niełatwą trasą przez Kaukaz i Bałkany

zacienionymi lasami Europy Wschodniej

chcą przedostać się dalej na zachód 


Szukające schronienia ciałka 

prowadzone instynktem 

granice przekraczają samopas 

to inwazja - biją na alarm media - 

istot drapieżnych, przebiegłych i wytrwałych

nie wiemy jak będą się tu zachowywać więc

z decyzji ministerstwa 

można do nich strzelać 


Choć ich populacja rośnie 

rzadko można je spotkać 

ale mój dziadek widział jednego tej zimy

mordkę miał jak piesek a ogon jak lis

wędrowny szakal złocisty 

przybiegł wesoło pod płot dziadka

razem z Czarnym i Miśkiem 



Cztery ryby apokalipsy


Płyną. 



Makroplastik


Co powiemy ptakom i rybom gdy zaczną

nam wyrastać plastikowe paznokcie gdy

zamiast włosów będziemy nosić

plastikowe hełmy jak ludziki lego

przez internet będziemy mogli zamówić

plastikowe części wymienne: nerki płuca

wątrobę będą miały różne funkcje jak

budzik i bluetooth i będzie można je 

ładować tym samym kablem co telefon

jak wygodnie 


w plastikowe mózgi powszczepiamy sobie

czipy przez które będziemy mogli 

komunikować się z odkurzaczem i pilotem

do garażu jak wygodnie 


nasza skóra będzie lśniąca i gładka jak

poliester pachnąca ropą naftową niektórzy

pomyślą kocham ten zapach ale nie 

rozumiesz nie będzie już kochania tylko

postęp 


Co powiemy dzieciom 

ssącym plastikowe guziczki sutków 

ufnie patrzącym plastikowymi oczkami

w nasze plastikowe twarze 


Co gdy nasze plastikowe serca 

nie będą za niczym tęsknić bo wszystkie

nasze wspomnienia będą w chmurze 

jak wygodnie 


jak wygodnie już nic nie czuć co powiemy gdy

ziemia będzie truć się z miłością rozkładając

nasze plastikowe kości zawstydzona 

tak jak palacz wstydzi się nałogu 



Sen Amelii


składam się miękko jak samolot z papieru

wyślij wyślij mnie na front bo bez celu 


rozproszona jak słomka światła szukam

warkocza w który mogłabym się wpleść


mięsem z ust ofiar obrzucę słońce kata

kolce przetopię na klucz druciane ptaki 


pofruną ikary przez barykady z prawej i z lewej strony serca zakwitną jak maki 


świeże bałwany piachu zasypią żałoby krów

koni psów wielbłądów i zasiejemy nowe 


nie lepsze ani nie gorsze lecz nowe odbicie

niech będzie naszą formułą na raj dopóki 


kruszeją w łapaczach snów królicze łapki

dopóki po zimie bosą stopą stąpa wiosna 


dopóki ziemia spulchniona przez pancerniki

będzie płodzić historie o miłości wygram cię 



Przywołanie strażników


namaluj mu trzecie oko a każdy karaluch

stanie się skarabeuszem 


poczuj metaliczny smak wątroby strachu,

najpiękniejsza droga prowadzi na cmentarz 


gdzieś w himalajskim klasztorze mały mnich

zdmuchuje mandalę usypaną z kolorowego piasku 


czas zamyka oczy i nawet piekło 

staje się przyjemne 


ból jest melodią

bottom of page