obraz, Mirela Bukała
Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki
***
moja przyjaciółka przynosi mi ślimaki
po parodniowym paranoidalnym niewidzeniu się
taki ślimak wchodzi we mnie
naumyślnie jak w zielony deszcz
który pada i pada od dnia narodzin
przynosi mi ślimaki w zielonej chusteczce
sałaty i śmieje się z podarunku
pocałunku który składam na jej ustach
to prawda kochanie po deszczu zazwyczaj
nie potrafię się przestawić i coś mnie zjada
od środka ślimak ślimak wystaw rogi
dam ci sera na pierogi albo wypierniczaj
Andrzej "Andrew" Sosnowski
Tannhaüser
Mój śmiech zamarł pod łóżkiem, może nocą
skoczy do gardła twoim snom lub lekko
oćwiczy twój puls i zakpi z pary słów
“tętno-tętent”? Ale czy dźwięk nie jest
zbyt ciężki? Czy nie lepiej być falą
światła? Refleksem w ciemnych okularach,
tęczą na oficerkach, plamą ciepła
na skórzanej kurtce - och, po prostu być
wieczornym błyskiem w twoim oku, otrzeć się
o krawędź łzy, zamigotać na ostrzu
wskazówki budzika i zapalić się
w zapalniczce, którą zbliżasz do ust!
Wybłysnąć jak zwiastun w źrenicy i być
tak szybkim, szybszym niż podmuch
żądzy pod powieką! Więc żyć w mgnieniu
rzęs, a w końcu stężeć w głos - cień
światła? Ale najpierw tylko echo
kluczące we śnie jak latarka gangstera
i dopiero nad ranem szum jak futerał
szeptu megafonów na ostatnich stacjach
gdzieś na granicach ciebie i żyć
na twoich kresach aż usłyszysz oddech,
dotyk palca na ustach i pójdziesz
wyprostowana w zielonych płomieniach.
Tadeusz "Tadek" Pióro
LE OAUVRE CON
Więc nic się nie liczy, tylko jakość uczucia?
A miało być jak w baśniowym burdelu:
miękkie lądowanie wśród wonnych poduszek
lubieżny śpiew podchwytliwych ptaków.
Światło księżyca jest jak strzęp kieliszka.
Siedzimy sztywno w kątach pokoju.
Muzyka czyha na niedyskrecje
pyszne jak wachlarz pawich piór.
Gdy słońce stroszy Pałac Kultury
otwieram serce jak gwiazdkowy
prezent: tracę oddech i czekam na brawa.
Jeśli zaszemrzą na twoim dywanie
użyj pokrywy od Fonomastera
i przesuń je czule pod łóżko.
Tomek Pułka
Divine
Jakie kto się poptikało? To nie jest dobry pomysł,
nawet na wiesz. Tyle rozdwojonych końcówek,
a ledwo wczoraj byłem w warszawie! O, znowu!
Czy to wypada robić parafkę („robić”!) już
w takim (nie mogłem siebie powstrzymać) miejscu
– do pokoju wtargnął Marcin Sendecki
i lekko powiedział: „Chłopaki, język jest ważny!”
a jego słowa się później zwijały
ze śmiechu
albo z radości.
Samantha Kitsch
fetysz
chrzęszczący przedmiot
talizman-bibelot
rarytas:
popiółidiament
amulet klejnot sztuciec
szpargał
paproch
dziwoląg
unikat
skarb-rupieć
grat gruchot łach
odpadek
antyk
majstersztyk
łup totem relikwia
trofeum
fant-faramuszka
maskotka pamiątka
świecidełko
drobiazg
śmieć: prezent
W ASYŚCIE JAKICH DZWONÓW ZJAWIASZ SIĘ ROVIGO
*
wiwat rewia! fanfarada!
fanfary zarażają fanfary
trzaska negliż
w fąflu uszczerbek
w fąflu farfocel
żużel w lukrze
arras z cyklonem
tiul tli się
ile flirtów z koilanogliptyką!
kleptomania dla kleptomanii
piromania dla piromanii
pożoga dla pożogi
forma dla formy
rozgardiasz galimatiasów
zbiórka: rekwizyty!
akcesoria utensylia
narzędzia przybory
sprzęt parafernalia
rzecz?
w czym rzecz?
Piotr Sobolczyk
W MARNCU
w marncu jak w starcu
w marncu jak w siarcu
w marncu jak w palcu
(małym ino mieszającym w garncu)
[w marncu wbitym na palcu
nabitym w butelcu]
w marncu jak w padalcu
(w zaskrońcu siwoliniejącym w pedalcu)
w marncu jak w smallcu
/ale wegańskim./
Pjotr Yanicki
W 1821 roku na wyspie Świętej Heleny
Gdzie jest mój krzyżyk, zapytał Napoleon i dostał wymijającą odpowiedź,
bo w sypialni znów zostawił syf, porozpierdalane galoty i kapcie,
niedożarte żarcie, pełny nocnik, nie, kaman, nie jesteś pan alpinistą po
ataku szczytowym, ani nawet dzieckiem.
