I tak będę sprzątać w twoim pokoju
tam w środku i po lewej w moim sercu
twoje pranie w oknie będzie pachniało
tanim proszkiem z południa nawet na ulicy
czarne koszulki będą fikać
i kropić przechodniów
w łazience maszynka i niebieski ręcznik wciąż wilgotne
filiżanka na najmniejszą kawę, z pianistą jazzowym,
szorowana palcem
w długie popołudnia
będę ci inscenizować wkładanie maski i kamizelki
ciągnąć za ustnik i budować długie zdania o bezpieczeństwie
w językach
będzie raczej kwiecień niż luty
będziesz mieć starą krótkofalówkę i nogę na nogę
okiennice będą półotwarte i barwione indygo
wieczorem otworzysz wino
otworzę słoik oliwek, strzeli
mój pierwszy kot na klapie mruży zielone oczy
– teraz widzi na oba –
praprababcia haftuje poduszkę
ledwie ją poznaję, nigdy jej nie widziałam
przy wejściu obok
mój spragniony młody ojciec
w spodniach roboczych, wciąż jeszcze nowych
podlewa trawnik
– wysyła mnie, żebym ułożyła to drewno –
tutaj też musi zrobić wszystko sam
w twoim pokoju będzie posprzątane
Dzieci to tylko mali dorośli, dorośli to małe dzieci
na przykład tata Pavlíka – alkoholik,
który wrzeszczy na ulicy, słania się przed dworcem
usnął we własnych oparach na korytarzu przy szkieletach spacerówek.
Albo Pavlík, który na czarno dorabia
u małomównego lakiernika zamiast hokeja.
Trzeba to wyburzyć i zrobić miejsce poezji.
Poezja uważnie spaceruje w letniej sukience
wolno, pomalutku,
siada na kupie gruzu, rozgląda się
i z roztargnieniem grzebie w kieszeni.
Wyławia złotą monetę, dwa żołędzie i grzebień na wszy.
Pierwsza noc przesądza wszystko.
Starszy pan śpiewa Jest gdzieś lecz nie wiadomo gdzie,
poezja drży. Nie ma mowy.
Straciliśmy poczucie bezpieczeństwa, którego nawet nie mieliśmy,
mówi premierka społeczeństwu w Nowy Rok.
poezja kiwa egzotyczną kędzierzawą głową, zgadza się.
Rusza do dorosłego miasta na zakupy.
Poezja kocha zakupy jak dziecko.
Kiedyś będzie na nas stać kolejka
a nowe istoty będą w niej mówić spokojnymi głosami
w nieznanych językach.
Ty najwięcej.
Doświadczenie kolejki to bonus, ale każdy chętnie dopłaca.
Eksponat ja będzie stać
ze zgiętym kolanem, przestępując z nogi na nogę.
Obok przechodzi nowa rodzina, zapisuje
elektroniczne notatki w nowych systemach.
Pokazuję, gdzie miewaliśmy włosy.
Korzystasz z rękawiczek.
Sprawdzasz mi zęby.
Gryźliśmy tym, mówię z ustami pełnymi twoich palców
ale nikt z was już od dawna nie rozumie.
Co to za dźwięk? – pyta nowa dziewczynka
nowym językiem.
Chyba trawienie – odpowiadasz nerwowo. Kiedyś pożywienie trawiono.
W przerwach pomiędzy grupkami mrugam na zapas
przed długimi chwilami utkwionych spojrzeń.
Tym pokazuję prawy profil:
widzę eksponat „Siłacz”.
Właśnie demonstrujesz na nim miość.
Ludzie nawiązywali różne typy relacji,
napisano na panelu wystawowym.
Siłacza swędzi ramię.
Witryna „Rodzina komórkowa” składa się z szalki Petriego z mikroskopem.
Na końcu ekspozycji w interaktywnej stołówce
będziecie jeść jak my. Obsługują mali ludzie z identyfikatorami „Dziecko”.
Nie będzie to tanie, ale ty masz nową walutę.
Na parterze można spróbować ludzkich rytuałów:
wybierasz pogrzeb, twoja żona popołudniową herbatkę.
Tłumaczysz zwierzęta domowe.
Palcem u nogi dyskretnie przesuwam swój opis
w stronę eksponatu Starucha. W końcu mnie poznajesz.