top of page

Piotr Jakub Fereński - Życie jako przypadek / opowieść jako konieczność


kadr z filmu Przypadek, Krzysztof Kieślowski 1981

 „My, ludzie, zawsze jesteśmy bardziej dziełem naszych przypadków, aniżeli naszych wyborów”, zauważał w jednej ze swych prac, pochodzący ze Słupska, filozof Odo Marquard. Nie on jeden uznawał przypadkowość za konstytutywną dla kondycji człowieka. Można powiedzieć, że przypadek jest czymś arcyludzkim. Od przeszło 20 lat, czyli publikacji mojego pierwszego artykułu, który dotyczył książki Jurija Łotmana Kultura i eksplozja i jego tekstu Wola boska czy gra hazardowa, fascynuje mnie kwestia losowości, „ślepego trafu” oraz przeznaczenia czy predestynacji. W perspektywie nauk historycznych i kulturologicznych idzie oczywiście o determinizm i finalizm, między innymi również o idee Hegla i Marksa. Otóż najpierw filozofia, a potem w ślad za nią nauki szczegółowe, starały się odkryć odwieczne prawa rządzące całym wszechświatem. Demon Laplace’a i stwierdzenie, że „bóg nie gra w kości” Einsteina, manifestują to samo pragnienie, mianowicie uwolnienia świata od przypadkowości lub przynajmniej usunięcia jej z pola nauki. Wzorując się na nomotetycznym przyrodoznawstwie, przedstawiciele innych dziedzin wiedzy zaczęli szukać absolutnych praw, w tym także tych rządzących rozwojem ludzkiej rzeczywistości. W naukach społecznych i humanistycznych zaczęto tworzyć schematy ukazujące uniwersalną historię człowieka. Wielkich sił kierunkujących dzieje upatrywano w bezosobowych, długofalowych procesach, u których podstaw znajdowały się zmiany stosunków własności, relacji władzy czy też dążenia do wolności. To one, od zawsze – choć na różne sposoby – warunkowały zbiorową i indywidualną świadomość. Takie myślenie pozwalało na określanie jedynego słusznego kierunku postępu ludzkości. Choć owe koncepcje uwzględniały możliwe odchylenia na drodze rozwoju, to jednak w duchu teleologicznym przyjmowały ideę jednego, ostatecznego celu ludzkości. Finalizm ten pokrewny był judeochrześcijańskiej tradycji eschatologicznej odkrywającej prawdę o przeznaczeniu: zarówno całej ludzkości, jak i każdego życia z osobna (śmierci, nieśmiertelności duszy, paruzji, zbawienia, raju).

 

Swoją drogą, w myśli europejskiej, począwszy przynajmniej od słynnego Arystotelesowskiego przykładu chodzenia, „przyczyna celowa” brała górę nad „przyczyną sprawczą”. Tymczasem na podstawie życiowych doświadczeń chyba każdy z nas zdaje sobie sprawę z tego, że racjonalność podejmowanych działań ma się nijak do nieprzewidywalnych skutków decyzji takich jak ta, czy skręcimy w lewo, czy też w prawo. Innymi słowy Stagiryta miał z pewnością przesłanki by twierdzić, że spacer – dziś raczej jogging – stanowi czynność przynoszącą dobre samopoczucie i ruch winien nam towarzyszyć zawsze (ojciec Arystotelesa był medykiem), niemniej wiemy, iż z przestrachu w ciemnym zaułku możemy doznać nagłego zatrzymania akcji serca, zostać rozszarpani przez psa obronnego bądź potrąceni przez nadjeżdżający znienacka pojazd. Pojawia się tu już jednak kwestia najszerzej pojmowanego losu. Nigdy nie wiem, co może nam on przynieść („zgotować”). Wstępnie zilustruję to pamiętną sekwencją z „Ciekawego przypadku Benjamina Buttona” (reż. David Fincher), kiedy graną przez Cate Blanchett postać Daisy potrąca taksówka. Wypadek na zawsze przekreśla jej marzenie o byciu słynną na cały świat tancerką baletową. 