Krzyżyk to będzie, jak pan posprzątasz, pańscy następcy też będą
sprzątać albo wszystko stracą.
O ty w dupę, pomyślał bóg wojny, jeszcze rok temu bym go zajebał,
sprzedał, opierdolił na łyso, nasrał w pieróg i go rzucił ze skały, żeby miał
się znaleźć.
Paziu zasrany, oddawaj krzyżyk, impertynencie do moich przykuty stóp.
Zamknij pan mordę, nikt jej nie widzi, nikt nie zobaczy, masz pan
posprzątać, to będzie krzyżyk.
& Adam "Patrycja Kasperczak" Kaczanowski
Bungalow Profesora Mattela
Deszczyk pada, słońce świeci,
czarownica goni dzieci
deszczyk pada, dupa blada
czarownica ma sąsiada
deszczyk leje, grzmoty walą
czarownica grozi lalom
Profesor Mattel przynosi pytania:
Czy niebo to martwa natura?
Czy niebo to sekta? Czy kosmosu skóra?
Deszcz to aniołków siki,
grzmoty to pierdnięcia
wiatr to wiatry. Szkoda dziatwy.
Szukaj wiatru w polu. Jesteś
walczącą bakterią, środek
czystości uderza baterią.
Zjedliśmy obiad, zaczyna się spalanie.
Czarownice konają na płonącym tapczanie.
Jestem walczącą bakterią, idę od serca główną arterią.
Czarownica goni gówniarzy,
szast-plast, każdemu da po twarzy.
Ten dostanie ryj świni, inny
paszczę warchlaka
każde ludzkie szczenię
ma we łbie chorego zwierzaka.
Trik-trak, poważny wiersz brzmiałby tak:
człowiek jest zwierzęciem stadnym.
Nawet na cmentarzu jak wyciągnie kopyta.
Nadchodzi Profesor Mattel i cała jego świta:
krowiasta Daisy i goryl Walt
są futra, jest pchli targ.
Ten wiersz jest na poważnie,
z Profesorem i czarownicami
tak tylko się drażnię.
To już jest koniec świata.
Bioróżnorodność jest na łopatach.
Dorastałem w chlewie, brudy były w zlewie.
Co tak naprawdę cię boli?
To znów Mattel pyta siadając na łóżku.
Aniele stróżu pilnuj mego gustu.
Wściekasz się, bo coś cię gryzie?
To Humphrey Bogart w twojej głowie
przerzuca zeschłe listowie.
Napisz list do Świętego Mikołaja.
Albo do Pana Boga. Prośba jak hulajnoga
hulajdusza, piekła nie ma.
Jest tylko rakieta niebo-ziemia.
Adam "Wiedek" Wiedemann
Pieśń dla Ewy Sonnenberg
Dolega mi Tamara
Dolega mi Agnieszka
Tamara w czarnej sukni
Agnieszka w czarnej sukni
Agnieszkę ma Tamara
Tamary nie ma Agnieszka
Zjedzmy kolację na mieście
proponuje Tamara
Zjedzmy kolację w sukniach
proponuje Agnieszka
Gdzie teraz jest Tamara?
Co teraz je Agnieszka?
Nad czym duma Tamara?
Gdzie teraz jest Agnieszka?
myśli zdumiona Tamara
Dokąd się dzisiaj przeszła
zadumana Tamara?
myśli zmieszana Agnieszka
Zjedzmy kolację na marach
zaleca żartem Agnieszka.
Gdzie wiara - tam niewiara
komentuje rzecz Tamara
Jedzą kraba kalmara
Ja bym pani dodała
parę lat do tej sukni
Ale nie bądźmy smutni,
Czemu pani jest ruda?
I dlaczego niebawem
nadejdzie ta czarna para?
Nie mam czarnego ptaka
aby go przypiąć do sukni
Ja bym pani dolała
myśli Tamara smutno
To są moi znajomi
on ona oni oboje
Ja bym zjadła sandacza
Ja bym zjadła szczupaka
Czemu pani jest taka
a ja nie dam się złapać?
Jaka żółta dziś pora
myśli smutno Agnieszka
podczas kiedy Tamara
płótnem owija się cała
i wychodzi wyrzucić
śmieci do kontenera
Ach! ta śmieszna Agnieszka!
