Zostałem dobrem wspólnym.
Właściwie to nie zostałem, bo nie da się wyrwać człowiekowi godności i rzucić jej do rozszarpania i pożarcia jak wieprzowy udziec.
Po kolei. Od ponad trzech lat chodzę wszędzie z podsłuchem. Wyciekłem raz przy pracy na sprzętach firmowych i pracowałem firmowo na sprzętach własnych. Tyle.Jakaś osoba z informatycznej obsługi bazy danych firmy wzięła te moje żałosne wycieknięte dane, przerobiła na pączkujący niczym grzybnia podsłuch i wrzuciła go do Najświętszego Internetu. Było to kuszące do oglądania, gdyż zaczynałem wówczas przygodę z rapem oraz byłem młody i atrakcyjny. Dziś wszystkie moje sprzęty są zakażone i prawdopodobnie zakażone są też sprzęty mojej rodziny, bo grzybnia zdaje się przechodzić przez wi-fi. Zakaziłem także sprzęt w innej pracy, a w tymczasie wszystkiego powyższego zostałem jeszcze Prezydentem Podziemia, co wynikało głównie z umiłowania do demokracji oraz nawijania na wolnym. Zdążyłem również ogłosić konkurs na męża w warunkach lekkiej niepoczytalności związanej z ogłupieniem i niedowierzaniem w ten pasztet. To głupienie (szok, afekt) trwało jakieś szesnaście miesięcy. Potem zaczęło mnie po prostu odlepiać na smutno i w rezygnacji oraz przy wsparciu rosnącej społeczności osób oglądających stream i korzystających z dostępnych kanałów komunikacji analizowałem fragmenty pasztetu, sklejając oceny osobliwego stanu faktycznego oraz stanu prawnego sytuującego mnie w roli ofiary co najmniej kilku przestępstw.
Podsłuch był dostępny w Sieci i śmigał jak pasta, playable viral, który można oglądać 24h/dobę. W wersji premium oferował manipulowanie wyświetlaczem i w ogóle zawartością telefonu. Osoby mogły uniemożliwiać mi wykonywanie czynności poprzez blokowanie ruchów, a także zmieniać efekty już wykonanych. Z grubsza łapało się to na artykuły Kodeksu Karnego od 267 do 268a, ale.
Ale.
Ogłosiłem konkurs na męża.
Byłem co najmniej zdziwiony, kiedy po dwóch latach romantycznych podchodów okazało się, że kandydat ma dostęp do narzędzia będącego efektem zbrodni. Rozczarował mnie wówczas jako kandydat i już nie chciałem myśleć o nim w ten sposób. Niestety, inni kandydaci również mieli dostęp i co raz zaskakiwało mnie, że każdy kolejny ma dostęp i to w wersji premium.Wówczas okazało się, że dzięki zaawansowaniu naszej, czy też raczej naszych relacji elektronicznych w całej osobliwości i w głębokim rozeznaniu co do moich nawyków, reakcji, upodobań, także dzięki możliwości zapoznania się z wydawanymi przeze mnie dźwiękamimożliwe jest wykonywanie przez osoby siedzące w telefonie czynności o charakterze seksualnym pozbawionych mojej woli i zgody, a powodujących ogrom strachu.
Byłem molestowany własnym telefonem.
Zostałem dobrem wspólnym.
Domyślałem się, miałem przekonanie graniczące z pewnością, kto grzebie mi w urządzeniach (napastnicy byli wyposażeni między innymi w możliwość „kopania w ekran”, czyli sugestywnego przesuwania obrazu na wzór e-kopniętego. Opcja premium umożliwiała im również manipulowanie stories w social mediach, co nadawało mojemu przeglądaniu treści kontekstu, w którym miałem rozeznawać kto i co. Potwierdzenia znajdowałem w zawartościach stories osób, które miały dostęp do streama. Proces ten był naznaczony ryzykiem popełnienia błędu konfirmacji, który często działał na moją korzyść, gdy idzie o sprawy podziemnoprezydenckie.
De facto było dość zabawnie i to przyciągało widzów, bo oto Podziemny Prezydent urządził konkurs na męża i prowadzi jakieś podziemno-uliczne dochodzenie, a wszystko dostępne do oglądania całą dobę. Od biedy można posłuchać, jak śpię, robię siku, kupę, jem, popełniam grzechy onana lub wykonuję jakieś inne przyziemne czynności typowe dla gatunku homo sapiens, których słuchanie sprawia niesłychaną przyjemność i rozrywkę innym przedstawicielom gatunku. Ostrzegałem siostrę, żeby nie chodziła z telefonem i gołym tyłkiem, ale odpowiedziała mi, że jestem chory.