Tytułowy bohater – w tym momencie będący także „wszechwiedzącym” narratorem – w którego to wciela się Brad Pitt, stwierdza, że „czasem sami o tym nie wiedząc znajdujemy się na kursie zbieżeń, przypadkiem czy celowo i nic nie możemy na to poradzić”. Kadry przenoszą nas do Paryża (raczej) lat 30., młoda dziewczyna wybierała się z domu na zakupy. Już wychodzi, wraca się jednak po płaszcz. Akurat zadzwoni telefon, odbiera i rozmawia z kimś przez kilka minut. W tym samym czasie Daisy ma próbę w operze. Button tak relacjonuje dalszy przebieg zdarzeń: „Kobieta odłożyła słuchawkę i chciała złapać taksówkę. Taksówkarz wysadził poprzedniego pasażera i wstąpił na kawę. Próba wciąż trwała. Taksówkarz, który wstąpił na kawę, zabrał kobietę. Musieli przepuścić mężczyznę, który wyszedł do pracy pięć minut później, ponieważ nie nastawił budzika. Gdy spóźnialski przechodził przez ulicę, Daisy skończyła próbę i wzięła prysznic. Taksówkarz musiał czekać na pasażerkę, ponieważ jej zakup nie został zapakowany. Sprzedawczyni zerwała z chłopakiem i zapomniała to zrobić. Kobieta wsiadła do taksówki. Drogę zatarasował im samochód dostawczy. Daisy się ubierała. Samochód dostawczy odjechał. Daisy czekała na przyjaciółkę, której pękło sznurowadło. Taksówka stała na światłach, a Daisy z przyjaciółką opuściły teatr. Gdyby choć jedna z tych rzeczy odbyła się inaczej. Gdyby nie pękło sznurowadło, samochód dostawczy odjechał wcześniej, sprzedawczyni nie zerwała z chłopakiem, a paczka była gotowa, gdyby mężczyzna nastawił budzik, gdyby taksówkarz nie wstąpił na kawę, gdyby kobieta nie zapomniała płaszcza i wsiadła do pierwszej taksówki, Daisy przeszłaby bezpiecznie na drugą stronę. Ale życie to pasmo przecinających się losów i przypadków nad którymi nie panujemy”. Najpierw widzimy alternatywną wersję rzeczywistości, gdy taksówka przejeżdża wcześniej, a Blanchett swobodnie przekracza ulicę. Następnie drugą, tę „prawdziwą”, w której taksówkarz potrąca bohaterkę, w wyniku czego jej noga ulega zmiażdżeniu.


Czy jednak losowe zdarzenia obejmujące pojedyncze życia oraz wielkie historie krajów, kontynentów i całej ludzkości, mają się w jakiś sposób do siebie? Odpowiedź brzmi „tak” – niekiedy nawet w bardzo bezpośredni, czego przykłady podam w dalszej części niniejszego eseju. Ze wszystkiego, co dotychczas zostało powiedziane, wyłania się problematyka zdeterminowania ludzkiego zachowania i aktów wolnej woli, a także kwestia tego, czy każde istotne zdarzenie występujące w toku dziejów posiada jakiś powód, uzasadnienie, cel? Może po prostu mamy do czynienia z jednym długim ciągiem przypadków, koincydencji, trafów i niefortunnych zbiegów okoliczności? Myślę, że historia i pojedyncze bycie, tj. stawanie się i przemijanie jednostkowej egzystencji oraz wielkie trajektorie losów ludzkości przenikają się, pozostając w nigdy niezrozumiałych do końca zależnościach.


Wizja historii bez potencjalnych, różnych, alternatywnych dróg rozwoju wydaje się raczej nudna (jakkolwiek, vide Hegel, może być obiecująca). „Widać tak musiało być”, oznacza, iż wszystko – jak w doktrynie kalwinistycznej – jest z góry przesądzone. Także badacze spoglądający w przeszłość, w kierunku przeciwnym do tego, w którym biegnie czas, w swych rekonstrukcjach czy retrospekcjach czynią minione wydarzenia nieuchronnymi, tj. jednymi możliwymi. Skazani na idiografizm historycy usiłują wyeliminować ze swych analiz przypadek! Według Łotmana nawet dziejowa „eksplozja” może w ten sposób utracić swą nieprzewidywalność. Katastrofa staje się tedy wynikiem całkowicie przewidywalnych procesów (co zresztą jest dziś dość powszechnie spotkanym modelem myślowym). Opisy „momentów wybuchowych”, czyli wojen, powstań, rewolucji – zdaniem semiotyka – tworzone są tak, aby wykazać nieuchronność ich rezultatów. „Historia, wierna swemu apostołowi – Heglowi, uporczywie stara się udowodnić, że nie istnieje dla niej nic przypadkowego i że wszystkie przyszłe zdarzenia w tajemniczy sposób są zaprogramowane w zjawiskach przeszłości. Konsekwencją takiego podejścia jest mit eschatologiczny – historia zmierza do swego nieuniknionego końca”, kwituje Łotman.


