Tymczasowe
doniesienia grząd na urobek cyfr - skończył się azot.
Owad dobiera gonitwę, dociera świeża mrów kolebka
i fikoł twój, nowy look. Znasz już cztery języki.
Mchy za skórę, kora za chmurę, chmara za puste.
Moja tożsamość ma wróbel, kładzie się sukno,
na wyspie, na której rosną wieże i nie ma światła.
Strefy
zagorzałej fascynacji, szalupa pełna słodkości,
pomnik przewracania. Wysyca się kielich,
kiedy mruczysz rodzaj obcy i nie dzielisz
historii.
Zapomniane, czy jesteś tak mądre jak posłanie?
Czy grząski przesmyk plech nie zawiera gardła?
Oko gęsi spluwa larwalny stan, jak wije się
muzyka, jak tleni się puszysta cisza.
Autonomiczne
leje
trębacz na spalonej ziemi
kuszące gwizdy gwiazdy
echo spazmu prochu.
Nie mniej czy więcej
nie jabłko czy zwierzę.
Przygarbiony starzec pola
na wyciągniętym szkle
kropi ziąb zażyłej masy
pieśń.
Nie plewi pamięta
mowy ruchliwe jak dżdżo.