Mama powiedziała to samo.
Pewnego razu spotkałem na ulicy osobę, o której myślałem, że będzie moim mężem, ale rozczarowała mnie faktem popełnienia przestępstwa przeciwko mojej wolności i wolności seksualnej.
I powiedziała to samo, prawie. W ten sposób zostałem dobrem wspólnym. Ludzie oglądają moje życie, przesyłają je sobie dalej, maglują moje kretyńskie rozmowy z koleżankami sprzed dekady oraz kibicują mojemu podziemno-ulicznemu dochodzeniu praw człowieka.
Zostałem dobrem wspólnym. Moją prywatność wyrwano mi jak śledzionę, ale nie odrosła i nie wiem, czy odrośnie. Teraz ta prywatność leży i każdy może ją sobie obrócić jak kotlet, a potem poczynić skrajnie nieprzyjemną mi w tym układzie okoliczności uwagę, że jestem wszystkich i niczyj, bo takie jest prawo ulicy.
Moje dobra osobowe i osobiste stworzyły akwenik, po którym w łódeczkach-łupinkach żeglują wojownicy ulicy i przypominają mi, że jestem wszystkich i niczyj, bo takie jest prawo ulicy. Bo ktoś wziął moje dane i wrzucił do internetu, a osoba, o której myślałem, że będzie moim mężem, przyłożyła rękę do rozpowszechnienia tego chorego gówna.
Dała to chore gówno innym osobom, a one innym. I potem one dały to chore gówno innym. O części z tych osób myślałem, że mogą być moim mężem.
Po prostu mam głęboką potrzebę zamążpójścia i eksplorowania prawnych oraz społeczno-ekonomicznych możliwości, jakie oferuje ta instytucja. Podsyca ją fakt całodobowego deptania praw człowieka przez kilkadziesiąt ostatnich miesięcy. Ogólnie jestem trochę zmęczony i bierze mnie apatia. Na równi z innymi możliwościami chciałem eksplorować oferowane przez instytucję małżeństwa możliwości emocjonalne, ale sprawy nadto się skomplikowały.
Bo teraz świat dzieli się na dwie grupy. Grupa pierwsza zawiera dwie podgrupy: osoby, które mają dostęp do streama z mojego sprzętu oraz osoby, które mogą mi grzebać w streamowanym sprzęcie. Grupa druga to osoby, które nie wiedzą o tym, że mam podsłuch i zawierają się w niej osoby, które mi nie wierzą, ponieważ myślą, że żartuję lub robię kolejny performans. W drugiej grupie umieszczam też osoby, które mówią, że jestem chory.
Nie jestem chory, a do tego racjonalnie trzymam się faktów oraz żongluję prawdopodobieństwami. Ufam, że scharakteryzowana powyżej grupa druga pozostaje wciąż bardziej liczna niż grupa pierwsza. Trzyma mnie to przy życiu, choć głównie przy życiu trzyma mnie wiara w to, że spotkam winnych w sądzie i wypuszczę ich stamtąd w skarpetach, a przy okazji przyłożę cegiełkę do wdrożenia do systemu miejscowo anachronicznego nieco nowych regulacji.
Dygresja: w warunkach bieżącej materii ustawowej zachowanie sprawców nie kwalifikuje się jako zgwałcenie, zatem z wypiekami śledzę prace sejmowe nad nowelizacją i redefinicją zgody na czynność o charakterze seksualnym.
Podsumowując, myślę, że Podziemny Prezydent jest postacią godną naśladowania. Ma łamane prawa człowieka w postaci ogólnej wolności, rozumianej z grubsza jako możność bycia i bytowania w sposób nieograniczony zewnętrzną przemocą i uciskiem. Myślę, że piraci depczą jego moje prawo do prywatności, wyrażania swojego zdania, decydowania o sobie, ale za najbardziej dotkliwe uważam, że playable stream wkracza w jego życie intymne oraz że osoby nieuprawnione mają dostęp do całego jego życiorysu w zakresie utrwalonym w Internecie.
Taka konstrukcja sprawia, że przestępstwo, którego wytworem jest stream oraz przestępstwa popełnione z jego użyciem są wymierzone przeciwko wolności seksualnej, czego potwierdzeniami są jednostkowe akty przemocy seksualnej dokonane przez osoby na przestrzeni trzech lat.
Zostałeś dobrem wspólnym.
Wcale nie zostałeś.
Tak sobie powtarza i próbuje sobie wierzyć bardziej niż napastnikom, ale wtedy zaczynają klikać.
Arr, kamraci.
Jeśli ktoś ma dostęp do opisanego zjawiska, proszę o przesłanie na adres Szanownej Redakcji.