Rosyjski uczony we wspomnianym na wstępie artykule Wola boska czy gra hazardowa przywołuje wywody Marca Blocha. Francuski mediewista uważał, że retrospekcyjne spojrzenie pozwala badaczom przeszłości odróżnić to, co istotne, od tego, co przygodne. Bloch w jednej ze swych prac (Pochwała historii), chcąc scharakteryzować warsztat historyka, ucieka się do metafory filmu. Otóż początkowo mamy do dyspozycji tylko ostatni kadr. „Żeby odtworzyć starte rysy pozostałych kadrów, należy rozwijać taśmę w kierunku odwrotnym do tego, w jakim odbywały się zdjęcia”. Rzecz jednak w tym – jak przekonuje Łotman – że choć podobny obraz uprawiania zawodu historyka jest wśród akademików szeroko podzielany, to jednak zniekształca on całkowicie samą naturę asymetrycznego i nieodwracalnego procesu dziejowego. Autor Kultury i eksplozji zapożycza i przebudowuje metaforę Blocha wskazując, że byłby to raczej taki dziwny „film, który puszczony w odwrotnym kierunku nie doprowadziłby nas do wyjściowego kadru. [...] [Z]darzenie historyczne jest zawsze rezultatem realizacji jednej z alternatyw, [...] w historii te same warunki jeszcze nie oznaczają jednoznacznych następstw. [...] Zrealizowane drogi pojawią się w otoczeniu wiązek niezrealizowanych możliwości”. Łotman zachęca czytelników do następującego eksperymentu:


Wyobraźmy sobie film, przedstawiający życie człowieka od narodzin do śmierci. Oglądając go retrospektywnie, powiemy: człowiek ten miał jedynie jedną możliwość i on z żelazną konsekwencją zakończył na tym, na czym powinien był zakończyć. Błędność takiego poglądu stanie się oczywista podczas perspektywnego przeglądu kadrów: wówczas film stanie się opowieścią o zmarnowanych możliwościach i dla głębszego odsłonięcia istoty życia będzie wymagał paralelnych alternatywnych zdjęć. I możliwe, że w jednym wariancie bohater zginie w wieku 16 lat na barykadzie, a w drugim – w wieku 60 lat będzie pisał donosy na sąsiadów do służb bezpieczeństwa.


Na ile jednak decydujemy o własnym losie? Wolna wola nie oznacza przecież, że jeśli nie pójdziemy na barykady, to nie poniesiemy śmierci od kuli, albo też, że mimo, iż nie będziemy składać doniesień do bezpieki, to nie zostaniemy o to oskarżeni i uznani powszechnie za zdrajców. Czy naszym życiem „rządzi” przypadek, czy też może podlegamy jakimś boskim prawom bądź innym niezbadanym, nieznanym, nieodgadnionym siłom? Refleksja na temat fatum i wolnej woli jest oczywiście trwale wpisana w europejską tradycję kulturową już od czasów antyku (o ile tylko da się tu mówić o ciągłości). To wielki topos, który swe źródła ma w dwóch tragediach Sofoklesa, Królu Edypie i Antygonie. Rzecz jasna napięcie między ludzkimi działaniami a siłami losu czy przeznaczeniem to motyw obecny nie tylko w greckiej mitologii, ale też w Torze i związanych z nią hebrajskich (najgorzej ma zakładnik Hiob), a następnie w chrześcijańskich wierzeniach i przekazach.  