Ta poważna Tamara!
Jedna lubi ostrygę
druga lubi tołpygę
obie nie znoszą troci
nie mają cierpliwości
do wybierania ości
Jesiotra jedzą z przegrzania
łososia jedzą z litości
i ani przez pół dnia
nie sięgają dna
chyba że im się da
włosy do wygrzebania
z czeluści spływu do wanny
włosy dawnej miłości
włosy miłości własnej
włosy miłości samej
Warszawa, 3.5.15
Edward "Edzio" Pasewicz
Pałacyk Bertolta Brechta (9)
Obywatele w kręgach (jak żurawie), obok -
szkła, co się samo w sobie wielokrotnie odbija -
zwykły ceglany mur. Ktoś krzyczy,
ale skąd dobiega dźwięk, nie da się ustalić.
Modliszki, nieco mniejsze od komunijnych dziewczynek,
cierpliwie czekają aż się skończą ludus religiosa.
Konie ostrożnie stąpają po rozgrzanym asfalcie
i ryby zwyczajnie umierają w canale grande.
Pod kamiennymi miastami są drewniane,
pod nimi warstwa papieru i ty, przy jednym stoliku
z nieodłącznym piwem i papierosem w zębach.
Światło jak od spirytusowego płomyka
dociera w głąb knajpki. O żadnych istotnych
rzeczach nie rozmawiamy. Jest sobota
i ogłoszenia o zaginionych pojawią się pojutrze.
Powinienem pamiętać o wahadłach, o kolbach
z tajemniczym płynem, powinienem pamiętać,
że nowe szyfry ukazują się na starych murach,
że gdzieś tam w głębi tego snu
miasto właśnie się szykuje, by się rozprysnąć
jak bańka mydlana.
Chociaż chwilę jeszcze trwa.
Agnieszka Wolny-Hamkało
i on
Latem jeździli dziewczynkom
po bransoletki, majstrowali
przy motorynkach. A w styczniu
był wieczór w przydrożnej cukierni
i noce pod niebem z kieszonkowym
indeksem nieba. Gorzej, kiedy na szosie
paliła wagony tytoniu z debilem
José, a on ćmił w barze najkrwawszą
Mariannę. Aż wrosła w niego jak w grudzień
bagienne sikorki w kapturkach.
Zrzuca to z siebie, jakby się otrząsał.
Stłuczony obiektyw, zeschnięta figa
przy zlewie — corpus delicti
jej improwizacji. Ładnie się zestarzał
i nadal ma gdzieś szczotkę do włosów,
która pękła, gdy wracali z gór
lamborghini pełnym rudych maków.
Justyna Bargielska
Żaneta Gorzka
W porę
Zachorowałam na schody awaryjne!
I sunę nimi jak królowa jakaś (Bona z siatką warzyw).
No bo powiedz ty mi men kto nie lubi warzyw.
Może ja?
Patryka Kosenda
pieśń pasierba pierożkarza
Białasek Limbo w fabryce rzęzi. Skurwiel w cylindrze Białaska więzi, ale jeszcze dzień – wyjdzie stąd, połknie wymiar, spali schron. Przegryzie każdy mur. Armocokoły to są zuchy, ale mają skłonności do karnawału. Zdawało mi się, że widziałem taraban. Tak, na pewno widziałem rozpierdol. Zbutwiał ci przesyt, a frywolny smak czerstwego oka wykrochmali lunaparki przy cepeenach. Siedzimy na tchawicy funfla złodziejskiego i dajemy się sprorokować: tak, jesteśmy poliboty-klawesynki, mamy kurwiki w duszach, opłatki oplecione napletkiem. Takie do różańca, garoty, dymania skarlałej przyszłości Białaska Limbo.
Nina Manel
Spotted: Zamość
Widziałem na Wodnym dziewczynę-cyrkonię,
widział laskę w parku: miała airmaxy.
Błysnął włos pszeniczny, gruby lok z wiskozy;
szła tędy blondynka w miętowych legginsach.
Usta – znak stopu, kier z obdartej talii
– śmiałaś się do mnie jakby pojebana.
Obiecanka w raju, a słówko na łącze:
chwyć wierszyk jak ringo, daj lajka, nie pierdol.
