Koncepcja i kierunek artystyczny: M. Tuzinek, obraz wygenerowany przez AI, za pomocą Leonardo.ai
Wstała i poszła do toalety. Akurat zdąży jeszcze przed drugim aktem. Dopiero co rozległ się pierwszy dzwonek. Jej obcasy stukają na marmurowej podłodze, gdy napotyka na przerwę w czerwonym dywanie. Mija kryształowe lustra i przechodzi pod skrzącymi się teatralnymi żyrandolami. Tylko dwie kobiety stoją przed nią w kolejce. Ma czas spojrzeć w lustro i poprawić makijaż. Odświeża czerwień ust i sprawdza, czy na zębach nie pozostał liść z bufetowej sałatki.
Boa gubi pióra. Na szczęście słabszych miejsc nie widać, bo wzięła dwa i owinęła je wokół siebie jak węże. Tylko zgubionych piór będzie dwukrotnie więcej. Jak u podstarzałego zwierzęcia, które musi się wysikać szybko, bo nie wytrzyma ani chwili dłużej.
* * *
Uśmiechnęła się do swoich myśli. Przypomniał jej się czas, gdy po raz pierwszy w liceum poszła na koncert na Agrykolę w ramach jakichś juwenaliów. Kiedy nikt nie patrzył, czy ktoś gubi kawałki ubrania, czy ciała. Kiedy pogo pod sceną tak mocno uderzyło ją w żebra, że straciła oddech na dłuższą chwilę. Pęcherz po pierwszym wypitym w życiu piwie zaczynał zachowywać się jak nigdy wcześniej, ale komu miała powiedzieć, że chce siku. Tym punkom i metalom, którzy tłukli się pod sceną, czy znajomym z nowej klasy? Nie wiedziała już, co byłoby gorsze. Kumple poszli wysikać się pod drzewo, a my dziewczyny nie sikałyśmy, my nie musiałyśmy. Młody pęcherz mógł dużo wytrzymać.
* * *
A stary mniej. Jeszcze jedna kobieta przed nią. Czemu siedzi tak długo w kabinie? Czemu tu jest tylko jedna czynna kabina?
* * *
Zaczęła odczuwać takie samo parcie na pęcherz jak wtedy, gdy po dwóch godzinach od wypicia pierwszej w swoim życiu Warki Strong nie wiedziała już jak stawiać stopy, żeby nie popuścić. A od Agrykoli do PKP Powiśle było daleko.
Bardzo daleko.
W dodatku trzeba przejść ten dystans na piechotę, no bo jak inaczej dotrzeć do swojego autobusu do domu? Po drodze żadnego ratunku. W Warszawie lat 90. nie wstąpisz do baru lub restauracji, których zresztą tu nie ma, a toaleta i tak tylko dla gości. ToiToi w parku lub na koncercie to dopiero będzie za kilka lub kilkanaście lat. Wypierałaś się własnych potrzeb fizjologicznych w przestrzeni miejskiej, bo w życiu publicznym one nie istniały. O nich się nie mówiło, bo głupio, bo wstyd, bo nie wypada. Z piciem i jedzeniem było podobnie. Wychodziłaś z domu na wiele godzin bez niczego. Młodość tego nie potrzebowała? Czy może wmówiono jej, że nie potrzebuje, że musi się tylko uczyć więcej i pracować ciężej i tylko to się liczy.
Nagle zrozumiała – oto odkryła wielki światowy patriarchalny spisek. Nie chodziło przecież o gnębienie młodych przez kapitalistycznych dziadersów. Jej koledzy nie krępowali się z ogłaszaniem, że chce im się srać, szczać, pierdzieć, bekać, rzygać, walić konia, ruchać… o piciu, jedzeniu czy jaraniu nie wspominając. Co więcej, po prostu to robili. W zasadzie, kiedy ich ciała potrzebowały czegokolwiek – wyciągnięcia nóg, położenia się na ławce, schowania głowy w dłoniach, wzięcia prysznica po lekcji WF, po prostu to robiły. Lubowały się w tym. Potrafiły czerpać przyjemność ze spełniania swoich potrzeb i sprawiania sobie przyjemności. Chwaliły się tym, że się masturbowały i było dobrze, że najadły się kebabem i było pysznie, że wysrały się z rana tak, że czują się teraz świetnie. Chłopięce ciała nie czuły winy z powodu własnych fizycznych przyjemności. Rosły silne i sprężyste, grając całą młodość w nogę lub w kosza.