W Królu Edypie przeznaczenie odgrywa konstytutywną rolę. Edyp, jako potomek Lajosa i Jokasty, jest skazany na wypełnienie przepowiedni, która głosi, że zabije swojego ojca i poślubi matkę. Mimo usilnych starań, aby uniknąć owego losu, Edyp w końcu nieświadomie spełnia przepowiednię. Przeznaczenie okazuje się nieuchronne, katastrofa musi się wydarzyć. Ale to przecież sam Edyp podejmuje decyzje, które prowadzą do tragicznych konsekwencji. Predestynacja stanowi potężną siłę, niemniej postawa i wybory bohatera zdają się posiadać znaczenie dla wydarzającego się ostatecznie nieszczęścia. Podobnie zresztą jest w przypadku Antygony, ta wszak staje wprost przed dylematem moralnym, czy podporządkować się rozkazowi Kreona, który zakazuje pochówku brata, czy też zrealizować boskie przykazanie pogrzebania zmarłego. Antygona, niezależnie od konsekwencji, decyduje się na działanie sprzeczne z wolą władcy, co jest przejawem wolnej woli. Wybór znów jednak prowadzi do tragicznego finału. Nasze wewnętrzne głosy okazują się arcysłabe wobec monstrualnych zewnętrznych mocy. Znajomość przepowiedni, zaś, równa się wyrokowi losu.


Słów wyroczni zazwyczaj jednak nie znamy. Wiemy wprawdzie, że nasz wolny wybór ograniczają okoliczności historyczne, że jesteśmy wrzuceni przygodnie w świat, że determinuje nas rasa, płeć, klasa, orientacja seksualna, wygląd, kondycja fizyczna, część cech osobowościowych, wzorce zachowań, wartości kulturowe, wierzenia itd. Nie wszystkim jest dana wolność jako naczelna jakość ludzkiego bytu (można by tu też przypomnieć głośną dyskusję J. P. Sartre’a z C. Lévi-Straussem). Nie w tym sensie jednak pytam o to, na ile pozostajemy „panami własnego życia”. Chodzi o przypadek i konieczność. Nawet jeśli aktualny stan rzeczy wyznaczony poprzedzającym go biegiem zdarzeń jest dla nas w pełni przejrzysty, to i tak nigdy nie możemy być pewni, jaki scenariusz przyszłości może zrealizować się w następnej kolejności. Ile jest alternatywnych możliwości? Być może nieskończenie wiele.


Czy gdyby samochód Franciszka Ferdynanda w Sarajewie pojechał jednak właściwą, tj. ustaloną wcześniej trasą i nie doszłoby do zamachu na życie arcyksięcia, to I wojna światowa by nie wybuchła? Albo czy miałaby inny kształt (odmienny układ sojuszy) i przebieg? Co, gdyby Gavrilo Princip nie wykorzystał swojej drugiej szansy, która przytrafiła mu się przecież na skutek zdarzenia dla niego zupełnie nieoczekiwanego, tj. „zwyczajnej” pomyłki eskorty? Taki scenariusz mógłby wpłynąć na bieg historii, przede wszystkim na wydarzenia prowadzące do wojny. Arcyksiążę przedstawiał ambitne plany reform monarchii Austro-Węgierskiej, których wprowadzenie mogło mieć znaczenie dla stabilizacji w regionie Bałkanów – rozładowując podsycane narastającym nacjonalizmem napięcia. A gdyby tak Włodzimierz Lenin został zatrzymany ciemną październikową nocą na moście w Petersburgu? W przebraniu włóczęgi szedł wzniecić rewolucję. Zatrzymali go dwaj policjanci, ale puścili dalej wolno, odnotowując zdarzenie w raporcie jako nieistotny fakt... Czy bolszewicy bez jego przywództwa zdołaliby przejąć władze? A może Lenina zastąpiłby Trocki? Jak wtedy rozwinęłaby się idea komunizmu w Rosji i jak wpłynęłaby na globalny ruch komunistyczny w XX wieku? To oczywiście pytania, na które nigdy niestety nie poznamy odpowiedzi.