Sara Akram
W samym sercu algorytmu
pulsuje wkurwienie w rytmie flamingo flow
króliczki w kolorze flamingo podgryzają zasięgi i tną się
w skryptach na zewnątrz wycieka brokat czekam aż stężeje
na twoich policzkach i wysypie się na ulicach
a wszystko płynie w rytmie flamingo
beztrosko przegryzane na pół serduszka rozpuszczają się
na języku obracają jak landrynki czekam aż króliczki wpadną
do mojego algorytmu połkną wszystkie serduszka i zabłysną
w odcieniu retro neon glow
a wszystko płynie w rytmie flamingo
króliczki wpadają do algorytmu i wieszają się w chmurach
a kiedy moje sny ładują się w kolorze flamingo pakowane
próżniowo serduszka czekają na eksport wewnątrz algorytmu
króliczki tną się w chmurach i wieszają w skryptach
a wszystko topi się w rytmie flamingo
w samym sercu algorytmu króliczki podcinają serwer i zlizują system
a wszystko topi się w rytmie flamingo
w samym sercu algorytmu króliczki wieszają system i zlizują krew
Damian "sensej" Kowal
w orientalnym barze
menu w tym przybytku – pozycji sto pięćdziesiąt,
osiemdziesiąt procent zrobione jest ze zwierząt.
kelnerka w bladych lokach łypie złowieszczo,
gdy próbuję ogarnąć diakrytykę z boleścią.
bębni wciąż palcami, wodzi niecierpliwie,
gdy myślę, czy dziś wege czy może gęsinę.
decyduję się w końcu na bún bò huế
(widzę po jej minie, że mówię to źle).
zupa z krową!, krzyczy perliście w stronę kuchni,
truchtam do stolika, chcę uniknąć kłótni.
na ścianie kilka landszatftów w stylu xieyi,
a jej wzrok rysuje rany na mej szyi.
poza mną tu cisza, poza mną niewielu,
wszyscyśmy tu w jednym, określonym celu –
brzuchy mamy puste, żołądki spragnione,
chcemy je zapełnić anyżem, cynamonem,
chcemy, by kardamon tkwił między zębami,
chcemy nad talerzem pobyć chwilę sami.
a na kuchni gwar, nóż o nóż uderza,
szef-czarownik aż sam nie dowierza.
płonie olej w woku, prawdziwe to piekło,
wrzucił tyle chili, że jeszcze będzie piekło.
cebula wyciśnie ze mnie łez wodospady,
cytryna przypomni o ostatnich słowach taty.
wjechała herbata, lecz nie w cesarskim szkle,
bardziej przypomina to pekaes w Jaśle.
choćbym pił ją pod Bodhi w pozycji lotosu,
smak będzie cierpki, adekwatny do sosu,
który na nią wydałem. pozostaje czekać,
słuchać jak tępią się noże, jak szef nie zwleka
z krojeniem wołowiny. już stąd mogę dojrzeć,
że bulion, ach bulion!, zdążył już dojrzeć.
na wolnym ogniu stał co najmniej dni cztery,
czuć, że dusze zwierząt przeszły do tej sfery,
a wonie cynamonów, anyżów i pieprzy
sprawiły, że nie jest to zupa dla leszczy.
oto idzie miska pełna płynnych skarbów,
pełna makaronów, pełna mięsnych skrawków,
pełna przypraw przybyłych z krain odległych,
pełna woni, cebuli, smaków przepięknych.
i wtedy dzwonią dzwonki uwieszone u drzwi
i słychać od ulicy – pho pachnie w tej sali!
pho pachnie w tej sali!
Zuzanna Bartoszek
Opisanie doznań z przyszłości, z roku 2052, po śmierci rodziców autorki i próba symulacji przyszłego sentymentu do przedmiotu kupionego przez autorkę kilka dni przed napisaniem wiersza
Duch mojej mamy mieszka w Zarze Home
Wyczuwam jej obecność
Z miłego materiału
W tekstyliach
I w ciekawych zestawieniach kolorów
Czasami kiedy przychodzę do sklepu
Zrzuca świeczki z regału
Duch mojego ojca biega między koncertem a jeziorem
Ściga się ze sobą
Na rowerze, wpław i biegiem
Łamie gałęzie
Mój duch zamieszka w drewnianej makietce
Którą kupiłam w 2018 roku
W Souvenir Plaza na warszawskiej starówce
Makietka przedstawia wnętrze staropolskiej izby
Z piecem i wypiekanymi bochnami
Pamiętam dzień jej kupna – upalny, lipiec, źle mi się pracowało, więc poszłam na spacer po starówce i wydałam pieniądze na tę makietkę, chociaż byłam wtedy bez grosza, bo dopiero co urządzaliśmy się w nowym mieszkaniu
Tomek Gromadka
shitpoet
moje imię
przyjaciółko
pobielone kałem
kąty oka
– wyparcie treści seksualnej
moja forma
przyjacielska
pojemna jak pacha
na imię mi acha
twoja przyjaciółka
forma ku głębi kału
– poparcie treści podmokłej
jego treści: buntem gówna
miodek słów
babą wiersza