Co innego dziewczyny – warunkowane wychowaniem do nieustającej kontroli instynktów i potrzeb. Wyplenienie wrodzonej dziewczyńskiej dzikości i swobody było chyba wpisywane w latach 80. do przedszkolnych sylabusów. Wstydliwe chodzenie na siusiu. Zawsze we dwie z koleżanką, żeby nikt nie podglądał. Żeby nikt nie zobaczył, że dziewczynki też sikają. Praktykowane było nawet głośne spuszczanie wody, żeby nie było słychać strumienia moczu lub kupy spadającej do muszli klozetowej.
Z przerażeniem zorientowała się, że w spisku uczestniczyły również jej babcia: „dziewczynka powinna siedzieć ze złączonymi nogami, bo tam nie ma nic ciekawego” i ciotka: „dziewczynki zamiast bąków puszczają motylki”. Dlaczego nikt nie mówił: "dbaj o siebie dziewczyno, uprawiaj sport, pozwalaj ciału oddychać, nie noś obcisłych sztucznych rzeczy, twoja cipka lubi być goła i wolna. Nie wstrzymuj pęcherza. Sikaj i sraj, gdy tylko tego potrzebujesz. Nie narażaj organizmu na stres z powodu konwenansu"?
Było to przerażająco sensowne i skuteczne. Zawstydzenie cię własnymi podstawowymi potrzebami, (których przecież nie wyłączysz!) odbiera ci odwagę, poczucie mocy i sprawczości. Dołóż do tego jeszcze tabu menstruacji, a okaże się, że nie masz w ogóle możliwości godnie funkcjonować w przestrzeni publicznej. Nawet konstrukcja publicznych toalet nie sprzyja udziałowi kobiet w życiu publicznym, bo przeciętne oddanie moczu zajmuje im więcej czasu niż mężczyznom, którzy po prostu podchodzą do pisuaru i robią swoje. Kobieta natomiast musi przepuścić wychodzącą z kabiny poprzedniczkę; niezręczna mijanka w ciasnej przestrzeni: proszę, dziękuję; następnie wchodzi do kabiny; zamyka drzwi; blokuje wejście; robi swoje; potem odblokowuje wejście; otwiera drzwi delikatnie i powoli, bo tam już kolejka; znowu niezręczna mijanka w ciasnej przestrzeni: proszę, dziękuję. Ileż w tym czasie wydarza się poza tą publiczną toaletą!
A my stłoczone w tych kiblach i kolejkach na każdej imprezie kulturalnej czy masowej. Wyćwiczone w sikaniu wstydliwym, wymagającym rytuału, osłonięcia, ale i więcej czasu, specjalnej infrastruktury. Jakbyśmy nie były w pełni sprawne, jakbyśmy potrzebowały specjalnego traktowania przy zaspokajaniu swoich podstawowych potrzeb fizjologicznych. Jakby to nam sprawiało jakąś wyszukaną przyjemność. Dlaczego mężczyzna sikający pod drzewem jest lepiej lub gorzej tolerowany w przestrzeni publicznej, a kobieta to jedynie raczej gorzej? Czyli zostałyśmy zaprogramowane do trudności w obsłudze podstawowych czynności fizjologicznych, żeby nie zajmować się tematami bardziej złożonymi.
Odkrycie wydało się jej straszne.
* * *
Strasznie robi się i teraz. Ostatnia kobieta weszła do kabiny i prosi o podanie jej papieru, bo się skończył. Czyli trzeba się cofnąć ze trzy metry do umywalek i znaleźć ręcznik papierowy. O, nie! Tylko suszarki do rąk... Tamta mówi, że coś musi w takim razie wymyślić i chichocze nerwowo. Jak tak dalej pójdzie, zaraz sama się zsika czekając przed drzwiami kabiny.
* * *
Tak jak posikała się w liceum wracając z koncertu po wyjściu z autobusu na swoim przystanku. Było ciemno, była sama, nikogo to nie obchodziło, ani nie przeszkadzało. Ciepło i uczucie ulgi rozlało się po nogach. Wystarczyło przejść 200 metrów, umyć i przebrać się szybko w domu. Żeby tylko rodzice niczego nie zauważyli…
* * *
Takie uczucie ulgi poczuła i teraz, gdy wysikała się do kratki odpływowej w podłodze teatralnej toalety, nie doczekawszy się zwolnienia kabiny. Drugi dzwonek. Spokojnym krokiem skierowała się na widownię. Trudno, najwyżej się spóźni…