Odo Marquard to, co przypadkowe rozdziela na to, „co mogłoby być również inne”, ale co moglibyśmy dowolnie zmienić oraz to, „co mogłoby być inne”, ale nie mamy na to żadnego wpływu. W drugim przypadku chodzi mu: „o ciosy wymierzone przez los, np. choroby, przyjście na świat itp.”. Jak dalej tłumaczy: „przypadki jako naturalne i historyczne okoliczności i zdarzenia, które przydarzają się nam i wywierają wpływ na nasze życie, należą, jak myślę, przeważnie do tego drugiego rodzaju. Zaczyna się to – by rozpocząć rzecz od początku – z chwilą naszych narodzin: moglibyśmy przecież nie narodzić się wcale, albo urodzić się w innych czasach, w innej stronie świata, w innej kulturze i sytuacji życiowej; skoro jednak już się pojawiliśmy, nie możemy tego wszystkiego anulować: nawet samobójstwo wynika ex supposiltione nativitatis. [...] [D]ana historia jest wyborem, w którym wydaje się coś przypadkowego – coś losowo przypadkowego: dlatego nie sposób historii planować, lecz można ją tylko opowiadać”.


Najciekawszą refleksję, dotyczącą podjętej tu przeze mnie tematyki, znajduję jednak nie w pismach filozoficznych, a w filmowej opowieści Krzysztofa Kieślowskiego o znamiennym tytule „Przypadek”. Kieślowski znał z pewnością pochodzącą z roku 1973 (wyd. polskie 1983) książkę Łotmana Semiotyka filmu. Rosyjski uczony – a szkoda – raczej nie widział zrealizowanego w roku 1981 w trakcie karnawału Solidarności, choć pokazanego publicznie dopiero 1987, obrazu wybitnego polskiego reżysera. Dopowiem tylko, że w roku 1988, podczas stypendium w Monachium, Jurij Łotman doznał wylewu krwi do mózgu, z czym wiązało się ograniczenie możliwości czytania, a zwłaszcza pisania. Kultura i eksplozja została przez niego podyktowana (korzystał z pamięci i erudycji). Jeśli chodzi o film Kieślowskiego, stanowić on miał realizację idei przedstawionych w zamieszczonym w czasopiśmie „Dialog” (1981, nr 1) eseju pt. Głęboko zamiast szeroko. Twórca postulował w nim konieczność wprowadzenia nowego języka filmowego, który pozwoliłby na jednoczesne ukazywanie wielkich wydarzeń politycznych oraz dokonujących się w ich ramach trudnych wyborów egzystencjalnych na poziomie indywiduum. Należało opowiadać życie wraz z całą jego absurdalnością, przygodnością, nieprzejrzystością, nieprzewidywalnością.


Akcja filmu rozgrywa się na przełomie lat 70. i 80. XX wieku (mniej więcej 1977–1981). Na fabułę składają się trzy warianty losów, granego przez Bogusława Lindę, studenta medycyny Witka Długosza. Po śmierci ojca chłopak decyduje się wystąpić o urlop dziekański i wyjechać do Warszawy. W zależności od tego, czy uda mu się wsiąść do pociągu: w pierwszym przypadku przystępuje do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej i wspierany przez starych, zasłużonych działaczy szybko awansuje w strukturach organizacji młodzieżowej; w drugim angażuje się w ruch solidarnościowy i działając podziemnie drukuje tzw. „bibułę”; w trzecim zaś zachowuje neutralność wobec obu stron społeczno-politycznego sporu, rozwijając karierę akademicką.


Kieślowski w swym dziele nawiązuje do najważniejszych wydarzeń w dwudziestowiecznej historii Polski, czyli do Holokaustu i pogromów („zniknięcia” polskich Żydów); represji i czystek partyjnych w okresie stalinizmu; „Poznańskiego Czerwca” 1956 roku, a więc pierwszego buntu przeciw władzom PRL-u, podczas tłumienia którego zginęło co najmniej 56 demonstrujących na ulicach stolicy Wielkopolski robotników (wielu zostało też rannych); do antysemickiej nagonki z marca 1968 roku, skutkującej przymusowymi wyjazdami tysięcy osób; w końcu do formatowania się solidarnościowej opozycji i społecznego zrywu (oryginalny tytuł wydanej roku 1992 Kultury i eksplozji Łotmana w języku rosyjskim brzmiał Культура и взрыв – vzriv). 


