kamm, MidJourney_bio_cyber_3D_model_eating_light_strings
kaldera
w sumie to wiele ułatwia: wodami zalewam wielkie pojęcia, wszystko ma natychmiast
zostać ujawnione i takie już pozostać.
pył wulkaniczny i czarny piasek, liczone paznokcie w miejsca usypane solą,
gdy trzymamy się z dala od regulacji i losowych drzemek.
ostatni wschód zastaje nas na przystanku, występuje tu pod innym imieniem: zza szyby,
na grzbiecie, wracam do pestek, z cypelka dobiega oklask dla lokalnego momentu przejścia.
w każdym z nas żyje świat, który splata się z innymi
mówisz do siebie tak, by słyszeli zmarli, wybijali róg z zimy –
by wełną do góry wstępowali w kożuch.
czarne pstrągi
łapiemy kontekst: chorobę rdzy, która jak martwe drzewo daje życie
innym gatunkom, słyszymy raban w koronie – głos, który zalesia i głos, który wycina.
mówisz: tutaj kiedyś coś płynęło, w wolne dni do domu gonią płaty, czarna gruszka
obumiera jak dom nauczyciela naprzeciwko cmentarza.
przed zbliżającym się zawałem uchodzimy z szybu, mówisz: tak, chcę czegoś innego:
dwujęzycznych tablic, kurhanów czytelnych w terenie, sztolni i łowiska
(zdjęć wywołanych i niezawieszonych).
czym jest współistnienie wierzeń tradycyjnych i wnoszonych
górą posągu, interpretacją widoczną w pionie, czarną maścią zastępów,
uśpioną rozpoznawczą rysą.
limbo
przelotne tąpnięcie prosto z wydobycia, liść koniczyny w przekroju i pąki
na taśmie – opublikuj, że leszczyna jak żyła galeny jest ziarnem, które gubi meszek –
że huta szkła to inaczej kraniec, że płyniesz sam na tej krze, a stan ostatecznego
wykluczenia z jedności to dogmat dla podskórnej dawki.
kolejka samochodów przy stacji to ostatnia szansa, weselna stajnia lub globalna tryzna –
gdzie gwasz woła pod żerdź, przebiega przez styk, nuży przeddzień.