Obok wspomnianego już Lindy, w filmie występuje plejada znakomitych polskich aktorów i aktorek. Tadeusz Łomnicki gra spotkanego przypadkiem w pociągu komunistę Wernera, ideowca, który doświadczył prześladowań w czasach stalinowskich; Zbigniew Zapasiewicz wysoko postawionego, cynicznego aparatczyka Adama, snującego plany przejęcia władzy po rozpadzie systemu; Jerzy Stuhr oślizłego działacza ZSMP; Bogusława Pawelec miłość Długosza, młodą, mocno zaangażowaną opozycjonistkę Czuszkę. W drugiej wersji wydarzeń, gdy bohater filmu nie zdąża na pociąg, a następnie zostaje zatrzymany i pobity przez funkcjonariuszy MO, Jacek Sas-Uhrynowski wciela się w rolę Daniela, przyjaciela Witka z czasów dzieciństwa, który po wydarzeniach marca 1968 roku wyjechał z ojcem zagranicę; Marzena Trybała ogrywa rolę Werki, czyli siostry Daniela, która z matką i narzeczonym została w Polsce; Adam Ferency solidarnościowego kapłana organizującego finansowe i logistyczne wsparcie dla podziemia. W części trzeciej Zygmunt Hubner gra Dziekana Wydziału Medycyny, który namawia Witka na specjalizację i doktorat, zaś Monika Goździk żonę głównego bohatera. Choć muzykę skomponował Wojciech Kilar, to ze swymi piosenkami występuje również w filmie bard („głos”) Solidarności – niesławny dziś ze względu na znęcanie się fizyczne nad żoną i seksualne wykorzystywanie córki – Jacek Kaczmarski (po wybuchu Stanu Wojennego 13 grudnia 1981 roku został on we Francji, w której akurat przebywał na trasie koncertowej – w raz z Przemysławem Gintrowskim i Zbigniewem Łapińskim, którzy jednak zdecydowali się wrócić do Polski. Od roku 1982 pracował jako redaktor i dziennikarz w Radio Wolna Europa w Monachium).


W każdym z wariantów historii główny bohater ma wsiąść na pokład samolotu PLL LOT lecącego z warszawskiego Okęcia do Paryża. W pierwszym, po rozstaniu z Czuszką sądzącą, iż to przez jego donosy do aparatczyka Adama została aresztowana za udział w kolportowaniu nielegalnych wydawnictw oraz po zerwaniu stosunków z oboma starymi działaczami partyjnymi (Długosz obwinia ich o brak ideałów i manipulowanie ludźmi w celu utrzymania pozycji i władzy), sfrustrowany Witek zamierza lecieć z grupą młodych aktywistów na kongres do Francji. W ostatniej chwili, już na lotnisku słyszy, iż wyjazd z uwagi na wybuch protestów w kilku polskich zakładach pracy zostaje odwołany. W wersji drugiej, zamiast odbijać ulotki w tajnej drukarni, Witek spędza wieczór i noc z Werką. W tym samym czasie drukarnia zostaje zlikwidowana przez funkcjonariuszy bezpieki. Działacz opozycyjny (w tej roli Jacek Borkowski), nadzorujący produkcję i kolportaż odbitek, oskarża Witka o donos. Ksiądz, z którego rąk Długosz przyjął wcześniej chrzest, tłumacząc, iż czasem tak się zdarza i że potrzebny jest czas, namawia chłopaka do udziału w spotkaniu Wspólnoty z Taizé pod Paryżem. Witek nie odbiera jednak paszportu, ponieważ wiązałoby się to z zadekretowaniem, iż będzie składał raporty oficerom służb bezpieczeństwa. W ostatniej scenie tej części filmu Witek nakrywa swoją ciotkę – ideową komunistkę – na słuchaniu nadającego z Monachium Radia Wolna Europa. Rozgłośnia przekazuje informacje o wybuchu strajków w kilku polskich miastach. Kobieta jest szczęśliwa z powodu wolnościowego zrywu robotników. W trzeciej odsłonie bohaterowi też nie udaje się wskoczyć do odjeżdżającego pociągu, tym razem jednak nie zostaje na aresztowany. Na peronie czeka na niego koleżanka z roku Olga, z którą łączy go uczucie. Przerywa urlop dziekański, wraca na studia, robi specjalizację i doktorat, żeni się z Olgą, rodzi im się dziecko. Zachowuje postawę neutralną wobec wydarzeń politycznych („gorączki Solidarności”), nie podpisuje nawet listu protestacyjnego w sprawie wydalenia ze studiów za działalność opozycyjną syna Dziekana. Ten ostatni ma wyjechać z cyklem wykładów do Libii, ale okoliczności – może zostać nawet zwolniony z uczelni – mu na to nie pozwalają. Prosi więc Długosza o zastępstwo, na co ten bez chwili wahania przystaje. Bilet z Warszawy do Trypolisu wystawiony jest na 10 lipca. Z powodu przypadających dzień wcześniej urodzin Olgi, Witek prosi w biurze LOT o wymianę biletu na 11 lipca. Istnieje taka możliwość, ale podróż musi wówczas odbyć się przez Paryż. Po imprezie urodzinowej, gdy zostają już sami, Olga mówi do niego: „nie jedź, patrzyłam na Ciebie kiedyś w nocy...” i zawiesza głos. Wypowiedź sugeruje, że dziewczyna ma złe przeczucia, boi się stracić ukochanego. Stojąc już w oknie odjeżdżającego pociągu Witek dowiaduje się od żony, iż będą posiadali jeszcze jedno dziecko. Na lotnisku pisze kartkę pocztową, którą wrzuca do czerwonej skrzynki. Obok niej widzimy bohaterów z dwóch pierwszych wersji zdarzeń, księdza, ale także działacza ZSMP. Ostatnia scena to eksplozja samolotu, która następuje tuż po starcie.


Czy można powiedzieć, że w dwóch pierwszych wariantach Długosz unika przeznaczenia? To, czy poniesie śmierć, nie zależy od czynionego przez niego zła bądź dobra. W pierwszej części decyduje o tym fakt, iż w ostatniej chwili przed odlotem samolotu do młodego aktywu partyjnego dochodzi informacja o wybuchu wolnościowych protestów robotniczych. Etyczna postawa czy też postepowanie bohatera ma znaczenie w wersji drugiej, o tyle, że odmowa współpracy z SB, skutkuje nieprzyjęciem od księdza biletu i w związku z tym – w przeciwieństwie do dwóch pozostałych wariantów – niepojawieniem się nawet na lotnisku. W obu pierwszych przypadkach istotne jest z pewnością zewnętrzne wobec niego, tj. niezależne do końca od jego woli i czynów, oskarżenie o zdradę. Co jednak w takim razie należałoby tu uznać za fatum? Być może ostanie słowa ojca, które paradoksalnie wzywają Witka do działania, do poszukiwania, do próby wyjazdu: „– Nic nie musisz, synu. – Czego nie muszę, tato? – Niczego”. To refleksja nad nimi skłania bohatera filmu do przerwania studiów medycznych, wybranych pod naciskiem ojca. To za ich sprawą „traci powołanie” i chce wyjechać (wybiera Warszawę). 


Oczywiście dzieło Kieślowskiego interpretowane było na wiele różnych sposobów, zarówno przez krytyków i badaczy z Polski, jak też zagranicy. Recepcja owa zmieniała się w czasie. Nawet sam słoweński filozof, Slavoj Žižek, raz to zgłaszał mało zrozumiałe uwagi odnośnie rezultatów pracy reżysera, snując przy okazji dziwaczne spekulacje na temat tego, która z wersji zdarzeń jest „prawdziwa”, innym razem umieszczał film na liście 10 najwybitniejszych produkcji, jakie widział w swym życiu (co bardziej koresponduje z jego wcześniejszymi spostrzeżeniami dotyczącymi teologii materialistycznej). Często wskazuje się również na obrazy znanych twórców filmowych, które cechują podobieństwa z „Przypadkiem”, między innymi na „Przypadkową dziewczynę” Petra Howitta, na „Biegnij Lola, biegnij” Toma Tykwera czy też „Mr. Nobody” Jaco Van Dormaela.


W „Przypadku” rozróżnienie przygodności i konieczności możliwe jest oczywiście jedynie dzięki zastosowaniu rozwiązania z ukazaniem trzech wersji przyszłości, tj. potencjalnych, alternatywnych czy też równoległych wizji rzeczywistości. Unikałbym tutaj jednak słowa „retrospekcja”. Za każdym razem Linda, wpadając na dworzec, potrąca starszą kobietę, której rozrzuca monety. Jedna z nich toczy się po posadzce holu dworcowego. Zatrzymuje ją butem zwalisty mężczyzna, podnosi, a następnie kupuje za nią piwo. W międzyczasie Witek nabywa w kasie bilet i rzuca się w pogoń za odjeżdżającym pociągiem. W zależności od tego, w jaki sposób uda mu się wyminąć ponoszącego do ust kufel mężczyznę, wskakuje lub nie wskakuje do ostatniego wagonu pociągu. W wersji pierwszej przebiega obok piwosza, w drugiej potrąca go, w efekcie czego słychać dźwięk szkła rozbijającego się o dworcową posadzkę, w trzeciej niemal całkowicie zatrzymuje się na mężczyźnie. Dalej także nie brakuje przypadków. W wagonie siada koło Wagnera i tym samym zaczyna się przygoda z partią; obserwuje hipisa eskortowanego przez tajniaków, któremu następnie chce pomóc uciec z pociągu i którego spotka w „zakładzie zamkniętym”; w jednym z warszawskich parków przypadkiem dostrzega przechodzącą obok Czuszkę.


W filmie nie brakuje też pytań wprost o przypadek. W wariancie pierwszym, wspominając o więzionym przez stalinistów Wagnerze, aparatczyk Adamów, zauważa, że mogliby być na odwrotnych pozycjach, gdyby Wagner wyszedł z więzienia wcześniej. „– Myśli pan, że to przypadek?”, pyta Długosz i odpowiada sam sobie, że to raczej sprawa charakteru i decyzji. W scenariuszu drugim mówi z kolei w obecności księdza: „miesiąc temu spóźniłem się na pociąg, gdybym zdążył, nie byłbym tu z wami”. Duchowny odpowiada: „to nie zależy tylko od przypadku”. W następnej scenie opozycjonistka powiada: „ja mam życie darowane, lekarze dawali mi po operacji 3 lata, a żyję 12. Skoro Bóg tak chciał” i dodaje: „nie boję się niczego” [trzeba przy tym podkreślić, że kwestia strachu, obaw, lęku przewija się przez cały film]. W tej samej, czyli drugiej części, gdy Werka wyznaje, że „jest znikąd”, dodając, że Witek nawet nie wie, co to znaczy „być znikąd” (po raz pierwszy odwiedza grób matki, wcześniej żadnego innego grobu „nie miała”, bo wszyscy bliscy „zniknęli” w trakcie wojny lub tuż po niej). Główny bohater, który urodził się w październiku 1956 roku w Poznaniu – podczas masakry robotników – oświadcza, że żyje przypadkiem. „Urodziłem się pierwszy i dlatego żyje” – wyjaśnia. Miał brata bliźniaka, który nie przeżył. W historii z Werką jest jeszcze jeden niuans rzutujący na cały film. Chłopak, w którym się zakochała i za którego wyszła za mąż (bronił jej, gdy na ulicy krzyczano za nią „Żydzi do Izraela”) jest mechanikiem samolotowym... Długosz rozmawia z nim nawet przez chwilę, gdy szuka Werki w Warszawie. W ostatniej scenie tej wersji wydarzeń – jedynej finalnie nierozgrywającej się na lotnisku – ciotka mówi do Witka: „Rozpoczynają się strajki. Dobrze, że nie wyjechałeś”. Sam często zastanawiam się nad tym, jak potoczyłoby się moje życie gdybym wraz z moim rodzicami zdążył na jeden z ostatnich promów do Szwecji w grudniu 1981 roku...


W życiu albo idzie, albo nie idzie. Gdy Dziekan proponuje Witkowi specjalizację i doktorat, on stwierdza: „coś mi się za bardzo szczęści ostatnio”. W odpowiedzi słyszy „ – a co, martwi to Pana?”. W każdej z wersji początkowo idzie mu lepiej, potem zaś gorzej. Trzeba być sceptycznym realistą. Może mamy wolną wolę, która obarcza nas odpowiedzialnością za nasze decyzje i działania, ale jest tak de facto wtedy, gdy patrzymy na nie ex post, tak jakbyśmy oglądali film zgodnie z ideą Blocha. „Wybór przypadkowy przed realizacją staje się wyborem zdeterminowanym po jego urzeczywistnieniu”, powiada Łotman. Tyczy się to zarówno wielkiej historii i jednostkowej egzystencji.


bottom of page